Warmiak na Kaszubach

Warmiak na Kaszubach [cz.1]

Nie ma telewizji, ale jest miejsce na ognisko, hamakowe bujawki na tarasie, zestaw do badmingtona i rowery. Obok – stawek z karasiami

[Tekst: Jacek Niedźwiecki]

Odcinek pierwszy, czyli jedziemy na Kaszuby

Jako Warmiak z urodzenia (Frombork) i z wyboru (żyję w Olsztynie), zakochany bezgranicznie i po uszy w Świętej Warniji, pojęcie o Kaszubach miałem dość mgliste i oklepane: mają tabakę, swój własny język, piękną Szwajcarię Kaszubską i dom do góry nogami w Szymbarku. Postanowiłem wspólnie z rodziną (żona Justyna, 10-letnia córka Marysia i 5-letni łobuziak Staś) sprawdzić na własnej skórze, jak wyobrażenie ma się do rzeczywistości. Kaszuby na letni odpoczynek wybrałem z kilku względów. Najważniejszy wynika z parafrazy słynnego cytatu Zdzisława Maklakiewicza z „Rejsu”: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem” , który w moim przypadku brzmi mniej więcej tak: „Mnie się podobają rejony, w których mogę znaleźć coś z ukochanej Warmii”! A na Kaszubach są przecież jeziora, jest dzikość, i miejsca, których nie oblegają masy turystów, wreszcie jest ciekawe i różnorodne ukształtowanie terenu (bez monotonnych i nudnych mazowieckich płaszczyzn). W duchu liczyłem też na dobrą, regionalną kuchnię, smakowite i soczyste lokalne historie oraz miejsca z klimatem i duszą.

Ostatecznie klamka o wyjeździe na Kaszuby zapadła mniej więcej w połowie maja.

– Chciałabym pojechać na urlop z dzieciakami gdzieś nad jezioro, w zaciszne i spokojne miejsce, gdzie są ładne widoki i jest niedaleko od Olsztyna, żeby zanadto nie forsować naszego samochodowego dziadka – oznajmiła najlepsza z żon. – Może pojechalibyśmy na Kaszuby, nigdy tam nie byłam?

Warmiak na Kaszubach
Kaszuby

„Też nigdy tam nie byłem, a zawsze chciałem, bo poniekąd przypominają mi Warmię” – pomyślałem sobie w duchu.

– W sumie masz rację – odpowiedziałem przezornie, czym wywołałem zamierzony efekt zadowolenia na twarzy połowicy. – Na Mazurach latem tłok i gwar, jak nie przymierzając na Marszałkowskiej. Ja też muszę się zresetować i odciąć od elektronicznych bodźców.

Kolejnym krokiem było znalezienie odpowiedniej miejscówki. Już zacząłem wertować internety w poszukiwaniach gospodarstwa agroturystycznego lub domku na uboczu, gdy przypomniałem sobie, że najlepsze adresy znają „lokalsi”, a na Kaszubach mieszka przecież niejaki Słoma, kolega ze studiów socjologicznych na UMK w Toruniu. Sprawy przybrały nieoczekiwany i zupełnie cudowny przebieg, bo zamiast adresu agroturystyki, Słoma zaoferował swój domek wypoczynkowy nad Jeziorem Połęczyńskim kilka kilometrów od Roztoki.

– Zapłacisz „stówę” za wywóz szamba i domek jest przez tydzień do waszej dyspozycji – to była propozycja z tych nie do odrzucenia.

Warmiak na Kaszubach
Domek z górą w tle

Z Olsztyna wyruszyliśmy przed południem kierując się na Ostródę i Miłomłyn, gdzie odbiliśmy na Zalewo, Dzierzgoń, Malbork (uważajcie tam na korki, trwa przebudowa przeprawy mostowej przez Nogat), dalej na Tczew, Pruszcz Gdański i w stronę Przywidza oraz Roztoki. Pierwsze, cudne „landszafty” kaszubskie objawiły nam się, gdy powoli i dostojnie (aby nie uronić żadnego widoku) przejeżdżaliśmy przez Przywidz i podziwialiśmy malownicze Jezioro Przywidzkie Wielkie. To było znakomite otwarcie widokowo-przyrodniczo-jeziorne na całe Pojezierze Kaszubskie, choć jak się później okazało widokowo wszystko przebiły nasze podróże przez miejscowości i jeziora położone przy tzw. Drodze Kaszubskiej na terenie Szwajcarii Kaszubskiej (ale o tym nieco później). W Roztoce przy sklepie czekał Słoma, ale na pobliskim przystanku autobusowym zauważyłem też miejscowy komitet powitalny złożony z zarośniętych i pokrytych trudem dnia codziennego, tubylców zaopatrzonych w tanie acz dobre trunki. Jak widać przystanki autobusowe to dobre miejsca integracji społecznej i spotkań nie tylko na warmińskich wsiach!

Jedziemy jeszcze kilka kilometrów gminną drogą szutrową (podobnie jak u nas wybojów na niej nie brakuje) i lądujemy na miejscu.

Przez najbliższych kilka dni drewniany, piętrowy domek z tarasem wyprowadzonym na dziką i dość tajemniczą łąkę, którą upodobały sobie żurawie, zające, lisy i inna zwierzyna, będzie naszą bazą wypadową do wycieczek po Kaszubach. Nie ma telewizji, ale jest miejsce na ognisko, hamakowe bujawki dla dzieci na tarasie, zestaw do badmingtona i rowery. Kilkadziesiąt metrów od kwatery jest stawek z karasiami (to właśnie w nim swoje pierwsze w życiu ryby złowi Staś i Marysia). Słoma na przywitanie zostawił w lodówce kilka lokalnych przysmaków, czyli piwo „Kościerskie” i wyroby Browaru Amber z Bielkówka. Ja obdarowuję go zestawem piw z Browaru Kormoran, browarniczego ambasadora Warmii.

Warmiak na Kaszubach
Zbieramy siano

Wszędzie jest cisza, spokój, „piękne okoliczności przyrody”. Do zgrabienia i zebrania mamy jeszcze trawnik ścięty przez gospodarza. W tych pracach przoduje żona i syn Staś, który do wywózki siana zaadaptował wózek. Maluch szczerze pokochał wieś, prace w gospodarstwie i obejściu – po wizytach u babci na krańcu Warmii i Mazur. W odległości zaledwie 200 metrów mamy jezioro i to właśnie tam kierujemy swoje pierwsze kroki. Kończy się dość ciepły dzień, dzieciaki aż piszczą za kąpielą. Żeby jednak dostać się do niewielkiego, dzikiego kąpieliska trzeba przedrzeć się przez stromy, porośnięty drzewami brzeg. Musimy zejść w dół rynny, w której osadzone jest Jezioro Połęczyńskie. Zresztą większość jezior na Kaszubach to jeziora polodowcowe rynnowe.

Warmiak na Kaszubach
Jezioro Rynnowe z góry

Zbiorniki są wąskie i długie, niektóre nawet na kilkanaście kilometrów.

Po pokonaniu stromizny o różnicy poziomów sięgającej kilkudziesięciu metrów wreszcie zanurzamy się w wodzie. Pisk dzieci.

– Uuułłłaaa! Jaka zimna! – Marysia pokrzykuje, ale zanurza się w jeziorze.

Za starszą siostrą krok w krok podąża Staś. Kąpiel jest orzeźwiająca, znakomicie odpręża po kilkugodzinnej podróży. Tego wieczoru Jezioro Połęczyńskie jest do naszej wyłącznej dyspozycji.

Słońce powoli chowa się za horyzontem, a my zmierzamy mozolnie pod górę do naszego kaszubskiego domku. Po kolacji jeszcze czytanie dzieciom „Legendy o Stolemach”, kaszubskich wielkoludach, które zostały przechytrzone przez ludzi. Młodzież idzie spać, a my z małżonką wspinamy się jeszcze na „świętą” górę na łące za domkiem. Przez lornetkę obserwujemy żurawia. Ten jakby nas namierza i po chwili odlatuje. Góra na łące z widokami na cały teren to piękne podsumowanie całego dnia. Z mapą przed sobą planujemy wycieczkę na kolejny dzień, popijamy ambrozję, trochę milczymy… Zapowiada się obiecująco.

Warmiak na Kaszubach
Na świętej górze