Mikrowyprawa Męcikał - Brusy. Bezsenność w Borach 6

Mikrowyprawa Męcikał – Brusy. Bezsenność w Borach [CYKL: WANOGA ZNACZY PO KASZUBSKU WĘDRÓWKA]

Mikrowyprawa – nie jakaś wielka, daleka, ale ta bliska, która jest na wyciągnięcie ręki. Spotkanie z partyzantem. Nieprzespana noc. Modern Talking z rana.

Mikrowyprawa, 12-13 czerwca 2017

Jest tak, że człowiek w pośpiechu wyskakuje z rzeczywistości, w ciągu godziny zabiera swoje ulubione zabawki – plecak, kije do marszu i trekkingowe buty, i teleportuje się w inny wymiar. Mikrowyprawa – nie jakaś wielka, daleka, ale ta bliska, która jest na wyciągnięcie ręki.

Jeszcze tylko jeden mail, jakiś przelew, jakaś faktura, dwa słowa z synem, córką, żoną, i już trzask drzwi do samochodu, i szosa.

Nie ma czasu nawet zrobić zakupy, zaopatrzyć się w jakąś konserwę, chleb, wodę, piwo. Byleby szybciej znaleźć się na tak zwanym łonie. Natury, rzecz jasna.

Jadę w pośpiechu do Męcikału, gdzie przerwałem wędrówkę przed tygodniem, cisnę pedał gazu, wyprzedzam ciągniki z sianem. Wsie uwijają się przy sianokosach. Ciepły czerwcowy wieczór. Przejeżdżam przez Brusy, nie zatrzymuję się w sklepie, spieszę się, bo późno już, a przecież trzeba będzie gdzieś dojść, rozbić obóz na nocleg. Tymczasem słońce coraz niżej. No i sklep przecież będzie w Męcikale.

Sklep jest, ale zamknięty.

Mikrowyprawa Męcikał - Brusy. Bezsenność w Borach
Koniec mikrowyprawy. Autor na dworcu w Brusach – niewyspany, z bólem głowy i uczuleniem (lewe oko). Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Adam

Idzie przez wieś, przechodzi przez szosę. Ma na sobie niebieski dresik z ryneczku, zapinany na suwak, przybrudzone szaroczarne dżinsy. Mógłby wyglądać na pijaczka, ale nie, nie wygląda. Dobrze mu z oczu patrzy. Uśmiecha się, a w oczach jakby coś delikatnego, takie jakieś drugie dno. Ta łagodność jest życiowo taka trochę niezaradna, jak u dziecka. Ledwo to wszystko dostrzegalne, ale widoczne gołym okiem. W grubych dłoniach z krótko, bardzo krótko obciętymi paznokciami trzyma reklamówkę, pytam więc, czy jest tu jakiś inny sklep, wskazując na napis na drzwiach tego, obok którego teraz stoimy: „zamknięte”.

Mieciu

Mówi, że nie ma, że szkoda że tak szybko zamykają, a on też chętnie by się piwa napił.

– Gdzie najbliższy sklep?

– W Brusach.

Wieczór powoli chyli się ku nocy, a tu trzeba wracać do Brus po prowiant, kilka kilometrów.

– Zabierzesz mnie? – pyta.

– Zabiorę, wsiadaj pan do auta.

Ruszamy i od razu się przedstawia. Żaden z niego „pan”, po prostu Adam. Wyciąg dłoń, twardą i mocną jak kora dębu.

Adam pracuje w lesie, ale nie na stałe i nie za pieniądze. Pomaga Mieciowi. Mieciu obiecał mu za pomoc furę drewna na zimę.

Jedziemy do Biedronki w Brusach.

Mieciu jest spoko. Ziomal, taki prawdziwy. Mimo, że ma już 67 lat, zaproponował, żeby Adam mówił do niego na „ty”.

Z mamą

Adam wstaje o „półczwartej”, jutro też, więc dzisiaj wypije dwa piwa, nie więcej, i pójdzie spać. O czwartej już będzie w robocie, bo trzeba robić za chłodnego. Czyli do 10.00. Potem będzie za gorąco.

Adam szedł do wsi na melinę, gdzie można kupić piwo. Ale woli podjechać ze mną do Biedronki. We wsi, po zamknięciu sklepu można tylko kupić Harde, i to po trzy złote. Nie opłaca się. Adamowi Harde nie smakuje.

Chwyta za komórkę, trzyma w dłoni. Zaraz jego mama zadzwoni, zapyta gdzie jest, bo Adam mieszka z mamą.

W Biedronce kupuje dwa Żywce.

Partyzanci

Adam jest w grupie rekonstrukcyjnej. Mówi, że przebierają się za partyzantów Gryfa. On zazwyczaj za rannego albo za trupa. Ubiór partyzanta ma w domu. Broni nie ma, ale jak jest potrzeba, to pożycza. W grupie rekonstrukcyjnej jest super. Jeżdżą na wyjazdy, na przykład do Starogardu. I robią bramy weselne. Młoda para chce mieć partyzantów, którym daje flaszkę i czasem trochę grosza.

Z powrotem w Męcikale pod zamkniętym sklepem. Adam pozwala zrobić sobie zdjęcie. Mówię mu, że będzie opublikowane w internecie.

Uśmiecha się tylko.

Mikrowyprawa Męcikał - Brusy. Bezsenność w Borach 1
Adam. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Miękki piasek

Ruszam wzdłuż brzegu jeziora Trzemeszno, za osadą Giełdon poszukam miejsca na rozstawienie plandeki, by jakoś przekimać do rana. Robi się coraz ciemniej, choć czerwcowe wieczory wydłużają się w nieskończoność, jakby noc nie miała dość sił by wkroczyć zdecydowanie.

Znad brzegu rusza jeleń, imponuje sylwetką, rozmiarami i rumorem, jaki czyni w zapadającym mroku.

Docieram do osady, mijam ją. Staram się czynić to niepostrzeżenie. Jak mam samotnie spać w nocy w lesie, wolę, żeby nikt nie wiedział o moim obozowisku, czuję się wtedy bezpieczniej.

Znajduję parking samochodowy, tuż przy jezdni. Nie uśmiecha mi się rozbijać tu namiotu, będą mnie budziły światła przejeżdżających samochodów. Kilka kroków w stronę brzegu jeziora i dostrzegam coś w rodzaju plaży. Tak, tu będzie dobrze, miękki piasek, królewskie spanie. Jakiś taki placyk, pomost, wszystko jakby stworzone dla mnie na nocleg.

Zabronione

Spieszę się, żeby zdążyć za jasnego. Rozwijam sznur, na sznurze zawieszam plandekę, przygotowuję zadaszenie, kończę już niemal po ciemku. Mija 23.00, kiedy mogę usiąść przy brzegu i coś tam przegryźć, otworzyć piwo. W oddali przepływa bóbr pozostawiając za sobą trójkątny ślad na gładkiej jak niewinność zakonnicy, powierzchni wody.

Wtedy dostrzegam tablicę tuż obok mojego obozowiska. Jak mogłem jej wcześniej nie zauważyć?

„Przeciwpożarowy punkt czerpania wody. Wjazd, parkowanie oraz przebywanie na punkcie i placu manewrowym bez zgody Nadleśnictwa Czersk jest zabronione”.

Mikrowyprawa Męcikał - Brusy. Bezsenność w Borach 2
Mikrowyprawa. Nad jeziorem Trzemeszno. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Wielki strażacki wóz bojowy

No cóż… Przecież ja tylko do świtu. Rano mnie już tu nie będzie. Nikt nie zauważy.

Tak to jest, że nocą, gdy człowiek leży tak i chcąc nie chcąc nasłuchuje, najdziwniejsze myśli przychodzą do głowy.

Mija północ, pierwsza, druga, nie mogę zasnąć. Pewność, że „przecież ja tylko do rana”, uleciała gdzieś do gwiazd, śmignęła daleko nad taflą parującego po ciepłym dniu jeziora. Tak, to ten moment, gdy w półśnie, który wszak nie daje odpoczynku, przychodzą człowiekowi do głowy różne absurdalne myśli. Wiadomo, że są absurdalne, ale nie bardzo wiadomo, co począć z tą wiedzą, skoro one są, i już.

Bo co będzie, jeśli gdzieś wybuchnie pożar, i taki wielki strażacki wóz bojowy, nie spodziewając się mojej obecności na placu manewrowym, najedzie na mnie z impetem?

Z boku na bok, z boku na bok, z boku na bok. Trzecia. Odgłos przejeżdżających szosą samochodów. Czy brzmią jak strażacki wóz bojowy? Nie, to osobówka. A to? To też. Nie będzie żadnego pożaru, żadnych strażaków w ogromnym wozie. Czerń gęsta jak zapętlone myśli. Ktoś idzie? Nie, to wiatr. Śpij już. No śpij. Ale jak? Wpół do czwartej, świt szarzeje.

W sumie można się już zbierać.

Nieprzespana noc, cóż wielkiego? Da się z tym żyć.

Kaczy śmiech

Świt rozjaśnia świat. Pierwsze zięby. Śmieją się ze mnie krzyżówki, ja z siebie się śmieję. Rozbawiony szczupak rzucił się za umykającą rybką, plusnęło solidnie.

Nieprzespana noc, da się żyć, chce się żyć.

Majdan na plecy, ruszam przed siebie, czwarta trzydzieści. Jasno jak w dzień.

Dwa zwierza

Przed piątą. W oddali między drzewami jakieś dwa zwierza. Oczywiście oczami wyobraźni widzę wilki, tak bardzo chciałbym je zobaczyć. Ale niestety pewności nie mam. To był ułamek sekundy, tak krótki, że może złudzenie. Nie, złudzenie to nie było. Dziki, sarny też nie, biegły jak psy.

Barczatka puchawica

Stanąłem jak wryty. Wełna rośnie na drzewach. Przy bliższym poznaniu dostrzegam larwy w wełnianych gniazdach na gałązkach młodych brzózek. Nie wygląda to apetycznie. Za nic palucha bym tam nie wsadził, do tego kokonu. Takie kłębowisko robali owiniętych białą przędzą. Co to jest?

Potem wyjaśnię z pomocą znajomych przyrodników: Barczatka puchowica Eriogaster lanestris (L.). To gatunek motyla z rodziny barczatkowatych (Lasiocampidae). Występuje częściej na ziemi lubuskiej, w Wielkopolsce i na Dolnym Śląsku, i jest raczej rzadki, szczególnie u nas na Pomorzu. Okazuje się, że wełniane kłębki nazywają się „oprzędy”. Bywa, że w tych oprzędach robactwa jest tyle, że zżerają potem wszystkie liście na drzewie. Poczwarka może mieszkać sobie w takim oprzędzie nawet siedem lat. Widać dobrze im tam tym robalom, które kiedyś zamienią się w brunatną ćmę.

Idę dalej i widzę cały sad barczatkowych kokonów.

Wschód słońca

Weszło niepostrzeżenie, wdrapało się po gałęziach drzew żeby po chwili turlać się po puchatych obłokach. Smak mielonki i żółtego sera, olśnienie.

Mikrowyprawa Męcikał - Brusy. Bezsenność w Borach 6
Mikrowyprawa. W okolicy wsi Czarniż. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

Confetti

Piąta, wieś Czerniż. Słyszę głos dudka, przystaję. Miga między gałęziami pomarańczowy błysk. Idę więc przyjrzeć się z bliska rzadkiemu stworzeniu. Mijam wybudowane niedawno, nowe miejsce rekreacyjno – alkoholowe. Palenisko, wiata, puste butelki po piwie i wódce, jakieś adidasy. Ktoś zostawił je na stole, buty na stole podobno zwiastują śmierć w rodzinie. Nie moje buty, nie moja rodzina, nie moja sprawa.

Stąpam po mieniącej się kolorami małej łączce. Ale to nie kwiaty.

Była wczoraj impreza. Wokół ogniska dywan confetti. Wszystko wokół pokryte kolorowymi skrawkami. Nie, nie papierowymi. Plastikowymi. Będą tu zalegały przez kilka sezonów. I jest tego tyle, że nie da się wyzbierać, uprzątnąć.

Co za dureń zasyfił całe to – skądinąd dość sympatyczne, miejsce?

Legionista z kaloryferem

W centrum wsi, na ścianie budynku ochotniczej straży pożarnej frasuje się św. Florian – tradycyjnie w stroju rzymskiego legionisty. Ma na sobie pancerz, widać muskulaturę, ma godny pozazdroszczenia kaloryfer. Trzyma w ręku wiaderko z wodą, którą wylewa na płonący budynek. Trudno powiedzieć czy frasunek najświętszego strażaka wynika z tego, że martwi się o płonący budynek, czy też przykro mu, że ktoś nabałaganił przy ognisku.

Mogiła

Za wsią zaczynają się łąki rzeki Niechwaszcz. „To najbardziej urozmaicony florystycznie teren Borów Tucholskich” – czytam na tablicy. I dalej odrobina poezji: „Już od pierwszych wiosennych promieni słonecznych zaczynają się na nich pojawiać różnokolorowe kwiaty…” I jeszcze o raju dla ptaków: żurawi, słonek, kulików, bekasów.

Kwiatów specjalnie nie widzę, a jeśli chodzi o ornitofaunę, to wzrok przyciągają tylko wrony i kruki. Krążą wytrwale nad jednym miejscem. Idę więc zobaczyć, co tam jest, może świeża padlina (w pamięci mam dwa zwierza, które mogły być wilkami). Ale nic nie znajduję. Nic oprócz intensywnego zapachu świeżo skoszonej trawy i przydrożnej mogiły, bezimiennego grobu o numerze 75. Ciekawe, gdzie są pozostałe 74 groby.

Owad

Łąki. Grzechem jest wędrować tu bez lornetki. Czajka, nerwowa jak zawsze, odprowadza mnie esami floresami malowanymi na niebie. Być może ma tu gdzieś gniazdo i nie w smak jej moja obecność. Chmury ptaków, nie do rozpoznania nieuzbrojonym okiem.

Na środku pola wielki owad, porusza się wolno wydając z siebie warkot. Wielkim odnóżem nabija ogromne jaja i kładzie sobie na odwłok. Pewnie został zakupiony z dopłat bezpośrednich.

Po chwili ciągnik z balotami na pace mija mnie, gdy leżę sobie przy drodze i dumam.

Kosobudy. Dobra nowina

Mijam wieś, kościół, który organizuje tu widnokrąg pogodnym wskazaniem na niebo.  Na skraju wsi od strony Brus figura nieznanego świętego z 1925 roku. Najpierw słyszę dudnienie, potem: „Cheri Cheri Lady”. Zza zakrętu wyłania się wielki turystyczny motocykl. Jeźdźca disco-apokalipsy zbudzi całą wieś swoją dobrą disco-nowiną. On zwalnia, ja stoję, patrzymy sobie w oczy przez ułamek sekundy.

Brusy. Senność. Ból głowy

Senność mnie dopada, głowa zaczyna boleć, dopadło uczulenie, lewe oko swędzi i łzawi. Miałem jeszcze dzisiaj dotrzeć do galerii Józefa Chełmowskiego, pójść dalej, gdzieś w stronę Wiela. Ale rezygnuję. Teraz muszę się jakoś dostać do Męcikału, gdzie przecież wczoraj zostawiłem samochód. Przy dworcu czytam bez zrozumienia tablice informacyjną – jakieś pociągi które kursują i inne, które nie kursują, i autobusy w ich zastępstwie. Rezultat jest taki, że mam dwie godziny czekania na dworcu. Przysypiam w słońcu na ławce, w towarzystwie znanych mi już ramieniotworów – młotokołowrotów.

 

Brusy. Rogoźnica. Babilon. Dziennik podróży 1
Brusy. Dworzec kolejowy. Ramieniotwory – młotokołowroty. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Niezawodność

Szynobusem do Męcikału, do samochodu. Szynobus nowiutki, niebiesko-żółty, cały taki unijny i światowy. Gardzi czasem skupiony na swojej niezawodności. Nowoczesnością drwi z zardzewiałych piętrusów, jakie pamiętam z dzieciństwa. Siadam z tyłu składu, dziwiąc się, że wszyscy tłoczą się z przodu. Po chwili jednak wyjaśnia się to – wydawałoby się, nieracjonalne, zachowanie podróżujących.

Coś się wylewa z ubikacji, strużka płynie po podłodze. Śmierdzi nie do wytrzymania. Awaria ubikacji – głosi napis na drzwiach do toalety.

Mikrowyprawa dobiega końca. Do domu

Męcikał, obok mojej yariski zaparkował wielki ubłocony nissan patrol, obok niego stoi dwóch facetów w takich samych jak moje, bojówkach w kamuflaż. Przypatrują mi się ciekawie gdy wciskam swój plecak do mikroskopijnego bagażnika i ruszam. Do domu.

***

[Fragment książki: Szwajcarya 2017. Kaszuby” Tomasza Słomczyńskiego, która powstaje przy pomocy finansowej Województwa Pomorskiego]

W poszukiwaniu nagrzanej ulicy. Maria Dąbrowska w Kartuzach 1