Najgroźniejszy jest w upalne dni. Można poczuć specyficzny zapach i poparzyć sobie płuca od samego wdychania.
Barszcz Sosnowskiego jakby upatrzył sobie Kępice. Po kaszubsku: Kãpëcé. Leżą w południowo-zachodniej części powiatu słupskiego, przy zachodniej granicy województwa pomorskiego. Są oddalone o 32 km od Słupska i 30 km od Miastka. Miasto położone jest w dolinie rzeki Wieprzy, która – jak czytam w przewodniku – „przebija się przez pas wzgórz moreny czołowej”.
W Kępicach mieszka niecałe 4 tysiące osób. Pod względem liczby mieszkańców miasteczko jest drugim z najmniejszych w województwie pomorskim. Rzeczywiście, przypomina wieś… Prawa miejskie zyskało w 1967 roku, jak wieść (plotka?) niesie, po wizycie Władysława Gomułki I sekretarza KC PZPR. Przyjechał, zabawił tu i obiecał prawa miejskie. Najwyraźniej słowa dotrzymał.
Barszcz Sosnowskiego. Strach do lasu iść
Jadąc od strony Miastka, zjeżdża się z drogi krajowej w miejscowości Dretyń (jakże ukraińsko brzmi ta nazwa) i dalej jedzie się zagubionymi wśród lasów dziurawymi asfaltówkami. Na poboczach drogi tablice: „Leśny Kompleks Promocyjny Lasy Środkowopomorskie”. Dojeżdżając do miasteczka odnosi się wrażenie, że to już koniec świata.
Kępice mają w sobie wiele z leśnej osady. Obok dworca leżą sterty pni, przygotowane, jak należy sądzić, do transportu. Jednym z bardziej okazałych budynków w mieście jest przypominający namiot cyrkowy lub halę sportową, gmach nadleśnictwa. W centrum miasteczka, przywidzącego na myśl dużą PGR-owską wieś – bloki. Skojarzenie z PGR-em, jak się okaże, będzie całkiem na miejscu. Państwowe Gospodarstwa Rolne pozostawiły tu po sobie pamiątkę… Bardzo kłopotliwą.
– Z czego żyją mieszkańcy tych bloków? – pytam miejscowego.
– Z lasu. Przynajmniej kiedyś. A dzisiaj? Sam nie wiem – odpowiada mieszkaniec Kępic.
Jedno jest pewne: miasteczko, otoczone lasem, jest jakby jego częścią. Jest to widoczne na pierwszy rzut oka, nic dziwnego więc że znajduję potwierdzenie swojego spostrzeżenia w słowach miejscowego.
– Co tu macie ciekawego, dla kogoś takiego, jak ja, kto właśnie przyjechał? – dopytuję.
– Jest w lesie pałac Bismarcka. Bo my tu lasy mamy. Same lasy, trochę jeziorek, rzekę Wieprzę – słyszę w odpowiedzi.
A w lasach – coraz więcej „tego cholernego barszczu, panie”. Dowiaduję się, że jak jest upał, to strach na grzyby czy jagody iść.
Pogawędka pod sklepem ma się ku końcowi, czas iść do Urzędu Miasta. Pogadać o tej nieszczęsnej roślinie o całkiem sympatycznej nazwie.
Nowe hektary
„Barszcz Sosnowskiego – gatunek rośliny zielnej z rodziny selerowatych. To agresywna roślina inwazyjna, niezwykle trudna do zwalczenia. Powoduje degradację środowiska przyrodniczego i ogranicza dostępność terenu” – czytamy w ulotce informacyjnej wydanej przez Urząd Miasta Kępice.
– Tak, z barszczem Sosnowskiego problem mamy, i to duży… W 2013 roku zrobiona została inwentaryzacja. Mieliśmy 38 ha, a dziś jest już 50 ha ziemi, na której TO rośnie.
Moim rozmówcą jest Krzysztof Senger, prezes Spółdzielni Socjalnej „Razem”.
„Człowiek, który o zwalczaniu barszczu wie wszystko” – jak wcześniej usłyszałem w Urzędzie Miasta.
– Skąd taki wzrost? Tak się rozrasta? – pytam.
– Nie do końca. Wzrost wynika z tego, że odkrywamy coraz więcej stanowisk, na których barszcz występuje. W zeszłym roku po raz pierwszy, po fazie pilotażowej, wyszliśmy w teren i zaczęliśmy z nim walczyć. Ludzie widzieli co robimy i do września cały czas docierały do nas sygnały o nowych stanowiskach, o których wcześniej nie wiedzieliśmy. Donosili nam o nich leśnicy i mieszkańcy. I tak z 38 hektarów zinwentaryzowanych na początku, zrobiło się już prawie 50 hektarów…
Według najnowszych danych, w gminie Kępice barszcz rośnie w 14 miejscowościach, w sumie na około 300 działkach.
Roślina postkomunistyczna
„Od lat 50 do 70 wprowadzany był do uprawy w różnych krajach bloku wschodniego jako roślina pastewna. Po niedługim czasie, z powodu problemów z uprawą i zbiorem, uprawy były porzucane” (z ulotki informacyjnej wydanej przez Urząd Miasta Kępice).
Krzysztof Senger:
– Barszcz Sosnowskiego pojawił się u nas w „czasach PGR-ów”, na eksperymentalnych poletkach. Kierownicy dostali polecenie sprawdzenia, czy ta roślina, sprowadzona ze Związku Radzieckiego, nadaje się jako pasza dla zwierząt. W ten sposób pierwsze nasiona trafiły do Polski. Po jakimś czasie okazało się, że roślina z Kaukazu wcale nie jest odpowiednia… Barszcz Sosnowskiego dorasta w Polsce do znacznie większych rozmiarów niż na Kaukazie – tam osiąga wysokość 1,5 metra, a u nas – nawet do 4 czy 5 metrów. No i jest to roślina parząca – niebezpieczna dla ludzi i zwierząt. Krowy mają poparzone wymiona, przełyki.
Pęcherze z surowiczym płynem
„Zawarte w wodnistym soku oraz w wydzielinie włosków gruczołowych furanokumaryny stanowią zagrożenie dla zdrowia ludzi. Związki te w kontakcie ze skórą i w obecności światła słonecznego powodują oparzenia II i III stopnia. Objawy pojawiają się już po kilkunastu minutach od kontaktu z rośliną. W ciągu 24 godzin nasilają się objawy w postaci zaczerwienienia skóry i pęcherzy z surowiczym płynem. Stan zapalny utrzymuje się przez około trzy dni. Po tygodniu miejsca poparzone ciemnieją i stan taki może utrzymywać się przez kilka miesięcy (ulotka informacyjna Urzędu Miasta Kępice).
– Poparzone zwykle bywają dzieci oraz turyści, którzy nie wiedzą, jak barszcz wygląda. W ostatnim sezonie, kiedy rozpoczęliśmy usuwanie barszczu, nie mieliśmy żadnych poparzeń, a wcześniej zdarzały się co roku – mówi Krzysztof Senger.
A jak środowisko reaguje na inwazję barszczu? Czy cierpi na tym przyroda?
– Barszcz Sosnowskiego często znajdujemy na śródleśnych polankach. Z czasem na takiej polance nie ma już innych roślin. Barszcz „potrafi zlikwidować” nawet niewielkie drzewo. Jeśli obrośnie je wokół, drzewko usycha.
W efekcie zamiast różnorodnego biologicznie środowiska czyli w tym przypadku polany, na której występuje wiele gatunków roślin i zwierząt, mamy monokulturę – jeden gatunek, w dodatku niebezpieczny.
Krzysztof Senger zgodził się pokazać mi dawne, opuszczone dziś miejsca, gdzie niegdyś tętniło życie. To PGR-y, w zasadzie – zrujnowane pozostałości po nich. Między ruderami (dawnymi oborami, chlewami, garażami) rósł barszcz. Dziś to tylko niegroźne pozostałości po koszeniu. Na ziemi leżą zeszłoroczne, dwu-, trzymetrowe pałki…
Z poligonu na pole walki
Myliłby się ten, kto sądziłby, że tu sprawa jest załatwiona. Niestety tak nie jest. Gdzieś tam, w ziemi, znajdują się nasiona. Czekają na cieplejsze dni, na słońce, by rozpocząć swoją ku niemu wędrówkę.
– Od czego zaczęła się ta wasza walka z barszczem?
– Od telefonów od samych mieszkańców. W pewnym momencie było ich już tak dużo, że trzeba było coś z tym zrobić, stało się jasne, że Barszcz Sosnowskiego to już rzeczywisty problem. Gmina, nie mając środków na walkę z barszczem, zwróciła się do WFOŚiGW w Gdańsku o dofinansowanie. W ten sposób rozpoczęliśmy realizację programu pilotażowego. Postawiliśmy sobie wówczas dwa główne cele. Po pierwsze – zinwentaryzowaliśmy miejsca występowania barszczu. Po drugie zaś – w wybranych trzech miejscach założyliśmy poletka eksperymentalne, na których sprawdzaliśmy skuteczność naszych zabiegów.
– Taki mały poligon, na którym opracowywaliście sposoby walki?
– Tak. To był pierwszy, pilotażowy etap projektu, który pozwolił nam zdobyć jakąś wiedzę o tej roślinie – jak się zachowuje, od kiedy kwitnie, kiedy się kończy jej kwitnienie, i tak dalej.
– I do czego doszliście?
– Zanim powiem, to wspomnę, że w przypadku barszczu z jednego kwiatostanu może powstać 40 tysięcy nasion, które potrafią wegetować w ziemi do 5-6 lat. Przez ten okres kiełkują… I nie wystarczy ściąć łodygi. Gdy człowiek zniszczy jedno pokolenie, kiełkują następne rośliny, znowu trzeba je kosić, i tak w kółko Macieju… Cały czas odrastają. Na tych naszych poletkach eksperymentalnych opracowaliśmy więc własną, autorską metodę zwalczania barszczu Sosnowskiego. To metoda kombinowana – mechaniczne usuwanie i chemiczne opryski popularnym środkiem chwastobójczym. Chodziło o to, żeby nie dopuścić do kwitnienia tych roślin i tym samym „produkcji” kolejnych nasion.
Groźne jest nawet wdychanie
Opracowana w Kępicach metoda powoduje więc, że nie dochodzi do kwitnienia. W trakcie sezonu trzeba wykonać siedem zabiegów. Koszenie, oprysk, koszenie, oprysk, cyklicznie co dwa, trzy tygodnie. W ten sposób trzeba powstrzymać siedem generacji nasion w jednym sezonie. Jeśli zabiegów będzie mniej, barszcz zakwitnie.
– Z tą wiedzą w zeszłym roku przystąpiliśmy do likwidacji roślin – wyposażeni w odpowiedni sprzęt wyruszyliśmy w teren.
Wcześniej w Kępicach powstała spółdzielnia socjalna „Razem”. Zrekrutowano do niej osoby mające różne problemy, wykluczone społecznie, nie dające sobie rady w życiu, na przykład długotrwale bezrobotne albo „po wyrokach”. Członkowie spółdzielni, na co dzień zajmujący się głównie sprzątaniem i pielęgnacją terenów zielonych, teraz ruszyli do walki z barszczem Sosnowskiego.
– Ryzyko poparzenia pracownika jest zawsze – przyznaje Krzysztof Senger. – Najbardziej parzy sok, szczególnie w upalne dni, gdy jest silne nasłonecznienie. Wtedy, nawet gdy przechodzi się obok, można poczuć specyficzny zapach i można poparzyć sobie płuca od samego wdychania – tyle jest związków eterycznych w powietrzu… Można stracić przytomność. Dlatego nikt z nas nie pracuje samodzielnie, poza tym w upały prace są przerywane, opryski robione są tylko przez 6 godzin dziennie. Pracownicy mają na sobie kombinezony, rękawice, maski na twarz, okulary, hełmy.
Jest nadzieja
Takie zabiegi będą musiały trwać do momentu aż po raz ostatni wykiełkują te nasiona, które już są w ziemi. Jednocześnie trzeba pilnować, żeby nowe nasiona do ziemi nie trafiały. Wówczas barszcz Sosnowskiego zostanie zlikwidowany. To może potrwać 5 – 6 lat – bo tyle mogą w ziemi przetrwać nasiona.
Najpierw więc był projekt pilotażowy dofinansowany przez WFOŚiGW w Gdańsku. Temat zbadano, opracowano metodę walki. Teraz przyszedł czas na sprawdzenie jej „w ogniu”.
„Ochrona rodzimej przyrody przed inwazją barszczu Sosnowskiego na terenie gminy Kępice” – to tytuł projektu, realizowanego obecnie przez gminę Kępice, którego partnerem jest m.in. WFOŚiGW w Gdańsku. Ma on na celu – jak czytam w dokumentach: „ochronę środowiska naturalnego i przywrócenie bioróżnorodności biologicznej poprzez ograniczenie rozprzestrzeniania się oraz zmniejszenie ilości barszczu Sosnowskiego”.
Krzysztof Senger przyznaje, że w najbliższym sezonie członków jego spółdzielni czeka jeszcze więcej pracy niż w zeszłym.
– Projekt przewiduje działania przez pięć kolejnych lat, zakładamy że ilość roślin będzie spadać co rok o 15 proc. Miejmy nadzieję że tak będzie…
***
Barszcz Sosnowskiego jest jedną z wielu obcych roślin inwazyjnych, które są szkodliwe dla środowiska.
Powyższy reportaż został opublikowany w książce „Dla ludzi i środowiska”, autorstwa Tomasza Słomczyńskiego, wydanej przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Gdańsku.