Cukrzyca, celiakia, wakacje…? Być może, ale chyba nie obóz sportowy – powiedziałoby wielu. I byliby w błędzie. Nic bardziej oczywistego, że to wszystko da się pogodzić.
Ośrodek „Kormoran” obok Sycowej Huty nad jeziorem Sudomie. Właśnie trwa obóz, dzieci wychodzą grupami spomiędzy domków i zbierają się na placu przy jeziorze. Kierownik obozu, Izabela Olejniczak zaprasza do siebie, tam spokojnie porozmawiamy zanim pójdziemy popatrzeć, jak dzieci rywalizują z zabawie, która nazywa się „Funmaggedon”.
Sportfun organizuje obozy, które z pozoru wyglądają jak wszystkie inne. A jednak coś je wyróżnia… Nie widać tego, że choć większość dzieciaków jest zdrowych, to są to obozy przeznaczone dla dzieci chorych na cukrzycę, celiakię.
***
Z Izabelą Olejniczak, kierowniczką obozu organizowanego przez firmę Sportfun, rozmawiają Tomasz Słomczyński i Edyta Słomczyńska.
Macie na obozie dzieci zdrowe, i…
I jedenaścioro dzieciaków z problemami dietetycznymi, głównie to jest nietolerancja glutenu. Ale organizujemy również obozy dla dzieci z cukrzycą.
Wyszkolony kelner i kucharka
Obozowa opieka nad takim dzieckiem różni się w praktyce od opieki nad dzieckiem bez tego rodzaju problemów?
Tak, różni się. Przede wszystkim organizacja obozu jest inna. Począwszy od tego że co roku przed sezonem wszyscy razem, z paniami pracującymi w kuchni, musimy przejść szkolenie. Dzieje się tak mimo tego, że co roku jeździ ten sam skład kadrowy. Szkolą nas panie z fundacji i zawsze powtarzają, że możemy dzwonić z obozu w razie jakichś pytań, wątpliwości.
Panie kucharki też przechodzą takie szkolenia?
Oczywiście, specjalnie przyjeżdżają do Gdańska i są szkolone. Ale kelnerzy już nie jeżdżą, są szkoleni przez obsługę kuchni.
Kelnerzy też muszą być przeszkoleni?
No tak, muszą przecież wiedzieć, jak podawać posiłki dzieciom na diecie bezglutenowej – bo dzieci mają posiłki serwowane do stołu, przygotowywane są oddzielnie, na osobnym stole w kuchni, żeby nic nie pomieszało się tu z pożywieniem dla dzieci na diecie ogólnej…
Tu chipsy, tam batony. Bez pomyłki
Widzę, że tu leżą jakieś chrupki…
To jest popcorn, bezglutenowe chipsy. Rozdajemy dzieciakom nagrody, a dzieciaki – wiadomo, lubią słodycze. Na przykład snickersy – mogą je jeść zarówno dzieci na diecie ogólnej, jak i bezglutenowej. Ale dzieci uczulone na orzechy, nie mogą zjeść snickersa. Wtedy dostają coś takiego… (Iza bierze do ręki paczkę z jakimś bezglutenowym przysmakiem). I z tego też mają radochę.
Mają radochę z tego, że nie dostały batona, tylko bezglutenowe chipsy?
Tak, one doskonale wiedzą, że są na diecie bezglutenowej, i że mają dodatkowe alergie pokarmowe. Zresztą mamy nie tylko chipsy bezglutenowe, ale też ciasteczka… (Iza wskazuje na poukładane na łóżku opakowania).
Wy się w tym wszystkim nie pogubicie?
Nie, nie pogubimy się. Jesteśmy specjalnie szkoleni. Są kupowane specjalne wędliny, sery, dżemy, i to wszystko nie jest mieszane z „normalnymi” produktami. Zresztą same dzieciaki dobrze wiedzą co im wolno. Na przykład dzieci na diecie bezglutenowej faktycznie pilnują swojego menu, ale dzieci z cukrzycą próbują nas oszukać, kombinują, bo uwielbiają słodycze. Robią wszystko żeby zjeść słodyczy więcej niż mogą. Na przykład dzisiaj były nagrody po wczorajszym talent show. Mówiliśmy: „dzieci na diecie bezglutenowej po nagrody podchodzą tu, dzieci na diecie ogólnej odbierają nagrody tam…” – bo nagrody mają różne. Z podwieczorkami tak samo…
Dla nas to nie choroba
Znam dzieci chore na cukrzycę. Wielokrotnie w ciągu dnia mierzą sobie cukier, do wyników dostosowuje się dla nich posiłki. Jak to wszystko ogarnąć na obozie, gdzie jest wiele takich dzieciaków?
Na naszych obozach dla dzieci z cukrzycą jest pani doktor i pani pielęgniarka. Przed podaniem każdego posiłku dzieciaki ustawiają się w kolejce, jest waga, mają pomiar glukozy, sprawdzana jest insulina. Posiłki mają wyważone, „wyliczone”. Dalej; my jako wychowawcy dostajemy saszety z tak zwaną „złotą strzałą” do podania, gdyby dzieciak nam zasłabł. Na taką okoliczność też jesteśmy przeszkoleni, przygotowani.
Dochodziło już do takich sytuacji, że trzeba było użyć złotej strzały?
Nie. Na szczęście nigdy mi się to nie zdarzyło. Podczas obozu, jak powiedziałam, kieruje nami pani doktor i pielęgniarka. Wskazują nam, jak z dzieciakami postępować, jakie zajęcia teraz zrobić… Ta współpraca odbywa się cały czas, na bieżąco.
Nikt przypadkowy
Obozy dla dzieci chorych na cukrzycę są wymagające dla kadry?
Tak, bardzo. To nie jest tak, że w roli opiekuna może sobie jechać na taki obóz ktoś, kto po prostu chce się pobawić z dzieciakami. Tu nie może znaleźć się nikt przypadkowy. To już muszą być osoby, które są rzeczywiście przeszkolone, zaangażowane…
Stanowcze?
Tak, szczególnie z dziećmi chorymi na cukrzycę, bo te dzieciaki kombinują, próbują nas wywieźć w pole… (śmiech)
Kiedy cukrzyk zje coś, czego nie powinien, wiadomo – zmienia się poziom cukru we krwi… A co się dzieje, gdy coś niewłaściwego zje dziecko na diecie bezglutenowej?
Reakcje mogą być bardzo różne. Może nic się nie wydarzyć. Ale może się wydarzyć – i to za miesiąc, dwa, lub za kilka lat. Reakcja organizmu może być opóźniona. Może też być natychmiastowa, na przykład ból brzucha. Organizmy reagują bardzo różnie.
Wyobrażam sobie taką sytuację, że jedziecie albo idziecie do Sycowej Huty do sklepu, dzieci mają czas żeby samodzielnie zrobić sobie zakupy…
I wszystkie te dzieci, które są na diecie, muszą takie zakupy z nami skonsultować. Te starsze dzieci co prawda dokładnie się orientują, co mogą sobie kupić, a co nie, ale i tak wszystko kontrolujemy. Czytamy etykiety, analizujemy skład.
Zastanawiam się, czy cukrzycę, celiakię, nadwrażliwość na gluten – czy wy to nazywacie chorobami i traktujecie jak choroby?
Według klasyfikacji medycznej – jak najbardziej tak należałoby to traktować, jak choroby. Jednak dla nas to nie są choroby. Dla nas to są po prostu dzieci na diecie ogólnej i na innych dietach. Dzieci chore na cukrzycę to są dla nas „słodziaki”. Trzeba to wszystko robić tak, żeby dzieciaki nie czuły z tego powodu dyskomfortu. Chociaż… Obserwuję na obozach takie zjawisko, że dzieci z tego typu problemami zdrowotnymi czasami czują się z tym dobrze, bo są wyróżnione, bo się bardziej nad nimi skupia, poświęca im więcej uwagi… Ale na pewno nie traktujemy ich, jakby były chore.
Na basenie i w terenie
To jak już zjedzą co mają zjeść, nie zjedzą czego nie mają, to co dalej? Co robią?
Pytasz o rozkład zajęć? Rano pobudka, rozruch, ponieważ nasze obozy to obozy sportowe, z dużą intensywnością ruchu, wysiłku fizycznego.
Pobudka wcześnie rano?
Tak, ale jak jest fajne ognisko, kiedy dzieciaki super się bawią i idą spać na przykład o 23, to przecież nie będziemy ich wtedy zrywać…
Co po śniadaniu?
Chwila przerwy i dalej…. Dalej powiem na przykładzie tego akurat obozu. Mamy różne profile na obozach, i na przykład: podjeżdżają autokary i pakuje się do nich profil pływacki, nurkowy i wakeboardowy. Czyli część dzieci jedzie do Kościerzyny na basen, tam mają zajęcia. Druga część zostaje na miejscu. Na tym akurat turnusie mamy profil fotograficzny, na innych – artystyczny czy survivalowy, mamy jeszcze w tym roku profil cross fit. Są również profile żeglarskie, zajęcia są przy jeziorze – jak jest ładna pogoda, a jak gorsza – żeglarze jadą na basen.
A kadra – to sportowcy?
Tak, opiekunami są sportowcy, wszyscy jesteśmy głównie po AWF-ie, ale robimy też różne uprawnienia. I są tu również ludzie, którzy trenowali sport wyczynowo.
Czyli do obiadu – sport. Ale przecież nie samym sportem człowiek żyje.
No tak. Wracamy – jeśli jest słońce, to mamy plażowanie, kąpiel w jeziorze. Oprócz tego żaglóweczka, kajaki, rowerki wodne.
Ratownik, oczywiście…
Oczywiście – przed południem, potem jeszcze dodatkowo po południu, no i my wszyscy mamy uprawnienia ratownicze, bo musimy je mieć.
Obiad, po obiedzie…?
Cisza poobiednia – klasyka tematu… Dzieciaki muszą mieć czas na relaks, odpoczynek. No i potem, po południu – drugi blok zajęciowy. Czasem jest to wycieczka, czasem są to ćwiczenia, wyścigi, paintball wodny, strzelanie z wiatrówki, zjeżdżalnia wodna, piłka nożna, gry zespołowe. I jeszcze wieczorne bloki – chrzest obozowy, wieczorne podchody, dyskoteka…
Kolonijno-obozowe klasyki ze wsparciem technologicznym
Co ja słyszę? Dawne klasyki kolonijno-obozowe – podchody, ognisko, dyskoteka, chrzest… W tej materii się nic nie zmienia od czasu, kiedy my byliśmy dziećmi?
Tak, to wszystko jest nadal… Zmienia się natomiast forma tych imprez. Opowiem poprzez przywołanie naszego wczorajszego wieczoru. Było ognisko. Wiadomo, dzieci przygotowują program. I… wyobraźcie sobie, że wczoraj – po raz pierwszy w mojej karierze opiekuna obozowego, ognisko skończyło się dyskoteką na świeżym powietrzu. Tak fantastycznie dzieci się bawiły… A wszystko stało się spontanicznie. Jest grupa starszej młodzieży, oni mają takie głośniczki przenośne, ciągle ta muza… Ona im towarzyszy przez cały czas. Już w autobusie, gdy jechaliśmy na obóz, starsze dzieci – młodzież, powyciągały takie małe głośniczki, i zaczęło się śpiewanie. To już nie jest, jak kiedyś, że na trzy-cztery śpiewa się piosenki kolonijne, tylko – wiadomo, to są współczesne przeboje z Youtube’a.
Wracając zaś do ogniska… Po skończonej imprezie, do której starsi chłopcy do ogniskowych występów zorganizowali muzykę z tych głośniczków, bo wiadomo, dzisiejsze występy ogniskowe muszą być przy muzyce… No cóż, jeśli technologia na to pozwala, to czemu nie… Ktoś zapytał: „czy możemy…?” „No tak, możecie…” – odpowiedzieliśmy, i wszyscy razem balowaliśmy do 23.00 na świeżym powietrzu, spontanicznie, po zakończeniu ogniska. Było przesympatycznie… Dodam tylko, że jest taki taniec, który nasz obóz wyjątkowo sobie upodobał, i wszyscy są w stanie go zatańczyć, nawet ci, którzy tańczyć nie potrafią.
A jak udały się podchody?
To był późny wieczór. Dzieci musiały wykonać różne zadania, między innymi musiały tropić i chodzić po śladach, czytać ślady w lesie, iść razem, w ciszy, spokojnie, i dojść do celu.
Jakieś straszne nocne pająki były?
Trzeba było pokonać różne przeszkody. W lesie zdarzają się pajęczyny, a na pajęczynach są pająki, trzeba więc było bezpiecznie przejść przez pajęczynę, nie zerwać jej i zrobić to tak, żeby nikogo nie ugryzł pająk.
Cukrzyca, celiakia, wakacje… A co potem?
Jak to jest, czy dzieci chore na cukrzycę uprawiają sporty tak samo jak dzieci zdrowe?
To zależy od domu i rodziny. Są domy, gdzie się „jojczy” i skacze wokół dziecka, i traktuje dzieci jak chore, rodzice dbają, żeby się dziecko nie zmęczyło, nie spociło…
Tymczasem…?
Na naszych szkoleniach panie lekarki stwierdzają, że nie powinno się tak robić. Wręcz przeciwnie. Pod tym względem te dzieciaki mogą funkcjonować normalnie.
A w trakcie dłuższego biegu – przystanek na banana?
Tak, zdecydowanie. Zresztą one to czują, że spada im cukier. Podobnie jest na moich treningach – bo poza obozami jestem trenerką pływania i mam na zajęciach dzieci z cukrzycą. Dzieci same wiedzą, że muszą się teraz napić soczku, zjeść cukierka. Dodam jeszcze, że zauważyliśmy na naszych obozach, że generalnie rzecz biorąc, dzieci z cukrzycą są niechętne do ruchu. Tak, jest tu problem i pracuje się z nimi czasem niełatwo. Trzeba ich wyjątkowo motywować.
Powiedzmy sobie szczerze: to „zasługa” rodziców?
Tak. One nie mają żadnych przeciwwskazań i ograniczeń, jeśli chodzi o zajęcia sportowo-ruchowe. Żadnych.
A na obozie – zmienia się to podejście?
Przez dziesięć dni czy dwa tygodnie, dziecka nie wychowamy, nie zmienimy jego nawyków. Wszystko, co możemy zrobić, to pokazać, że można inaczej, że jest inny kierunek, możemy zachęcać. A reszta – zależy od domu.
Dzieciak wróci po waszym obozie do domu, powie że całymi dniami grał w piłkę, pływał i biegał i nic mu nie było, to może rodzic się przekona…
Może tak być.
I puści dziecko na podwórko, na boisko. A za rok delikwent znowu będzie chciał z wami jechać.
Oprę się na przykładzie. Na tym turnusie mamy 89 uczestników. 3/4 grupy to są dzieci, które widujemy co roku na naszych obozach letnich i zimowych.
***
Obozy dla dzieci chorych na cukrzycę, celiakię, a także dla dzieci zdrowych – więcej informacji na stronie: www.sportfun.com.pl.
Galeria Zdjęć – obóz Sportfun
ośrodek Kormoran w Sycowej Hucie, lato 2017
[cukrzyca, celiakia, wakacje]