Film „Kamerdyner” pojawi się we wrześniu na ekranach kin, wcześniej zaś otworzy Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni. Kaszubi pokładają w nim spore nadzieje. To pierwsza, zakrojona na tak dużą skalę, produkcja filmowa, która ma przedstawić mieszkańcom innych niż same Kaszuby, części Polski – nie tylko historię nieszczęśliwej miłości, ale też „kaszubską wersję historii” pierwszej połowy XX wieku.
Tabaka i „narzecze”
Filmu jeszcze nie znamy, ukazał się na razie trailer, wyprodukowano teledysk do piosenki Korteza, a teraz… w serwisie YouTube odtwórca głównej roli, Sebastian Fabijański mówi do mieszkańców Polski w języku kaszubskim. Wszystko więc wskazuje na to, że działania marketingowe związane z filmem przyczynią się do wprowadzenia kaszubszczyzny do mainstreamowego obiegu kulturowego w Polsce.
To nie znaczy, oczywiście, że nie jest ona „wprowadzona”. Owszem jest, przeciętny Polak wie, gdzie leżą Kaszuby i coś tam kojarzy… Morze, tabaka, haft, jeziora i lasy. Język? Przeciętny mieszkaniec Polski coś kojarzy, że mówi się tu niekiedy w jakimś dziwnym, wiejskim „narzeczu”.
Język!
Kaszubi jednak mają do zaoferowania znacznie więcej niż turystyczne gadżety, wizerunkowe – skądinąd bardzo sympatyczne i także potrzebne, ikony, które pozostaną w pamięci. Kaszubi mają swoją historię sięgającą średniowiecza, swoją walkę z germanizacją, swoich bohaterów, literaturę – niejednokrotnie przez wielkie „L”. Mają też tragiczne wspomnienia, przekazywane z pokolenia na pokolenie, dotyczące dramatu wojny i komunizmu. W końcu: mają swój język, który konstytuuje ich tożsamość. „Mowę ojców”, która została uznana za „język” – w pełnym tego słowa znaczeniu, przez powołane do tego instytucje międzynarodowe (w odróżnieniu od np. gwary śląskiej czy podhalańskiej).
Język kaszubski jest obecnie – z jednej strony, bardzo popularny, przynajmniej lokalnie, w miejscowościach, gdzie uczy się go w szkole. Wiele jest „akademii ku czci”, konkursów recytatorskich, literackich, wiele jest uroczystości, podczas których go usłyszymy. Zazwyczaj są to wydarzenia z dziećmi uczącymi się tego języka w roli głównej. Rzadziej uczestniczą w nich dorośli, nie licząc samych działaczy ruchu kaszubskiego.
Pogawędka. Język w gablocie
Jeśli mówimy o języku kaszubskim, mówimy często o tzw. dziurze pokoleniowej. Dobrze to obrazuje sytuacja, jakiej byłem świadkiem na przystanku autobusowym w jednej z kaszubskich wsi. Wracałem z wędrówki, padał deszcz. Na przystanek przyszły cztery kobiety. Najpierw dwie starsze. Mówiły po kaszubsku, dość szybko i niedbale, nie wszystko zdołałem zrozumieć (rozumiem już dość dobrze, uczę się tego języka). Po nich na przystanek weszły dwie młodsze panie, w wieku lat około 30-40. Mówiły po polsku. Siedziałem więc na ławce między nimi. Z lewej słyszałem kaszubski, z prawej – polski. Wtem jedna ze starszych pań zagadała jedną z młodszych, pytała jak chowają się dzieci. Zagadała ją po kaszubsku. Tamta odpowiadała po polsku, wtrącając niekiedy tylko kaszubskie słowa. I tak sobie panie gawędziły.
Kaszubskiego używano powszechnie w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, siedemdziesiątych. Tylko w domach, bo ze szkół był rugowany. Niejednokrotnie, za używanie języka kaszubskiego w szkole, groziła kara, włącznie z wyrzuceniem ze szkoły, przeniesieniem na przykład do szkoły specjalnej. Wówczas pokolenie dzisiejszych seniorów mówiło w domu po kaszubsku, w szkole już nie. Język kaszubski coraz częściej był zastępowany polskim.
Zgodnie z polityką ówczesnych władz PRL, język kaszubski miał swoje miejsce w gablocie, obok innych ludowych akcesoriów, jak burczybas i diabelskie skrzypce – tyleż egzotycznych, co „nieprzydatnych” współczesnemu człowiekowi. Bo przecież Kaszubi to element niepewny, wiec lepiej go zamknąć w gablocie, żeby ładnie wyglądali, ale tylko na obrazku.
Wymiana pokoleń
W takiej rzeczywistości dorastały pokolenia Kaszubów w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, i jeszcze na początku dziewięćdziesiątych. Skutkiem tej polityki było zjawisko, z którym mamy do czynienia dzisiaj: rodzice dzieci uczęszczających do szkoły (dzisiejsi 40-latkowie) nie potrafią posługiwać się językiem kaszubskim. Owszem, rozumieją co mówią do nich starsze osoby, ale odpowiadają im po polsku. Być może nie chcą mówić po kaszubsku, być może nie potrafią, najczęściej – i jedno, i drugie.
Z dziećmi jest już inaczej. W kaszubskich wsiach i miasteczkach, również coraz częściej w Gdyni i Gdańsku, język kaszubski jest wykładany w szkołach. Tysiące dzieci się go uczą, niejako – „od nowa”. Od nowa, dzięki zabiegom rzeszy animatorów, działaczy, samorządowców, język ten wraca do obiegu… Póki co, obieg ten ciągle jest bardziej „szkolno-uroczysty” niż codzienny i potoczny, choć chlubnych wyjątków od tej reguły nie brakuje.
Czy to się zmieni? Czu kaszubski wejdzie na powrót do codziennego użycia? Tego chyba jeszcze nikt nie wie.
Dlaczego tak się dzieje – dlaczego dzieci i młodzież, uczący się kaszubskiego, nie używają go w komunikowaniu się między sobą? Wytłumaczenie, że problemem jest tu zaszłość historyczna i dyskryminacyjna polityka władz socjalistycznej Polski, jest ważne, ale nie tłumaczy wszystkiego.
PRL w nas samych. Brawo „Kamerdyner”!
W Polsce obecnie mamy wiele (więcej niż nam się wydaje) pozostałości po latach PRL-u. Tkwią one w nas samych, w naszych postawach i poglądach, a również – stereotypach. Wielu moich znajomych stąd, szczególnie młodych ludzi, nie mówi po kaszubsku w sytuacjach towarzyskich czy publicznych, nie dlatego, że nie umie, tylko dlatego, że się… krępują. Nie chcą narazić się na śmieszność. Nie chcą uchodzić za kogoś „ze wsi”, który po polsku mówić nie umie.
Tak, język kaszubski wciąż ma fałszywy wizerunek języka, którym posługują się ludzie ze wsi, nieumiejący poprawnie mówić po polsku. Polacy z innych części Polski nie wyjęli go jeszcze z gabloty, w której znalazł się przed laty, za sprawą PZPR-owskich decydentów.
W tej sytuacji niezmiernie budujące jest, że film „Kamerdyner” – zanim jeszcze się pojawił, już przyczynia się do zmiany tego stanu rzeczy. Sebastian Fabijański, coraz bardziej popularny aktor, warszawiak, zaangażował się w promocję języka kaszubskiego. Co ważne: Ten przekaz nie jest kierowany do Kaszubów zakochanych w swojej tradycji. Fabijański nie ma na sobie ludowego stroju, nie stoi na tle chałupy ze skansenu, nie słyszymy żadnej ludowej pieśni w tle. Nie, on po prostu pokazuje nam język (pokazuje, nie „uczy” – bo to byłoby w tym przypadku za dużo powiedziane) – tak jakby pokazywał francuski czy niemiecki. Tak jakby wyjął go z gabloty, usunął niepotrzebne atrybuty wiejskości, odkurzył, wypolerował i oto prezentuje go szerokiej publiczności w całej Polsce.
I o to właśnie chodzi!