Dziś wiem, że to klasyka kaszubskiej kuchni. Ale kiedy byłam dzieckiem, a później nastolatką, nie miałam o tym pojęcia. Było to absolutnie naturalne, że w mojej rodzinie pojawiało się, nieprzerwanie – na stole, do kawy, w niedziele, u ciotki Zosi w Kczewie, kiedy przyjeżdżaliśmy z niezapowiedzianą wizytą.
Niby zwykła drożdżówka, a przecież była wyjątkowa. Usiana rodzynkowymi piegami pachniała cytrynową skórką. Miała grubą warstwę maślano-waniliowej kruszonki. I to właśnie te słodkie kuleczki i grudki były obiektem mojego pożądania. Notorycznie wyskubywałam je i po cichu pałaszowałam. Problem pojawiał się w momencie, gdy trzeba było zrobić coś z pozostałościami, które niezbicie dowodziły mojej dziecięcej, więc absolutnie niewinnej przecież, zbrodni łakomstwa. Nie pozostawało więc nic innego, jak tylko podrzucić obdłubaną resztkę na talerz mamy albo taty.
Za każdym razem dostawałam za to burę, która jednak niczego mnie nie uczyła. Przy kolejnej wizycie u cioci Zosi, z uporem maniaka robiłam to samo.
Skąd się młodzowe wzięło w naszej rodzinie? Prekursorką i jednocześnie mistrzynią kùcha była moja babcia Konrada z Kczewa. Babcia miała dwie córki Marysię – czyli moją mamę oraz Zosię. Złożyło się tak, że talent do pieczenia drożdżówki został w rodzinie rozłożony nierówno. Siostra mojej mamy – ciocia Zosia, piekła je znakomicie. Mama zaś do dzisiaj ma do drożdżowego dwie lewe ręce.
I tak to wszystko, wraz z genami, przeszło na kolejne pokolenie. Ciocia Zosia obdarowała talentem swoją córkę – a moją kuzynkę, Ewę. Ja zaś odziedziczyłam w genach antytalent do tego wypieku. Rzecz jasna, ku mojej rozpaczy. I nie jest tak, że nie próbowałam z tym walczyć, o nie! Wręcz przeciwnie. Moje starania, pomimo wielu prób, pasji do gotowania, każdorazowo kończyły się zakalcem. Nie mniej jednak, produkcja gniota miała również swoje pozytywne strony. Zazwyczaj nie lądował w koszu, lecz w żołądku mojego taty, który od dzieciństwa przepada za młodzowym z kluchą.
Jednak postanowiłam dokonać jeszcze jednej próby. Odwiedziłam moją cioteczną siostrę, aby pod jej kierunkiem kolejny raz stawić czoła kaszubskiej drożdżówce. Efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania, czego dowody wraz z przepisem zamieszczam poniżej.
PS. Chciałabym, żeby kulinarne tradycje odżywały na łamach Magazynu Kaszuby. Zachęcam Was do przysyłania do mnie przepisów wraz z historiami związanymi z gotowaniem, pieczeniem, smażeniem i – a może przede wszystkim – z jedzeniem tego, co powstało w naszych, kaszubskich kuchniach. Wszak to, co dzieje się wokół rodzinnego stołu, to ważna część naszej kaszubskiej tradycji, dla której musi znaleźć się należne miejsce na łamach Magazynu Kaszuby. Czekam na wasze listy.
Magda Stefańska
***
Fot. Magda Stefańska
Młodzowy kùch
Na 3 keksowe foremki:
- 1 kg mąki pszennej tortowej
- 1 1/2 szklanki cukru
- 2 3/4 szklanki mleka
- 10 dag drożdży
- 1/2 masła
- skórka z 1 cytryny
- 4 jaja
- szczypta soli
Kruszonka:
- 1/2 kostki masła
- 2 opakowania cukru waniliowego
- 1/4 szklanki cukru
- 1/4 szklanki mąki pszennej tortowej
Wszystkie produkty muszą być przechowywane w temperaturze pokojowej. Unikajmy metalowych naczyń. Drożdże tego nie lubią.
Przygotowujemy zaczyn: szklankę mleka podgrzać tak, aby było letnie. Zdjąć z palnika. Dodać 4 łyżeczki cukru, pokruszyć drożdże i posypać 2 łyżkami mąki. Zamieszać i odstawić w ciepłe miejsce, aby drożdże ruszyły. Pamiętajmy o większym naczyniu, bo drożdże mogą wykipieć, kiedy zaczną pracować.
W czasie gdy rośnie nam zaczyn, rozbijamy jaja (lekko mikserem wraz z cukrem), a 1/2 kostki masła roztapiamy i dodajemy skórkę otartą z cytryny. Masło nie może być wrzące! W dużej misce łączymy mikstury: zaczyn, jaja i masło. Po trosze dodajemy mąkę, aż masa ja wchłonie, cały czas wybijając ciasto ręką. Wybijanie musi trwać tak długo, aż masa sama będzie nam się odklejać od dłoni. Po czym nakryć misę bawełnianą ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.
W międzyczasie przygotowujemy kruszonkę. Łączymy 1/2 kostki masła z cukrami i mąką. Rozcieramy palcami tworząc grudki.
Gdy ciasto drożdżowe podwoi swoją objętość, wykładamy keksówki papierem do pieczenia i każdą z nich wykładamy ciastem do połowy. Posypujemy kruszonką, ponownie przykrywamy ściereczką i znów odstawiamy do wyrośnięcia. Piec nastawiamy na 160 stopni. bez termoobiegu. Pieczemy przez ok. 25 minut.