Sulęczyno

Sulęczyno. Piękne panie, pełni wigoru panowie

W Sulęczynie takie jest powietrze że sprzyja prokreacji.

Najwyższy przyrost naturalny w Polsce odnotowuje się w powiecie kartuskim. W granicach powiatu zaś – wcale nie Sierakowice dzierżą palmę pierwszeństwa. Największy przyrost naturalny w Polsce odnotowuje się w gminie Sulęczyno.

W 2015 roku przyrost naturalny wyniósł tutaj 13 promili (dla porównania: najbardziej „dzietny” z polskich powiatów – kartuski – 7,9 promila).

Co wyniki te oznaczają w praktyce? Mniej więcej to, że w 2015 roku w gminie Sulęczyno na świat przyszło 101 dzieci i zmarło 31 mieszkańców. Liczba mieszkańców wzrosła z 5303 w 2014 roku do 5381 w roku 2016.

Postanowiliśmy sprawdzić, czy „gołym okiem” widać, że w Sulęczynie żyje się lepiej niż w innych miejscach w Polsce.

 

Zasługa nie tylko pięknych pań

Sulęczyno przywitało nas sennie i wakacyjnie, choć tłumów letników przewalających się przez ulicę tu nie widać. Być może dlatego, że jest poniedziałkowe popołudnie. Inaczej było tu w ostatnią sobotę, gdy trwał Przegląd Piosenki Studenckiej Bazuna. Powtarzają tu wszyscy to samo: Sulęczyno ożywa w weekendy.

Tak czy inaczej, wizytę w najbardziej dzietnej wsi w Polsce rozpoczynamy od rozmowy z sekretarzem gminy, Wiesławem Ulatowskim.

– Mamy największy przyrost naturalny. U nas jest dobre powietrze, służy tym właśnie sprawom… To też zasługa pięknych pań i panów pełnych wigoru.

Jak przekonuje Wiesław Ulatowski, w ciągu ostatnich lat ciągle wzrasta liczba mieszkańców gminy.

– W 2007 roku, kiedy zacząłem pracować, mieliśmy 4700 mieszkańców a teraz 5400. Liczba mieszkańców wzrosła o siedemset osób. To całkiem spory wzrost.

To, oczywiście, efekt dużego przyrostu naturalnego. Skąd się bierze? Zdaje się, że na to pytanie nikt nie zna jednej odpowiedzi. Ani socjologowie, ani władze powiatu kartuskiego czy kaszubskich gmin.

Ale – jak wkrótce się okaże, wzrost liczby mieszkańców gminy to nie tylko zasługa „powietrza” które zachęca do prokreacji.

Wiesław Ulatowski, sekretarz gminy Sulęczyno
Wiesław Ulatowski, sekretarz gminy Sulęczyno

Plusy i minusy

Sekretarz, inaczej niż zwykli to czynić przedstawiciele władz opowiadający o swoich dokonaniach, wcale nie przedstawia Sulęczyna jako krainy wielkiej szczęśliwości.

– Są plusy i minusy – powtarza kilkukrotnie.

Plusy: na przykład edukacja. Dobrze wyposażone sale gimnastyczne, nauka języków obcych, sekretarz pokazuje rankingi z prasy lokalnej, wskazujące, że w Sulęczynie dobrze się wiedzie pod tym względem na tle innych kaszubskich gmin.

– Przedszkola – wszystkie dzieci są przyjmowane. Podobnie jeśli chodzi o dostęp do lekarzy pierwszego kontaktu – znacznie łatwiejszy niż w dużym mieście, gdzie trzeba się zapisywać do kolejek, czekać… Tu nie – dzwoni się, umawia na konkretną godzinę, i już, nie ma żadnego problemu.

Jeśli zaś chodzi o infrastrukturę – sekretarz pokazuje kolejny ranking, tym razem dotyczący wydatkowania środków unijnych (w zdecydowanej większości poszły na infrastrukturę). Rzeczywiście, Sulęczyno znajduje się w pierwszej setce gmin w Polsce.

Są także minusy są, a jakże, jest ich nawet sporo. Wiesław Ulatowski:

– Standard – jeśli chodzi o budynki i wyposażenie, w części przedszkoli jest… Wymaga poprawy, że tak powiem. Ale dofinansowanie już zostało przyznane, w ciągu najbliższych dwóch lat zostaną one wyremontowane. Niestety, do liceum trzeba dzieci dowozić do pobliskich miejscowości: Kościerzyny, Bytowa, Sierakowic. Jeśli zaś chodzi o pracę – lokalnej pracy jest niewiele, przede wszystkim są to samozatrudnienia. Część ludzi pracuje przez internet, a pozostała część dojeżdża do większych ośrodków. Również i do Gdańska, siedemdziesiąt kilometrów. Służba zdrowia – znacznie gorzej niż z lekarzami pierwszego kontaktu, jest ze specjalistami albo z pomocą w razie nagłej potrzeby – karetka może tu jechać nawet dwadzieścia minut.

– Są więc plusy i minusy… Decyzja o sprowadzeniu się tutaj… To jest wybór, który każdy podejmuje indywidualnie. Musi rozważyć za i przeciw.

Dotychczas jednak Wiesław Ulatowski nie wspomina o największym atucie Sulęczyna. Atucie, który w wielu przypadkach może być na tyle decydujący, że pozostałe argumenty schodzą na plan dalszy. Chodzi o tzw. teren (takiego właśnie sformułowania używa sekretarz gminy).

– Ale też trzeba mieć takie zainteresowania, żeby z niego korzystać. Bo jeśli mamy tu jeziora, to korzystajmy z nich. To samo dotyczy nordic walkingu, jazdy na rowerze, kajaków czy po prostu zbierania grzybów albo łowienia ryb.

Nie mieszkaniec, nie turysta

Te wszystkie aktywności tradycyjnie przypisywane są turystom. Tylko, że samo słowo „turysta” przestaje precyzyjnie opisywać ludzi, których jest w Sulęczynie coraz więcej.

Wróćmy na chwilę do liczebności mieszkańców gminy Sulęczyno. Gdyby policzyć wszystkie osoby, które tu mieszkają do wiosny do jesieni, mogłoby się okazać, że mieszkańców Sulęczyna jest o kilka tysięcy więcej niż wskazują na to statystyki. I wcale nie chodzi o przyjeżdżających tu tylko na krótki wypoczynek.

To osoby, które zakupiły tu domki letniskowe. Miejscowi to nie są. Ale też nie są turystami, którzy tu spędzają tydzień lub dwa. To osoby, które przyjeżdżają tu do swoich domków już w kwietniu, a zamykają sezon we wrześniu lub październiku. W tym czasie spędzają tu każdy weekend, urlop, każdą wolną chwilę. Niektórzy zresztą nie zamykają sezonu – mają domki całoroczne, które pozwalają im cieszyć się Kaszubami również i w zimie.

– Takich osób jest tu bardzo dużo – potwierdza Wiesław Ulatowski. – Mamy już około dwóch tysięcy domków letniskowych. Te domki w większości są całoroczne.

Można spodziewać się, że liczba ta będzie rosła. Wciąż w okolicach Somonina jest bardzo dużo działek przeznaczonych pod zabudowę.

 

SULĘCZYNO. OFERTY NIERUCHOMOŚCI

 

Najpierw z rodziną, potem na stałe

Wiesław Ulatowski obserwuje funkcjonujące (wśród właścicieli domków tzw. letniskowych) trendy od wielu już lat.

– Na wakacje przyjeżdżają tu całe rodziny – babcie, dziadkowie, wnuki. Rodzice w tym czasie dojeżdżają do Gdańska, do pracy codziennie, a reszta rodziny tu wypoczywa. Rodzice po pracy przyjeżdżają i korzystają wieczorami i przez całe weekendy z tej formy wypoczynku. Spędzają tu również, rzecz jasna, urlopy.

To dotyczy również ferii zimowych. Domki przecież są w większości całoroczne.

– Mam kolegę lekarza, który zakwaterował się tu zimą. Stwierdził, że piękniejszego urlopu sobie nawet nie wymarzył. Nigdy na nartach nie jeździł, a tu zaczął się uczyć na Amalce – naszym wyciągu narciarskim. A jak któregoś roku wyciąg nie działał, bo śniegu nie było, to jeździł na basen do pobliskiego hotelu Kiston. Jest gdzie i co robić. Oczywiście na skalę wiejską, nie miejską.

Jednak czas płynie, dzieci dorastają, a przecież inwestycja w domek tzw. letniskowy, to inwestycja na całe życie.

– Dopóki te rodziny mają dzieci w wieku szkolnym, gimnazjalnym, przyjeżdżają razem z nimi. Potem ich dzieci – jako nastolatki, korzystają z tych domków samodzielnie, przyjeżdżają tu robić imprezy albo spędzać czas we dwoje. Następnie, kiedy dzieci dorośleją, rodzice oddają im swoje mieszkania w mieście, a sami przenoszą się do nas, do Sulęczyna – już jako emeryci. Wtedy mieszkają tu już na stałe. Bo dla osób na emeryturze są tutaj wprost wymarzone warunki do życia.

I to jest drugi, obok „prokreacyjnego powietrza”, czynnik wzrostu liczby ludności gminy Sulęczyno. Imigracja z dużych miast, głównie z Trójmiasta. Najpierw wakacyjno – weekendowa, a potem już na stałe.

 

KASZUBY. DOMKI I DZIAŁKI REKREACYJNE

 

Krowa, koń, owca i… skargi nowych mieszkańców

– Często jest tak, że ludzie to nawet chcieliby zamieszkać na wsi, ale się trochę boją. Bo wieś kojarzy im się z krowami, gnojówką… – pytam na koniec rozmowy.

– Tak, kiedyś to się mogło tak kojarzyć, ale to się zmieniło. Konia i krowy tu już nie uświadczysz. Dla mnie osobiście to jest smutne. Ale niedawno mieliśmy skargę od właścicieli domków. Skarżyli się, że owce, które gospodarz przeprowadza na pole, zostawiają odchody na drodze. To ludziom przeszkadzało. Byłem ogromnie zdziwiony. Mi osobiście zależy na tym, żeby na wsi dalej były owce, konie i krowy. Żebym mógł kupić na przykład mleko prosto od krowy. A właśnie! To jest kolejna rzecz, dla której warto tu się sprowadzać. W piątek może pan sobie zakupić jeszcze ciepłą sielawę nad jeziorem. W sobotę rano może pan kupić swojski żytni chleb u nas w piekarni, i ciasto. Podobnie na przykład z wędzonym pstrągiem – każdy sprzedawca ma swoich lokalnych dostawców. Nie mówiąc już o rybach, grzybach, mleku, maśle, serze… Wystarczy dogadać się z rolnikiem.

Czas kończyć rozmowę.

– Są pewne niedostatki – podsumowuje Wiesław Ulatowski. – Ale rekompensuje je coś, czego w mieście nie ma na pewno. Proszę sobie wyobrazić, że przyjeżdża pan w piątek o siedemnastej z pracy i do poniedziałku ma pan…

No właśnie. Co mam?

Żegnam się z sekretarzem gminy i idę na reporterski spacer, żeby zobaczyć, co takiego wyjątkowego mam w Sulęczynie.

SULĘCZYNO – GALERIA ZDJĘĆ