Jakie skutki wywoła obcięcie dotacji na język kaszubski? Wydaje się, że na to pytanie jeszcze nikt nie potrafi odpowiedzieć. Jasne jest jednak, że problemy związane z obniżeniem ministerialnej dotacji, są znaczne i bolesne. Co widać i słychać tam, na miejscu, w rozmowie z dyrektorami wiejskich szkół.
Autor: Marcin Dowgiałło
Współpraca: Tomasz Słomczyński
Część 1 Tuszkowy
Trzynastu uczniów
Tuszkowy – mała wieś w gminie Lipusz, w powiecie kościerskim. Do niedawna otoczona lasami, których, po sierpniowej nawałnicy zostało niewiele. Leśnicy powoli porządkują przewrócone i połamane drzewa. Wąska asfaltowa jezdnia pośród lasów i widok sterczących w niebo pni, mglisty deszczowy poranek, to wszystko nie nastraja optymistycznie.
Tuszkowy liczy około 200 mieszkańców. We wsi działa szkoła podstawowa. Typowa, mała wiejska szkoła. Uczy się w niej zaledwie trzynastu uczniów. Na skutek najnowszych decyzji ministra edukacji, szkoła może zostać zamknięta.
Cięcie subwencji
Od 1 stycznia 2018 r. weszło w życie rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej, które zmieniło wysokość subwencji na naukę języków regionalnych, między innymi kaszubskiego. Obcięcie dotacji dotyczy ok. 20 tys. uczniów pobierających nauki po kaszubsku. To oznacza, że wejście w życie rozporządzenia będzie oznaczać dla pomorskich samorządów utratę 12 milionów złotych. Zdaniem działaczy Zrzeszenia Kaszubsko Pomorskiego i samorządowców brak takiej kwoty, może zagrozić egzystencji wielu wiejskich szkół.
Prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, prof. Edmund Wittbrodt napisał w liście otwartym do Ministerstwa Edukacji Narodowej: „Ograniczenie finansowania nauczania języka regionalnego w małych szkołach, a do tego w praktyce prowadzą proponowane zmiany, odebrane będzie jako działanie państwa wymierzone w szkoły wiejskie i osłabienie szans na przetrwanie jedynego języka regionalnego w Polsce oraz dziedzictwa kulturowego z nim związanego”
Obniżenie poziomu dotacji – zdaniem działaczy kaszubskich: „zmusi samorządy terytorialne i stowarzyszenia prowadzące placówki oświatowe do likwidacji wielu szkół na obszarach wiejskich.”
Dalej prof. Edmund Wittbrodt wymienia 30 gmin z terenu Kaszub, w których proponowane przez rząd zmiany zagrożą istnieniu wiejskich szkół. Prezes ZK-P kończy swój list słowami:
„Wprowadzenie proponowanych przez ministerstwo rozwiązań uderzy w wiejskie szkoły na Kaszubach, przez co ucierpi wiele lokalnych wspólnot, a także język oraz dziedzictwo kulturowe Pomorza. Ucierpi na tym cała Rzeczpospolita Polska.”
Szkoła bez szans?
Dyrektor Cecylia Kropidłowska uczy języka kaszubskiego i prowadzi zajęcia wychowania fizycznego. Budynek szkoły jest niewielki i świeżo wyremontowany. Zdaje się błyszczeć nowością pośród wiejskich zabudowań, pogrążonych w grudniowej szarości. W klasach na ścianach wiszą tablice multimedialne. Obok budynku – trzy boiska. Zamiast szkolnego gwaru dziś spokój i cisza, uczniów w szkole nie ma, pojechali na wycieczkę do Gdańska, do opery.
– Widmo likwidacji ciąży nad nami od czternastu lat, wiemy o tym, że istniejemy dzięki subwencji na język kaszubski – przyznaje bez ogródek pani dyrektor. – Tak, prawda jest taka, że dzięki tej subwencji wiele małych, wiejskich szkół jeszcze istnieje… Może w dużych szkołach dalej będzie się opłacało prowadzić kaszubski i opłacać nauczyciela, ale w takiej małej szkole jak u nas… Nie ma szans żebyśmy przetrwali, chociaż… I tak to wszystko zależy od wójta i Rady Gminy.
Sklepowa i strażacy
Pokój nauczycielski wygląda typowo, choć nietypowa jest atmosfera w nim panująca. Trzynastu uczniów, nauczyciele znają ich rodziców, dziadków, wujków i ciocie, krewnych po mieczu i kądzieli, do dwóch pokoleń wstecz. Zwyczajnie, jak to na kaszubskiej wsi. Z pewnością ta szkoła integruje lokalną społeczność. Bo w Tuszkowach, to co jest? Oprócz szkoły tylko sklep i Ochotnicza Straż Pożarna. – To jedyne miejsce, gdzie można zorganizować dzień babci, dzień dziadka, jasełka czy wigilię. Szkoła organizuje wspólne wyjazdy rodziców i uczniów. W czasie ferii organizowane są zajęcia sportowe. A tak poza tym, rodzice przychodzą do nas, tu do pokoju nauczycielskiego, tak po prostu, napić się kawy i zwyczajnie porozmawiać – mówi Cecylia Kropidłowska.
TO gdzieś w nas jest
Dyrektorka podkreśla, jak ważny dla lokalnej społeczności jest kaszubski – i chodzi tu zarówno o język, jak i o pozostałe treści związane z tak zwaną edukacją regionalną.
– W moim domu rodzice mówili po kaszubsku. Ja już nie mówiłam. Dopiero po studiach polonistycznych podjęłam naukę kaszubskiego w studium podyplomowym. Chociaż początek był niełatwy, musiałam się otworzyć, to była kwestia kilka spotkań… I ni stąd, ni zowąd, zaczęłam mówić po kaszubsku. Ten język już tam był gdzieś we mnie…
Podobnie jest z innymi mieszkańcami. TO gdzieś w nich jest. A zadaniem szkoły jest TO coś wydobyć na powierzchnię. Sprawić, by uczniowie poczuli się dumni ze swej tożsamości.
Szkoły nie ma, wieś umiera
Do rozmowy włącza się Andrzej Pastwa, tutejszy nauczyciel historii i języka polskiego.
– Jak ktoś chce się osiedlić na danym terenie, interesuje się co tam jest na miejscu? Jak sprowadza się do miasta, interesuje go kino, teatr, sklepy… A jak na wieś – od razu zwraca uwagę, czy jest szkoła w pobliżu. Bo jej brak oznacza konieczność jeżdżenia codziennie, zawożenia i przywożenia dzieci. Tak… Nie ma szkoły, wieś umiera. Tak było w sąsiednich miejscowościach, i nam też to grozi.
Część 2 Półczno
Stu czterdziestu sześciu uczniów
Szkoła w Półcznie wygląda zupełnie inaczej. Uczy się tu 146 dzieci – może nie jest to największa ze szkół w okolicy, ale można powiedzieć, że to taki średniak. Wieś jest niewiele większa niż Tuszkowy, żyje tu ponad 400 mieszkańców. Jednak odnosi się wrażenie, że to całkiem duża miejscowość, może dlatego, że jest położona przy drodze wojewódzkiej nr 20, między Kościerzyną a Bytowem. Szkoła, do której uczęszczają dzieci znajduje się na skraju wsi.
– Tędy i po schodkach na górę – mówią dwie uczennice wskazując palcem na wzgórze z surową neogotycką bryłą kościoła pw. św. Piotra i Pawła. Dziewczynki skończyły lekcje, ale jakoś niespieszno im do domu.
Za kościołem, rzeczywiście, jakby schowany budynek szkoły, a dalej już pola uprawne, lasy, jeziora. Typowy kaszubski krajobraz.
Niedaleko stąd, gdzieś tam na horyzoncie, w Czarnej Dąbrówce, podczas drugiej wojny światowej zawiązano organizację, która z czasem przekształciła się w Tajną Organizację Wojskową „Gryf Pomorski”, największą strukturę konspiracyjną w tej części kraju.
Szkoła przybrała imię TOW „Gryf Pomorski”, o czym informuje tablica nad wejściem. Do czego szczególnie zobowiązuje taki patron?
Mniej atrakcyjny kaszubski
W środku, w swoim gabinecie czeka już pani dyrektor, Wioleta Cyra. Oczywiście wie o tym, że w tym roku ministerialna dotacja na nauczanie języka kaszubskiego będzie mniejsza niż w zeszłym. Czy to oznacza, że również i szkoła w Półcznie stanie przed widmem zamknięcia?
– Nie, z całą pewności nie przyszło mi do głowy zamykanie szkoły, ale myślę, że to ograniczy atrakcyjność zajęć z języka kaszubskiego.
Co w praktyce będzie oznaczało owo „ograniczenie atrakcyjności”?
– Do tej pory staraliśmy się wykorzystać subwencję na podniesienie atrakcyjności zajęć, na uzupełnienie biblioteki, zakup pomocy, plansz, gier. Wyjeżdżaliśmy w różne miejsca związane z kulturą, historią Kaszub. Na przykład do skansenu we Wdzydzach. Można zadać pytanie – po co tam jeździć? To tak blisko, że pewnie każdy uczeń prędzej czy później tam trafi, na przykład z rodzicami. Pewnie jest w tym sporo racji, ale zupełnie inaczej zwiedza się ten skansen z klasą, gdy grupa jest ukierunkowana tematycznie, a inaczej z rodziną. Zresztą nie tylko do Wdzydz jeździliśmy, ale też do skansenów w Swołowie, Klukach, do dworku w Będominie.
Teraz, po ograniczeniu środków, może okazać się, że wszystkie te wycieczki nie będą możliwe.
Polski, kaszubski, znak równości
Tradycje przekazywane z dziada pradziada, dziedzictwo historyczne – to wszystko, jak podkreśla dyrektor Wioleta Cyra, jest bardzo istotne dla poczucia tożsamości, świadomości.
– Na Kaszubach wychodząc z domu nie mówi się do widzenia, ale mówi się zostańcie z Bogiem, a przychodząc do domu nie mówi się dzień dobry, tylko: niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Historia i kultura Kaszub jest dla nas ważna na równi z historią i kulturą Polski. Tak, stawiam znak równości między tymi dwoma sferami – kulturą ogólnonarodową polską i kaszubską.
Trudno więc o to, by dyrektorka wyrażała zadowolenie z faktu obniżenia subwencji na nauczanie języka kaszubskiego. Ale, z drugiej strony, nie załamuje rąk, nie lamentuje. Wręcz przeciwnie, można odnieść wrażenie, że ufnie spogląda w przyszłość.
– Czy będzie dotacja, czy nie, my i tak, tutaj na Kaszubach, będziemy robić swoje.
Część 3. Samorząd
Dalsze funkcjonowanie małych szkół na Kaszubach zależy od rad gmin i wójtów. Pieniądze z dotacji nie „wchodziły” na konto konkretnej szkoły czy dziecka, tylko do budżetu gminy. Włodarze mogli je wydatkować dowolnie, na co chcieli. I, trzeba to przyznać uczciwie, nie zawsze te pieniądze „szły” na kaszubską edukację.
Obcięcie dotacji na język kaszubski – jakie będą skutki?
Wójt gminy Lipusz, Mirosław Ebertowski, do której należą Tuszkowy, nie wyklucza zamykania szkół. Ale nie chce na dziś niczego przesądzać.
– Trzeba będzie przyjrzeć się finansowaniu, subwencja na język kaszubski nie jest jedynym argumentem, który miałby decydować o zamknięciu danej szkoły lub jej utrzymaniu. Gdyby tylko subwencja miała utrzymać taką szkołę, jak na przykład w Tuszkowach, to musiałaby być kilka razy większa.
Gmina Lipusz, na skutek ostatnich decyzji resortu edukacji straci ok. 80 tys. zł., a sąsiednia gmina Sulęczyno – ok. 283 tys. zł. (kwota zależy od ilości dzieci uczęszczających na język kaszubski).
283 tys. zł. to spora suma, jak na budżet gminnej edukacji.
– Ja zawsze powtarzałem, że dopóki mamy dofinansowanie na język kaszubski, to gmina może sobie pozwolić na utrzymanie tych mniejszych szkółek w terenie. Ale jeśli te środki będą nam pomniejszane, odbierane, to niestety będą cięcia. A jeśli cięcia – to może dojść do likwidacji małych szkół. I staram się przygotować społeczeństwo na taką ewentualność – stwierdza wójt Sulęczyna, Bernard Grucza.
Samorządowcy zdają się czekać na dalszy rozwój wypadków. Wiele jest niewiadomych, jeśli chodzi o finanse pomorskich gmin w tym roku. Dla wielu z nich głównym problemem są pozostałości po nawałnicy – wójtowie zwracają się do wojewody o zwrot kosztów poniesionych na likwidacje tych szkód. W Sulęczynie na przykład kwota ta wynosi ponad 2 mln 400 tys. zł. O tyle mniej jest w gminnej kasie.
– Do tego dodajmy kwotę 283 tys. zł., o którą zmniejszy się teraz dotacja na edukację… – tłumaczy wójt, i dodaje: – No cóż, będziemy się głowić nad tym naszym budżetem. Zobaczymy, co z tego wyjdzie…