[Tekst: Zuzanna Musik, współpraca: Tomasz Słomczyński]
„Kamerdyner” już w kinach. Wielu Czytelników widziało już te produkcję, nazwaną „kaszubska epopeją”. Jakiś czas temu, na łamach Magazynu Kaszuby, postawiliśmy pytanie, czy miłość kaszubsko-niemiecka, przedstawiona w tym filmie, wydarzyła się naprawdę. Pora, by wrócić do tego pytania teraz, gdy możemy na własne oczy obejrzeć te filmowa historię. Czy miałaby ona szanse zaistnieć w prawdziwym, nie-filmowym życiu, w pierwszej połowie XX wieku?
W kaszubskiej wsi Kłanino koło Pucka znajduje się dwór – filmowa siedziba arystokracji pruskiej von Kraussów, zaś głównym wątkiem filmu jest miłość kaszubskiego chłopaka Mateusza do córki magnatów niemieckich Marity.
Dzieje zakazanej miłości oplata wiele wątków historycznych – akcja toczy się od czasów zaborów, przez obie wojny światowe, okres międzywojnia, po wkroczenie Armii Czerwonej – w sumie obejmuje 45 lat. Film ma pokazać skomplikowane relacje polsko-kaszubsko-pruskie rozgrywające się na tle wielkich wydarzeń historycznych.
Na ile prawdopodobne jest – w świetle realiów historycznych, by mogło dojść do romansu między młodym Kaszubą a dziewczyną z arystokratycznego pruskiego rodu?
Miłość? Może i tak, ale źródeł pisanych nie ma
W istocie na dworze w Kłaninie od końca XIX wieku do 1945 roku mieszkała niemiecka rodzina von Grassów. To są filmowi von Kraussowie.
– Do końca II Wojny Światowej przebywało tam rodzeństwo – Anna i Leo. Byli oni jednymi z najbogatszych ziemian tamtych okolic – mówi Mirosław Kuklik, dyrektor Muzeum Ziemi Puckiej.
Również w pobliskim Starzyńskim Dworze znajdowały się posiadłości tego rodu – do dziś zachowało się mauzoleum, które przyciąga turystów i miłośników historii. Można tam zobaczyć między innymi groby ostatnich właścicieli.
Dzieje tej rodziny przybliżają nam wydane „Wspomnienia” Gehrarda Behrenda von Grassa. Jednak, jak mówi Mirosław Kuklik, uderzający podczas lektury jest „dystans świata arystokratów do otoczenia”.
– Kaszubi służyli u rodzin pruskich, więc taka historia miłosna mogłaby się wydarzyć, ale mieszkańcy dworu pewnie by tego nie rozgłaszali. We wspomnianych wyżej pamiętnikach nie ma o tym mowy – stwierdza dyrektor puckiego muzeum.
O książce wspomnieniowej Gerharda Behrenda von Grassa pisał również historyk Jan Żaryn na łamach tygodnika „Niedziela”.
Zwracał uwagę na okoliczności, w jakich przyszło żyć pruskim arystokratom w okresie międzywojnia i w czasie aneksji Pomorza do granic Rzeszy. To – jego zdaniem było spotkanie dwóch cywilizacji: „wschodniej i zachodniej; we wspomnieniach rodzin niemieckich właścicieli majątków na Kaszubach żyli tu podludzie” – napisał historyk. Owymi „podludźmi”, zdaniem Jana Żaryna, byli dla Niemców również „niekompetentni urzędnicy walczący niezgodnie z prawem z przedstawicielami rzekomo lojalnej mniejszości (niemieckiej – red.) – czyli Polacy z II RP, utrudniający modernizację ziemi kaszubskiej, wyrzucający nosicieli prawdziwej cywilizacji, gorliwych i uczciwych w pracy Niemców”. Dalej Jan Żaryn pisze słowa, w których nie brakuje ironii: „We wspomnieniach von Grassa dominuje jeszcze jeden wątek. W 1939 r. wkroczyła na te ziemie III Rzesza, jako wyzwoliciel, a jednocześnie nosiciel gwałtu. Bo „naziści” byli źli, w pewnym sensie podobnie jak polscy kapłani katoliccy zmuszający przed wojną Kaszubów do jasnego opowiedzenia się po stronie polskiej, naziści zaś – po stronie niemieckiej. Ludobójstwo na polskich kapłanach w Piaśnicy było złem, ale… To niemieccy właściciele Kłanina, Krokowej czy Rzucewa byli jedynymi sprawiedliwymi, niezmuszającymi naszych Kaszubów do zaparcia się swej tożsamości, odrębności.”
Gdyby romans między Kaszubą a Niemką – arystokratką, miał mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości, kochankowie borykaliby się z uprzedzeniami nie tylko natury społecznej. Na drodze do ich szczęścia stanęłyby więc również problemy narodowościowe i polityczne. I tak też zostało to przedstawione w filmie.
A jednak… Prawda?
Eugeniusz Pryczkowski jest pisarzem, jego głównym zadaniem w produkcji filmu było nauczenie aktorów języka kaszubskiego. Pytany, czy wątek główny ma odbicie w rzeczywistości odpowiada, że jest w tym filmie sporo fikcji, ale takie mezalianse miały miejsce.
– Przedstawiona historia miłosna mogła wydarzyć się naprawdę. Jeden ze scenarzystów, Mirosław Piepka, wszystkie główne wątki swoich filmów przygotowuje w oparciu o fakty.
Sam Mirosław Piepka potwierdza słowa Pryczkowskiego.
– Główny wątek wokół którego skupiona jest akcja – historia miłosna – w siedemdziesięciu procentach jest oparty na faktach. Ta wielka i, z wiadomych względów, niespełniona miłość rzeczywiście miała miejsce. Opowieść o niej usłyszałem od dziadków – wychowywałem się niedaleko Kłanina, w Starzynie, i do ósmego roku życia często u nich przebywałem. Mój dziadek był rzeźnikiem na dworze von Grassów a ojciec pasł tam krowy. W dzieciństwie, jeszcze przy naftowych lampach, bo dziadkowie nie mieli elektryczności, późnymi popołudniami i wieczorami przysłuchiwałem się ich opowieściom. Ta historia działa się na ich oczach – mówi Mirosław Piepka, jeden ze scenarzystów „Kamerdynera”.
Choć dziadek był wiarygodnym źródłem, przyszły scenarzysta dalej drążył temat. Przekonuje, że udało mu się potwierdzić tę historię również u innych mieszkańców Kłanina i okolic (dziś już nieżyjących), którzy mieli styczność z dworem von Grassów.
– Po latach wróciłem do tego tematu z Michałem Pruskim i Markiem Klatem. Szukaliśmy też innych źródeł – pisanych, ale nie ma niczego, co by dokumentowało tę historię – dodaje.