Józef Kisielewski, znany w dwudziestoleciu międzywojennym reportażysta, wybrał się na Pomorze w przededniu II wojny światowej. Wędrował po ziemi niemieckiej i polskiej, wzdłuż wybrzeża. W ten sposób powstała książka – reportaż pt. „Ziemia gromadzi prochy”, która stawiała sobie za cel udowodnienie, jak bardzo polskie i słowiańskie są te ziemie, po obu stronach ówczesnej granicy, do których roszczą sobie prawa hitlerowskie Niemcy.
Dzieło Kisielewskiego jest pisane pod tezę, czuć to wyraźnie. Takie były czasy, takie było zapotrzebowanie. W obliczu niemieckiej buty i agresji, być może, tak właśnie trzeba było pisać; „ku pokrzepieniu serc”.
Czyta się to dzisiaj jak świadectwo tamtych czasów, a opisywana rzeczywistość – dzisiaj to wiemy – to swoisty obraz pełnej napięcia ciszy przed burzą. Ale dla mnie jest to pretekst, żeby wyruszyć w teren. Poszukuję opisywanych przed laty miejsc, żeby dzisiaj dostrzec w nich upływający czas.
A czasem trafiam na bardzo zagadkowe fragmenty. I tak jest w tym przypadku.
Nie oddam za żadne widoki szwajcarskie
Kisielewski popada niekiedy w emfazę. Na przykład gdy pisze o pięknie Kaszub [we wszystkich poniższych cytatach zachowano oryginalną pisownię] :
Ziemia kaszubska jest obok Podhala najpiękniejszą ziemią polską. O tym niewielu ludzi w Polsce wie. Sam powiat kartuski posiada sto kilkadziesiąt jezior, trochę mniej powiaty morski (dzisiaj: pucki, wejherowski) i chojnicki. Jeszcze gdyby oka wodne stały na płaskiej ziemi, byłoby pięknie, ale nie tak wspaniale. Nadzwyczajność, niezwykłość polega na tym, że owe jeziora tworzą na Kaszubach istne terasy wodne, że kraj jest pofalowany, powyginany w fantastyczne, najpiękniejsze kształty tektoniczne, że te wzniesienia poobsadzane są gęstym lasem szpilkowym i liściastym.
W powyższym fragmencie emfaza zaledwie się wykluwa, by w kolejnych akapitach rozkwitnąć w pełni:
Z moich podróży pomorskich posiadam dwa przeżycia krajoznawcze, których nie oddam za żadne widoki szwajcarskie. Ośrodek piękna na Kaszubach to okolica Kartuz. Ale nie o jeziorze kartuskim chcę pisać, ani nawet o Raduńskim, do którego wpada sławna rzeka Radunia, lecz tylko o jeziorze Cichym. Jest takie miejsce na drodze do Kartuz, kiedy samochód wywozi na dość znaczne wzniesienie. I wówczas wystarczy obejrzeć się za siebie: widok na Jezioro Ciche.
Chiny to nic… Cały świat by tu przyjeżdżał
Dalej Kisielewski już bombarduje czytelnika z ciężkiej amunicji:
Jest ono ciche i zatajone miedzy kręte leśne brzegi. Taką fantastykę kształtów nie łatwo sobie wyobrazić, trudno wyśnić, wymarzyć. W nagłym wzruszeniu przypominają się motywy szwajcarskie, nałażą wspomnienia znad Lemanu, wyskakują gdzieś z kątów pamięci pochwytane sztafaże wschodnie, chińskie czy malajskie. Ale to wszystko jeszcze nie to. Cisza i obłoki, cynober i błękit, ramiona najpiękniejszej panoramy i najwspanialsze marzenie. W takim miejscu powinna być postawiona tablica ostrzegawcza dla szoferów: „Baczność! Nie oglądać się! Obejrzenie grozi śmiercią.” Najbardziej zatruty wyziewem miasta człowiek, największy cynik, najtępszy szturmak wielkomiejski otworzy gębę w nabożeństwie, kierownica wysunie mu się z rąk, a on razem z wozem spłynie lekko po zboczu na samo dno Cichego Jeziora. I taki będzie efekt pięknego krajobrazu.
Tyle, jeśli chodzi o opis. Jeszcze tylko odrobina publicystyki:
Gdyby podobny cud miała zagranica, uczynionoby z niego najwspanialszy rezerwat turystyczny, ludzie z całego świata złaziliby się i zbiegali, żeby to oglądać.
Nie pozostaje więc nic innego, jak jechać na miejsce, by rozewrzeć gębę w nabożeństwie. Tylko, czy po osiemdziesięciu latach, będzie jeszcze co oglądąć?
Niewiele się zmieniło
Gdzież to znajduje się ten istny cud? Gdzie to miejsce, do którego turyści z całej Europy przyjeżdżaliby, rezygnując z wczasów w Szwajcarii?
Wiemy, że tuż koło Kartuz. Koło drogi. Nie wiemy, której drogi. Ale jedno spojrzenie na mapę z 1937 roku, którą mógł dysponować autor reportażu, wszystko nam wyjaśnia… Wszystko i nic.
Jak należy rozumieć, ów szofer, który tak by się zapatrzył na widok, jechałby do Kartuz drogą widoczną na powyższej mapce, minął Zamkową Górę i zafascynowany widokiem, „spłynął lekko po zboczu na samo dno Cichego Jeziora”.
No cóż… Dzisiaj to wygląda to na mapie mniej więcej tak:
Widać więc – porównując obydwie mapy – dawną i współczesną, że przebieg drogi po północno-zachodniej stronie jeziora nie zmienił się ani o jotę. Podobnie zresztą z szerokim leśnym duktem, od wschodniej jego strony . Ukształtowanie terenu, otoczenie – też raczej nie. Od wschodniej i południowej strony jezioro otoczone jest wzniesieniami, na których, zarówno przed laty, jak i dziś – rośnie las. Nieopodal znajduje się rezerwat Zamkowa Góra, z pozostałościami grodu wczesnośredniowiecznego, lecz Kisielewski o tym nie wspomina (być może nie ma o tym pojęcia).
Zamiast Szwajcarii?
Miejsce to jest znane w Kartuzach, ale nie jako wyjątkowy punkt widokowy, raczej traktowane jest jak kąpielisko – mieszkańcy Kartuz w upalne dni przyjeżdżają tu, żeby popływać (wszystkie jeziora w granicach miasta są zanieczyszczone, a to jest najbliżej). Przebiegająca obok szosa to droga wojewódzka nr 228, do Bytowa – ruchliwa, często uczęszczana, dość kręta i niezbyt bezpieczna w tym miejscu. Z pewnością odbiera temu miejscu urok i czar. Pewnie w 1939 roku sporadycznie przyjeżdżał tędy samochód, nie było TIR-ów, itd… Ale czy to usprawiedliwiałoby twierdzenie o najpiękniejszym na całych Kaszubach, miejscu? Że niby „wyskakujące z pamięci sztafaże wschodnie, chińskie czy malajskie” nie dorównują temu widokowi? Że niby „cisza i obłoki, cynober i błękit, ramiona najpiękniejszej panoramy i najwspanialsze marzenie”?
Jeziorko to, owszem, dość ładne, mijam przynajmniej kilka razy w tygodniu, i szczerze mówiąc – nie przyszłoby mi do głowy, żeby widok tutejszy w ogóle polecać turystom. A już na pewno nie pokusiłbym się o twierdzenie, że warto zrezygnować z wyjazdu do Szwajcarii, żeby zobaczyć to „cudo”.
Powiedzmy sobie szczerze: jeziorko jest całkiem urokliwe, ale… Niczym się nie wyróżnia. Niema tu żadnej panoramy, żadnego „widoczku”, mówiąc krótko: jeziorko, jakich na Kaszubach pełno. Tak jest dzisiaj. Może wyglądało inaczej w latach trzydziestych?
Może widok był bardziej odsłonięty, mniej drzew było… Nawet jeśli, to i tak z drogi – a przecież Kisielewski opisuje „panoramę”, którą widać z drogi, musiało to wyglądać podobnie – czyli tak sobie, ładnie, ale w gruncie rzeczy – zwyczajnie. Bo cóż miałoby się dziać w tym krajobrazie, czego dziś już nie moglibyśmy podziwiać, a co uzasadniałoby zachwyt przedwojennego reportażysty? Wzgórza stoją jak stały, jeziorko leży w dolince jak leżało, droga przebiega, jak przebiegała. Żadne Chiny, żadna Szwajcaria. Ładnie, owszem, ale bez szaleństwa.
Przekoloryzował, czy rzeczywiście się zachwycił?
Zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi… Czy można podejrzewać Kisielewskiego o nadmierne koloryzowanie? Dajmy na to: nie miał czasu ani ochoty jeździć po Kaszubach i szukać ładnych panoram, więc wziął pierwsze lepsze jeziorko po drodze, i je opisał twierdząc, że to najpiękniejsze miejsce na Kaszubach, w Europie i na świecie.
Nie, to chyba niemożliwe, żeby tak zrobił, szanujący się, znany ówcześnie reporter. Wszak każdy mógłby zweryfikować jego słowa, zarzucić mu kłamstwo, wyśmiać.
Tym bardziej zagadkowa jest ekscytacja Kisielewskiego tym akurat widokiem, że jadąc tu mijał kilka minut wcześniej Złotą Górę, która rzeczywiście mogła zachwycać, gdzie widział zapewne owe „terasy” wodne, która przywodzą mu na myśl Szwajcarię…
No cóż. Pewnie tego już nigdy nie wyjaśnimy, nie dowiemy się, cóż tak wyjątkowego dostrzegł w tym miejscu Józef Kisielewski. Dla mnie jego słowa znaczą tyle, co kolejny literacko-turystyczny trop, podjęty i przechodzony. Zagadkowy dość, i że tak powiem – gotowy dzisiaj do użycia. W tym sensie, że każdy może wybrać się nad jezioro Ciche, z tekstem Kisielewskiego w ręku, i samemu ocenić, który autor ma rację: zachwycony Kisielewski, czy rozczarowany i nieco zawiedziony Słomczyński.