1

Demony kaszubskie. Często widuję je w lesie

Praktyczny przewodnik po słowiańskich demonach. Jak odróżnić Borowca od Hermusa? Podobieństwa do postaci ludzkich jedynie przypadkowe

Podczas leśnych wędrówek po Kaszubach nietrudno natknąć się na jednego z licznych duchów, których w tej części Ziemi jest szczególnie wiele. Dawny badacz Aleksander Labuda doliczył się ich dokładnie dziewięćdziesięciu pięciu. Czasem ludziom pomagają, czasem przeszkadzają, niektóre zaś stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo – człowiek może zostać ukarany wyrządzanie krzywdy przyrodzie, wciągnięty w bagno lub – jak w przypadku spotkania z piękną nagą Pólnicą – może uschnąć z nieszczęśliwej miłości. Bo też kaszubskie duchy wkraczają w życie człowieka w najróżniejszych sytuacjach, w zależności od swej natury i upodobań.

W lesie ich nie brakuje. Poniżej prezentujemy sylwetki niektórych z nich, wskazując cechy szczególne, umożliwiające ich jednoznaczną ich identyfikację, która pozwala na odpowiednie zachowanie się. To ważne, bo w ten sposób można uniknąć sporych kłopotów.

Las pomiędzy Kartuzami a Somoninem. Miejsce częstych spotkań z Borową Ciotką. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Las pomiędzy Kartuzami a Somoninem. Miejsce częstych spotkań z Borową Ciotką. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Bòrowô Cotka

Dobrotliwy duch borów, siostra Bòrówca. Broni leśnych zwierząt, ptaków i dobrych ludzi. Kiedy rodzice idą przez las, wtedy Bòrowô Cotka daje dzieciom zabawki, cukierki i orzechy. Dzieci bardzo lubią staruszkę.

Jak wieść niesie, Bòrowô Cotka jest bliską kuzynką Baby Jagi, która – jak wiadomo, zamieszkuje inne słowiańskie krainy, od Łaby po dalekie ruskie pustkowia. Różni się od niej jednak usposobieniem – jest łagodna i dobra. Kiedyś Baba Jaga także była przyjaźnie nastawiona do ludzi. To było w czasach, gdy nasi przodkowie wierzyli w słowiańskich bogów. W ich społecznościach żyły „wiedźmy” – kobiety szanowane za swoją wiedzę. Wszak „Wiedźma” to „ta, która wie”. Niewiasty te niechętnie przyjmowały nowinki w postaci chrześcijańskich prądów, nowej wiary, nowych prawd. Nigdy nie pogodziły się z tym, że wycinane zostają święte gaje i zasypywane cudowne źródła. W efekcie wrogość niewiast wobec misjonarzy spod znaku krzyża spotkała się z ripostą duchownych: odtąd tłumaczono wiernym, że „wiedźma” to ta szkaradna i niebezpieczna kobieta, której trzeba w lesie unikać, bo może wręczyć zatrute jabłko albo porwać dzieci i próbować je zjeść. Na przestrzeni wieków czarny PR okazał się najskuteczniejsza bronią.

Stało się więc z wiedźmami tak, że okazały się być Babami Jagami. Ale nie wszystkie! Bòrowô Cotka ostała się jako niezmiennie dobra, szlachetna i troskliwa opiekunka zabłąkanych w lesie.

Jak ją rozpoznajemy? Przybiera postać starszej kobiety, ubranej zupełnie przeciętnie, jakby wioskowa staruszka wybrała się na grzyby lub jagody. Króluje tu oczywiście nieśmiertelny na wsiach fartuszek ze sztucznego materiału, w kwiatkowy deseń. W chłodniejsze dni Bòrowô Cotka zakłada moherowy berecik, sweterek z angory, ostatnimi czasy nakład na siebie również polarową bluzę. Spojrzenie ma łagodne, często patrzy w niebo, jakby sprawdzała pogodę. Ale nie sprawdza. Po prostu takie ma usposobienie – zamyśla się, jest trochę nieobecna. Czasami odnosi się wrażenie, że nie słucha swojego rozmówcy. To jednak złudzenie. Potrafi bardzo trzeźwo i „na temat” odpowiedzieć. Szczególnie pomocna jest w przypadku zbłądzenia, ale można też zapytać o dobre miejsca grzybowe lub jagodowe.

Znakiem rozpoznawczym może być także laska. Bòrowô Cotka podpiera się wygiętym w fantazyjny sposób leszczynowym kijem. Kij ten oplata jej powyginane reumatycznie palce i wprost trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym oplataniu jest jakaś pieszczota, jakaż czułość, jakby drewno z wdzięczności gładziło dłonie swojej opiekunki.

Bòrowô Cotka chętnie ostrzeże, jeśli akurat gdzieś w pobliżu przebywa Mùmôcz lub Hermùs. Przekaże też pozdrowienia dla swojego brata Bòrówca (warto o tym pamiętać, żeby okazać mu szacunek i pozdrowić go – chociażby z czystej kurtuazji).

Lasy Mirachowskie pełne są duchów. Wie to każdy, kto tam bywa. Na zdjęciu: w drodze na Zamkową Górę. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Bòrówc

Bòrówc to duch borów i lasów, opiekun leśnych roślin i dzikich zwierząt. Nigdy nic złego nie czyni dzieciom, lecz jest mile widzianym ich pomocnikiem w zbieraniu grzybów, jagód, borówek malin, jeżyn i orzechów. Prowadzi dzieci na te miejsca, gdzie obficie rosną, a jeśli zabłądzą, wyprowadza je na prostą ścieżkę do domu.

Dla myśliwych i innych leśnych niszczycieli jest niebezpiecznym wrogiem. W polowaniu przeszkadza jak tylko może, ostrzega zwierzę, rzuca urok na charty, a na niszczycieli sprowadza różne nieszczęścia.

Bòrówc może pojawić się w dwóch różnych postaciach, zależy to od tego, jak my sami – podczas leśnej wędrówki, będziemy przez niego postrzegani.

Jeśli uzna, że jesteśmy zwyczajnymi, nieszkodliwymi wędrowcami, zapewne objawi nam się w postaci staruszka. Ubrany będzie w zwyczajne, materiałowe spodnie, wełnianą koszulę w kratę (ma ją na sobie nawet wtedy, gdy z nieba leje się żar). Na przybysza spogląda bacznie, zanim jego twarz rozjaśni uśmiech. W obyciu z początku może wydawać się nieco podejrzliwy i nieufny. Ale – jeśli okazujemy mu szacunek i życzliwość, wrażenie to zaraz mija.

W tej postaci Bòrówc często niesie na plecach wiązkę patyków owiniętą przytrzymującym je sznurem.

Z tymi patykami to jest osobna historia… Bo jeśli Bòrówc zorientuje się, że jednak ma do czynienia z leśnym szkodnikiem, upuszcza owe patyki na ziemię, a one w okamgnieniu zamieniają się w żmije. Tak, spotkanie z Bòrówcem może wtedy się źle skończyć. Zresztą ona sam zmienia się ze staruszka w olbrzyma, umięśnionego, silnego jak dąb, faceta, który mógłby uchodzić za zawodowego koszykarza NBA.

Wówczas jego atrybutami:są: strój leśnego strażnika, pick-up i pistolet przy pasku. Jak go odróżnić od zwykłego pracownika Lasów Państwowych?

Lepiej nie próbować. Bo prawda jest taka, że zwyczajny strażnik albo leśniczy wlepi mandat i pójdzie w swoją stronę, Bòrówc zaś… Zdarzało się, że leśni szkodnicy budzili się po kilku dniach na skraju lasu, wiele kilometrów od miejsca, w którym spotkali leśnego ducha. Co się z nimi działo? Oni sami woleliby o tym nie wiedzieć. Tym bardziej, że bolały ich różne części ciała.

Taki to jest ten Bòrówc…

Leśny dukt, szlak rowerowy. Uwaga na demona w obcislycm, sportowym ubraniu. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Leśny dukt, szlak rowerowy. Uwaga na demona w obcisłym, sportowym ubraniu. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Hermùs

Hermùs to zły duch jadu i trucizny. Jest opiekunem jadowitych węży, pszczół i trzmieli, os komarów i mrówek. Zatruwa grzyby i rośliny. Istnieje pewna roślina z rodzaju skrzypu polnego o nazwie hermùs. Ta roślina jest bardzo szkodliwa dla bydła. Krowa po Hermùsu traci mleko, chudnie, a nawet zdycha. Ale w to miejsce koń toleruje hermùs i chętnie go żre jak inną trawę.

Hermus jest sługą Mòrlawë (to inny duch, o większej mocy, wyższego rzędu, jak należy sądzić wobec braku bliższych informacji – przyp. red.). Na jego zlecenie musi zatruwać całą karmę, wszelkie jedzenie od mleka po gorzałkę, od jabłka po mięso. Gdyby nie to nigdy byśmy się nie starzeli, tylko żyli wiecznie.

Hermùsa dość łatwo zidentyfikować przy bezpośrednim kontakcie. Zacznijmy od ubioru: demon ten zazwyczaj zakłada obcisłe stroje sportowe, produkowane dla biegaczy lub rowerzystów, niekiedy upstrzone zygzakowatym elementem. Zresztą widok Hermùsa na rowerze albo z kijkami do nordic walkingu wcale nie należy do rzadkości. Powiadają, że prowadzi profil na Facebooku, poświęcony bieganiu w maratonach i… zdrowemu żywieniu.

Jeśli zaś chodzi o zachowanie: od stałego przebywania z wężami osobnik ten nabawił się kilku przypadłości. Po pierwsze – sepleni. Nie wymawia „szeleszczących” spółgłosek, wszystkie zamienia na przeciągłe „sss”. Po drugie – oczy. Są jakby kamienne, bez wyrazu, a jednocześnie hipnotyzujące jak oczy węża. Po trzecie – naskórek. Zdarza się (w określonych miesiącach, nie zawsze) że schodzi z niego płatami, jakby opalał się na słońcu.

Niektórzy twierdzą również, że pomiędzy wypowiadanymi słowami i zdaniami można dostrzec, ledwie widoczny rozczapierzony język wychylający się spomiędzy ust. Pewności jednak co do tego mieć nie można. Nawet jeśli tak jest, to tylko przez ulotną chwilę, mgnienie oka, tak, że widok wężowego jęzora nigdy nie jest pewnym wyróżnikiem i znakiem rozpoznawczym.

Bagna, moczary. Kraina Mumoczka. Rezerwat Kurze gRzędy w Lasach Mirachowskich. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Bagna, moczary, zgubione w lesie jeziorka. Kraina Mumoczka. Rezerwat Kurze Grzędy w Lasach Mirachowskich. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Mùmôcz

Mùmôcz to zły duch wodny, sprawca topielców. Mieszka i działa w jeziorach, rzekach, błotach i stawach. Wygląda jak wielka żaba, ma zielonkawe ślepia, ogromny łeb, szeroki pysk i obwisłe, grube wargi. Piersi ma opadnięte jak stara czarownica.

Mùmôcz bez przerwy czyha na swoje ofiary. Zwodzi i wabi ludzi do wody, szczególnie dzieci.

Niekiedy Mùmôcz czai się w stawie koło domu.

Bywa, że Mùmôcz pojawia się w towarzystwie innego demona – Szemicha.

To dobrotliwy duch lasów, opiekun przyjemnych cisz i łagodnych szumów.

Tak też stało się w zeszłym roku. Według znanej relacji działo się to nad jeziorem Czarnym obok wsi Niesiołowice, podczas nocnej zasiadki na karpie. Jak zwykle obydwa duchy spierały się – Mùmôcz chciał zabrać ofiarę na dno jeziora, Szemich zaś stanął w bronie człowieka.

Według spisanej wersji tej opowieści, przydarzyło się to niejakiemu Wojciechowi…

Nie wiedział nawet kiedy po przeciwległych stronach żarzącego się jeszcze ogniska pojawiły się dwie postacie. Trudno było rozpoznać rysy ich twarzy, szczegóły ubioru. Sylwetki tonęły w mroku przy nikłym świetle, jakie dawał tlący się żar.

– Nierozsądnie zasypiać w taką noc tuż przy brzegu – chrapliwym głosem przypominającym rechot żaby odezwał się jeden z przybyszy.

Wojciech nie czuł strachu, tylko ciekawość. Chciał zapytać przybyszy, kim są, lecz nie mógł z siebie wydobyć słowa.

– On będzie należał do mnie. Takie moje prawo, zabierać tych, którzy… – ciągnął Mùmôcz.

– Stul tę żabią gębę! Nie waż się! – przerwał Szemich, a kiedy podniósł głos, nagle zerwał się wiatr. Podmuch wygiął trzciny, groźnie zatrzeszczały pnie drzew rosnących przy brzegu. – Zjawa sięgnęła po suchą gałąź sosnową, rzuciła ją do ognia, zajęły się igły, wiatr rozniecił płomień.

W świetle płomieni Wojciech ujrzał obydwie postacie. Po jego lewej stronie siedział ktoś przypominający gigantyczną żabę, zabłysły wyłupiaste oczy, mignęła w mroku pomarszczona skóra obrośnięta, niczym brodą, wodorostami. Mùmôcz, jakby świadomy własnej brzydoty, naciągnął żabimi dłońmi nasiąknięty wodą kapelusz, odwracając jednocześnie głowę.

Po prawej zaś przycupnął ktoś, kto praktycznie twarzy nie miał. Rozpływała się, jakby stanowiła nieustanny ruch powietrza. Z głębi tego wiru spoglądały przenikliwie oczy – para pomarańczowych ogni przypominających gwiazdy. Niebieska peleryna, teraz łopocąca na wietrze, szumiała echem rozhuśtanego wichurą lasu.

– Nawet o tym nie myśl, żabo – kontynuował Szemich.

Ostatnia głoska utonęła, zanikła w szeleście tańczących teraz na wietrze trzcin.

Szemich rozpłynął się w kolejnym podmuchu.

Mùmôcz spojrzał pożądliwie na siedzącego obok Wojciecha, następnie, nadzwyczaj lekko i sprawnie, wybił się z brzegu i z ogromnym pluskiem znikł pod powierzchnią wody.

 W lesie koło Kartuz. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
W lesie koło Kartuz. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Kursywą zaznaczono zapożyczenia-cytaty z:

  1. Aleksander Labuda. Bogowie i duchy naszych przodków (przyczynek do kaszubskiej mitologii). Bolszewo 2012, s. 89, 95, 107.
  2. Tomasz Słomczyński i in. Łażoch Kaszubą, czyli będzie, co ma być. Kartuzy 2016, s. 89-91.

Reszta opisów pochodzi z osobistych doświadczeń autora. Podobieństwo do postaci ludzkich jedynie przypadkowe.

***

Sprawdź, jak na Kaszubach należy chronić się przed urokami czarownicy: Sobótka na Kaszubach. Ogień oczyszcza