Kaszubi. Co turysta wiedzieć powinien [FELIETON] 2

Kaszubi. Co turysta wiedzieć powinien [FELIETON]

Jak nie zrazić do siebie kaszubskiego gospodarza? Poradnik dla turysty. Podpowiadamy, jakie zachowania mogą być tutaj źle odebrane

Rozpoczyna się nowy sezon – właśnie zaczynają się wakacje. Kolejny rok, będąc na Kaszubach, obserwuję przyjezdnych z Trójmiasta i z innych okolic Polski. Rozmawiam zarówno z turystami, jak również z mieszkańcami. Z rozmów tych, z obserwacji narodził się pomysł na taki właśnie felieton. Bo jest kilka kwestii, o których przybysz wiedzieć powinien. W ten sposób może uniknąć nieprzyjemnych sytuacji, nie popełnić jakiejś gafy. Kaszubę dość łatwo – może nie tyle obrazić, co zniechęcić do siebie. Może się to stać na skutek zwykłej niewiedzy.

Zróbmy więc krótki przegląd „spraw delikatnych”.

Prof. Obracht Prondzyński komentuje przemówienie wojewody pomorskiego
Odpust w Sianowie. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Język kaszubski

No właśnie – język kaszubski, a nie jakaś tam gwara. Najgorsze to zwrócić się do Kaszuby: „Może pan powiedzieć coś w tej waszej gwarze?”. Nie wolno tak mówić! Z dwóch powodów. Po pierwsze: nie ma czegoś takiego jak „gwara kaszubska”. Kaszubi, w odróżnieniu od Górali czy Ślązaków, mają swój JĘZYK, uznany przez instytucje i gremia międzynarodowe – dlatego, że ma swoją literaturę, (przede wszystkim: „Życie i przygody Remusa” Aleksandra Majkowskiego, ale nie tylko), słownik, normy językowe (cały czas są tworzone, kształtowane). I nawet jeśli jakiś naukowiec, lingwista, chce z tym polemizować, to nie będzie to miało znaczenia w kontaktach z ludźmi tutaj, na miejscu. Więc nie rozpoczynajmy tych dyskusji.

Po drugie: często jest tak, że Kaszubi doskonale potrafią mówić po kaszubsku, ale nie chcą tego robić. Często nie lubią rozmawiać w ten sposób z przybyszami. Co innego we własnym gronie. Długo by pisać o tym, dlaczego tak jest. Krótko mówiąc – jeszcze przed dwudziestu laty język kaszubski był rugowany ze szkół, z urzędów, ze sfery publicznej. Jeśli ktoś przez większość swojego życia musiał ukrywać fakt, że jego pierwszym językiem jest kaszubski, może nie chcieć i nie potrafić zmieniać swoich przyzwyczajeń na życzenie turysty.

Oczywiście są miejsca, gdzie bez problemu usłyszymy ten język, w których Kaszubi używają go z dumą i bez skrępowania. To różnego rodzaju muzea, izby regionalne, restauracje z tradycyjną kuchnią. To sytuacje, takie jak niektóre imprezy masowe, albo inne wydarzenia, gdzie stoi przed nami Kaszuba w stroju ludowym, i – trochę na pokaz, a trochę z potrzeby serca (trudno rozstrzygnąć), rozmawia z nami po kaszubsku.

Dużo trudniej usłyszeć kaszubski w użyciu codziennym, ale i to się zdarza, na przykład w wiejskim sklepie czy na przystanku autobusu. Nie róbmy z tego sensacji. Wsłuchajmy się w jego melodię, może uda nam się zrozumieć, co mówią między sobą Kaszubi.

Z kwestią języka kaszubskiego czasem jest kojarzony inny problem. Bo te „ptaszki” i znaczki nad literami przypominają… niemieckie „umlauty”. Nic bardziej mylnego – kaszubskie znaki diakrytyczne nie mają z językami germańskimi nic wspólnego (choć samych germanizmów w kaszubskim nie brakuje, podobnie jak np. w polskim rusycyzmów).

Kaszubi. Co turysta wiedzieć powinien [FELIETON]
Kaszubskie nuty – przyśpiewka, która miała pomagac w zachowaniu kaszubskiego języka w dobie germanizacji. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Separatyzm kaszubski. Niemieckość

Znajomy przyjechał pierwszy raz w życiu na Kaszuby i już na wjeździe był oburzony. „Po co te dziwne kaszubskie nazwy na tablicach, czy Kaszubi uważają że tu nie jest Polska? W Polsce powinniśmy mieć polskie nazwy, i tyle!”.

Dlaczego ten człowiek tak poczuł, tak myślał? Wydaje się, że nieświadomie powtarzał to, co kiedyś być może było kwestią, dziś jednak żadną kwestią już nie jest.

Jak w wielu przypadkach, gdy mówimy o Kaszubach, trzeba odwołać się do historii. „Kwestia kaszubska” – jeszcze w okresie międzywojennym w ten sposób mówiło się o polskości, i ewentualnej nie-polskości Kaszub. Bo jeszcze sto lat temu polskość tych ziem wcale nie była oczywista. Na początku dwudziestego wieku swoją działalność (społeczną, publicystyczną i polityczną) prowadzili tzw. „Młodokaszubi”. To oni – w obliczu załamującego się przed pierwszą wojną światową europejskiego porządku politycznego – głośno, wyraźnie i jednoznacznie, podnieśli kwestię: „Kaszuby są polskie i koniec, i basta. Chcemy do Polski!”. Nie od razu spotkało się to z entuzjastycznym przyjęciem. Ale kropla drąży skałę…

O ile w 1914 roku, po wielu wiekach germanizacji, polskość Kaszub wcale nie była oczywista (zresztą równie nieoczywista była ich niemieckość), to w 1920 roku polskie wojsko, zajmujące te ziemie po Traktacie Wersalskim, witane było kwiatami i z ogromnym entuzjazmem.

Kaszubi witali Polaków serdecznie, wiwatowali na ich cześć, choć często mówili tylko po kaszubsku i niemiecku. Nie była rzadkością sytuacja, w której języka polskiego nie znały całe wsie.

A potem… Zarówno w dwudziestoleciu międzywojennym, jak i w PRL-u traktowani byli jak element „podejrzany”, „niby” polski, ale trochę niemiecki. Gdy w grudniu 1970 roku sprowadzano do Trójmiasta żołnierzy z innych części Polski, żeby tłumili robotniczą rewoltę, mówiono im, że to Kaszubi wyszli na ulice, bo chcą oderwania Wybrzeża od Polski i przyłączenia do Niemiec. To oczywista bzdura, ale fakt, że uciekano się do takiej argumentacji, świadczy o stosunku władz i społeczeństwa do Kaszubów w PRL. Celnie opisał to Gunter Grass (Niemiec, którego babka była Kaszubką) w „Blaszanym Bębenku”: „Kaszubów nie można przenieść nigdzie, oni zawsze muszą być tutaj i nadstawiać głowy, żeby inni mogli uderzyć, bo my za mało polscy jesteśmy i za mało niemieccy, bo jak ktoś jest Kaszubą, nie wystarcza to ani Niemcom, ani Polakom.”

Podsumowując: nie wolno dzisiaj, gdy żadnej „kwestii kaszubskiej” już nie ma, podawać w wątpliwość przynależność (polityczną, kulturową, mentalną) Kaszub do Polski. Nie wolno nadawać drugiego życia demonom z przeszłości. Są oczywiście grupy i środowiska w ruchu kaszubskim, które deklarują kaszubską narodowość („jestem Kaszubą, a nie Polakiem”), ale pozostają w mniejszości i nawet wśród tych ludzi nie pojawia się jakakolwiek tendencja do poddawania w wątpliwość politycznej i administracyjnej przynależności Kaszub do Polski.

Gdańsk po kaszubsku. Święto miasta z jarmarkiem 13
Gdańsk, jarmark kaszubski – Święto Miasta 2018. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Wehrmacht

– A pana dziadek też był w Wehrmachcie? – zapytał rozbawiony turysta z Warszawy. I dostał w zęby.

To, rzecz oczywista, zdanie będące zabiegiem fabularnym. Chociaż zdarzenie takie, choć zmyślone, jest przecież bardzo prawdopodobne.

Tak, to jedno z większych faux pas, jakie turysta może popełnić na Kaszubach. Wiąże się z tym wszystkim, o czym piszę powyżej.

Kaszubi niechętnie o tym opowiadają. Tyle złego doświadczyli z powodu służby w Wehrmachcie, że trudno im się dziwić.

Przywołajmy „na szybko” kilka faktów. Po pierwsze: Kaszubi do Wehrmachtu byli wcielani siłą, wbrew swojej woli, a działo się to z jednego powodu, o którym zapominamy: w latach 1939 – 1945 nie było tutaj okupowanej Polski, tu była Rzesza. Dlatego ktoś, kto podpisywał niemiecką listę narodowościową na Pomorzu, żył w innych warunkach niż w Warszawie czy Krakowie. Upraszczając, można stwierdzić, że tam podpisywał ją ktoś, kto chciał, tutaj zaś odmawiając jej podpisywania Kaszubi narażali się na szykany, utratę pracy, majątku, wywiezienie całej rodziny na roboty do Niemiec lub do obozu koncentracyjnego. A samo wcielanie do Wehrmachtu było już konsekwencją podpisania. Czyli, niejednokrotnie, Kaszubscy gospodarze stawali przed wyborem: albo nędza, głód, obóz koncentracyjny, albo służba w Wehrmachcie.

Znana i udokumentowana jest sytuacja, w której kaszubscy żołnierze Wehrmachtu, przed wyruszeniem na front, śpiewali Rotę.

Kaszubi coraz śmielej wypowiadają się na ten temat, ale wciąż „po cichu”, raczej półgębkiem niż pełnym głosem. Nie wypada o to pytać, a gdy sami zaczną opowiadać, trzeba wykazać się pełnym szacunku zrozumieniem i broń Boże, nie czynić z tego jakiegoś zarzutu. Każda taka sugestia może wybudować mur, który bardzo trudno będzie potem zburzyć.

Ale zostawmy już historię…

Konie, Kaszuby, Wiśta wio! Zawody w Ostrzycach [FOTOREPORTAŻ] 15
Fot. Natalia Słomczyńska/Magazyn Kaszuby

Nawałnica

Sprawa dotyczy głównie Borów Tucholskich, Kaszub południowych, dajmy na to: terenów położonych na południe od Kościerzyny.

Kataklizm, który nadszedł w nocy z 11 na 12 sierpnia ubiegłego roku, w tutejszych wsiach i miasteczkach wciąż jest źródłem traumy. To doświadczenie zbiorowe, które w pewien sposób jednoczy lokalne społeczności. Nawet jeśli ktoś osobiście nie odczuł strat z powodu nawałnicy, to bardzo mocno identyfikuje się ze swoimi krewnymi, sąsiadami, współziomkami. Więź, która w ten sposób powstała, jest dla Kaszubów ważna, tym bardziej, że zarówno oni, jak i przyjezdni, dali wiele dowodów poświęcenia w pierwszych dniach i tygodniach po przejściu kataklizmu.

Tym bardziej drażni miejscowych tzw. „turystyka katastroficzna”. Jej najbardziej irytująca postać dawała się im we znaki po przejściu wichury, gdy mieszkańcy innych części Polski masowo przyjeżdżali żeby zrobić sobie selfie na terenie zniszczonym przez żywioł. Czynili to z głupkowatymi uśmiechami, jakby byli przy wodospadzie Niagara. I, rzecz jasna – wrzucali na Facebooka. A tuż obok, przez wiele dni, pracowali bez wytchnienia ludzie, by ratować to, co zostało po nawałnicy…

Należy szanować to doświadczenie i tę więź, która wówczas zawiązała się miedzy ludźmi, a jeśli chcemy sfotografować siebie na tle połamanych drzew – róbmy to dyskretnie, nie ostentacyjnie. Głupkowate uśmiechy i dziubki do selfie – niewskazane.

Gdańsk po kaszubsku. Święto miasta z jarmarkiem 19
Gdańsk, jarmark kaszubski – Święto Miasta 2018. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Foki. Rybołówstwo

Temat bardzo kontrowersyjny. Rzecz jasna – żywy na północnych, tzw. „nordowych” Kaszubach. Najlepiej go nie poruszać w rozmowach z rybakami w wakacyjne wieczory spędzane nad morzem. Oczywiste jest, że bestialstwo osób mordujących zwierzęta, zasługuje na potępienie. Ale trzeba pamiętać, że rybacy od lat – bez wyraźnego odzewu – alarmują, że ryb na ich łowiskach jest coraz mniej, że warunki, w jakich pracują (m.in.  tzw. kwoty połowowe) są dla nich niekorzystne. Twierdzą, że rybołówstwo – jako źródło utrzymania, ale też pewna kultura i styl życia, odchodzi bezpowrotnie. Kolejne rządy zdają się nie słyszeć ich głosu, nie rozumieć ich nawoływań. Być może foki stały się kozłem ofiarnym, efektem wieloletnich zaniedbań… Choć – co powtarzam z wielką mocą, nie znajduję żadnego usprawiedliwienia dla zabijania zwierząt.

Nie czas i miejsce, by teraz – na łamach niniejszego felietonu, sprawę tę rozstrzygać. Proponujemy raczej ten temat omijać podczas wypoczynku. Niech zajmą się tym fachowcy, politycy, sami rybacy i naukowcy. Na pewno nie wolno turystom obarczać wszystkich rybaków winą za zabijanie fok. A jeśli chodzi o ewentualne rozmowy na temat trudnej sytuacji rybołówstwa – zanim zabierzemy głos, pamiętajmy, że nawet środowisko naukowe jest podzielone co do przyczyn trudnej sytuacji. Oszczędźmy foki w dyskusjach, ale też nie obarczajmy całą winą samych rybaków. Temat jest bardzo skomplikowany.

Stenia łamie wzory 3
Kaszubskie wzory. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Stereotyp

Należałoby rozprawić się z pewnym stereotypem – Kaszuby jako osoby chłodnej w obyciu, podejrzliwej, wycofanej i „gburowatej” (warto wiedzieć, że „gbur” to na Kaszubach pojęcie określające bogatszego gospodarza, nie ma w znaczeniu tego słowa pejoratywnego ciężaru).

Stereotyp ten jest – jak wiele stereotypów, tyleż prawdziwy, co fałszywy.

Dlaczego fałszywy?

Dlatego, że turysta przybywając do rozwiniętego turystycznie obszaru, nie odczuje żadnego wycofania i podejrzliwości. Zostanie przyjęty i obsłużony dokładnie tak samo, jak w innych częściach Polski. Coraz więcej Kaszubów żyje z turystów, i – co zrozumiałe, dostosowuje swoje zachowanie do ich oczekiwań.

Fałszywy również dlatego, że również Kaszubi, którzy nie żyją z turystyki, są ludźmi wesołymi, dowcipnymi, otwartymi. Pomogą, zaproszą do siebie na kawę i kucha (ciasto drożdżowe).

Dlaczego prawdziwy?

Jest coś takiego jak „kaszubski chłód”, jak go określa pochodząca z Kartuz pisarka Martyna Bunda. Wesołość i otwartość, o której piszę powyżej, skrywa się pod tą właśnie warstwą chłodu.

Ten „chłód” stosunkowo łatwo daje się przełamać, zresztą można też go polubić. Nie każdy musi się przecież od pierwszego spotkania przymilać turyście.

Kaszubi. Co turysta wiedzieć powinien [FELIETON] 1
Kaszubski chłód? Wrażenie szybko mija. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Na koniec

Na koniec pozostaje mi stwierdzić, że Kaszuby mają w sobie więcej egzotyki, niż można się tego spodziewać. To trochę jak w innym kraju – trochę inny język, trochę inna historia, żywa kultura, która w pewnej części jest „pod turystę”, a w innej części – ukryta, schowana, niekoniecznie na pokaz.

Kaszuby są fascynujące. Tylko trzeba umieć je odkrywać.