Dzisiaj opowiem Wam historię pieczonych gołąbków, które jak wiadomo, nie lecą same do gąbki. Zasłyszałam ją kiedyś od mojej mamy, przy rodzinnym stole.
Otóż przyjaciele moich rodziców, ciocia Grażyna i wujek Andrzej, od kilkudziesięciu lat mieszkają za naszą zachodnią granicą. Sama przez wiele długich lat mieszkałam na obczyźnie i doskonale wiem, jak bardzo tęskni się wtedy za tradycyjną, polską kuchnią. Problem polega na tym, że chociaż w wielu krajach dostępne są produkty, z których śmiało możemy przyrządzić jakieś smakowite, typowo polskie danie, to, przedziwnym sposobem, choćbyśmy nie wiem jak bardzo się starali, choćby produkty były ultra doskonalej jakości, to i tak potrawa owa nigdy nie będzie smakować tak, jak w domu, w Polsce. Będzie ją jedynie, co najwyżej przypominać. Czyżby to były jakieś czary?
Ale wracając do sedna. Kiedy któregoś letniego dnia ciocia i wujek zapowiedzieli się u nas z wizytą, moja mama zwyczajowo postanowiła ich ugościć najlepiej jak potrafiła, absolutnie zdając sobie sprawę, jak bardzo spragnieni są oni naszej kaszubskiej kuchni. Niewiele myśląc, postanowiła przyrządzić na obiad gołąbki, ulubione danie cioci Grażynki. By nie tracić czasu w dniu przyjazdu gości, obmyśliła sobie chytry plan, że upiecze je w przeddzień, aby przed podaniem tylko je odgrzać. Jak powiedziała, tak zrobiła. Zdarzyło się tak, że akurat miała wszystkie potrzebne produkty w domu, więc zawijając mięsko w sparzone liście kapusty, snuła plany, o tym co przyrządzi na deser. Gotowe „zawijasy” poukładała w żeliwnej brytfance, postawiła na palniku, uprzednio go załączając i wtedy… nagle ogarnęła ją dzika senność. Wiedzieć wam trzeba, że mama była wówczas w pierwszych miesiącach ciąży, nosząc pod sercem mojego braciszka, Łukasza. Ogólnie i powszechnie znany jest fakt, że gdy kobieta ciężarna poczuje nagłą chęć popełnienia drzemki – żadne siły na ziemi nie są w stanie jej powstrzymać. W tamtym czasie tata rozwieszał co roku latem, na podwórzu, między dwiema ogromnymi topolami, przepastny hamak. Dzidziuś w mamy brzuchu natychmiast połknął bakcyla i wydał rozkaz: „Do hamaka marsz! Na świeżym powietrzu, na moja komendę, zaśnij!” Ptaszki świergoliły, wiejskie powietrze pachniało świeżo skoszoną trawą… Jak tu nie ulec pokusie w takich okolicznościach przyrody? Zatem mama, jak w amoku, zanurkowała w hamaku i zasnęła snem tak głębokim, że nawet wystrzały dział artyleryjskich nie byłyby w stanie jej zbudzić. Gdy dzidziuś wydał wreszcie komendę: „Obudź się i powstań!”, mama, jakby nigdy nic, leniwie się przeciągnęła, wygramoliła z hamaka i wolno, zadowolona z siebie, poczłapała do domu. Tam, już od progu, nozdrza jej wypełnił dziwnie niepokojący zapach. Był to zdecydowany smród spalenizny. Im bliżej kuchni, tym sytuacja robiła się bardziej poważna. To, co tam zastała, to obrazek żywcem wzięty z kuchennych koszmarów. Kuchnię wypełniał po brzegi gęsty dym. Mama czym prędzej otworzyła okna. Brytfanna była koloru najczarniejszej smoły, a gołąbki… cóż, przeistoczyły się w węgielną skamielinę. Kiedy chwilę później mama spojrzała na zegarek, już wiedziała, dlaczego wszystko poszło z dymem. Okazało się, ze zamiast pół godziny, zdrzemnęła się jedynie… cztery! Za winowajcę uznała oczywiście generała broni, który chwilowo pomieszkiwał w jej łonie.
Szczęśliwie tego dnia tato wrócił z pracy z prawdziwymi gołąbkami – ptakami, już sprawionymi, które dostał od znajomego w prezencie.
Koniec końców ciocia i wujek, następnego dnia, zostali podjęci gołąbkami. Z małą różnicą – gołąbki okazały się być gołębiami, a nie faszerowanymi mięsem liśćmi kapusty.
Gołąbki na Kaszubach przyrządza się trochę inaczej niż w innych regionach kraju. Różnice polegają, po pierwsze – na innym sposobie przyrządzania nadzienia, gdyż na Kaszubach zazwyczaj nie dodaje się do farszu kaszy ani ryżu, a po wtóre – na odmiennym sposobie przyrządzania sosu, który nie jest ulepszany pomidorami pod żadną postacią. Danie ze zdjęcia przyrządziłam z młodej kapusty. Takie gołąbki należy dusić krócej, niż te, z kapusty ubiegłorocznej.
Składniki:
– 1 kg mięsa mielonego wieprzowego ( łopatka, karczek )
– sól i pieprz do smaku
– 50 g masła
– 2 namoczone w wodzie czerstwe bułki
– 1 jajko
– 1 kapusta biała
– 2 średnie cebule
– 4 łyżki sklarowanego masła
– 3 łyżki mąki pszennej
– 3 łyżki śmietany 18%
– trochę zimnej wody
Z kapusty wycinamy głąb. W dużym garnku (takim, w którym zmieści się cała główka kapusty) zagotowujemy wodę. Do gotującej się wody wkładamy kapustę. Po kilku minutach obieramy wierzchnie liście, które już zdążyły zmięknąć. Co kilka minut obieramy i wyciągamy kolejne liście. Do surowego mięsa dodajemy sól i pieprz, odciśnięte, namoczone wcześniej bułki oraz przesmażoną na maśle cebulę, pokrojoną w drobną kostkę. Wyrabiamy z jajkiem, aż masa się połączy. Farsz nakładamy na liście kapusty i formujemy gołąbki. Aby się nie rozwinęły podczas gotowania należy najpierw złożyć boki liścia do środka, a dopiero potem formować roladki. Można też każdy zawinięty gołąbek owinąć dokładnie zwykłymi nićmi do szycia, które, naturalnie, należy zdjąć przed konsumpcją, a wtedy na pewno się nam nie rozpadną. Dno naczynia żaroodpornego lub garnka wykładamy pozostałymi liśćmi kapusty. Gołąbki układamy tak, aby ściśle do siebie przylegały i wypełniały całą powierzchnię naczynia. Zalewamy je wodą do 1/3 wysokości. Dodajemy 2 łyżki sklarowanego masła i dusimy około 50 minut na małym ogniu. W razie potrzeby w trakcie duszenia dolewamy wody. Następnie gotowe wyciągamy, odlewamy powstały płyn, na którym przygotowujemy sos. W kubeczku mieszamy mąkę ze śmietaną i niewielką ilością zimnej wody, po czym dodajemy do garnka, dokładnie mieszamy, ewentualnie doprawiamy do smaku i gotujemy do zgęstnienia. Gotowym sosem polewamy gołąbki.