Żarnowska to niewielka miejscowość pod Łebą, oddalona od kurortu zaledwie o kilka kilometrów, położona przy brzegu jeziora Łebsko. Mogłoby się wydawać, że niczym szczególnym się nie wyróżnia. To jednak tylko pozory. Żarnowska jest znaną „miejscówką”, w której znajduje się „spot”. Można dodać: nielegalny „spot”, czyli miejsce, z którego startuje się z „kajtem” na wody jeziora. Nielegalny – bo znajdujący się w granicach Słowińskiego Parku Narodowego.
To również miejsce, o które wciąż – od kilku już lat, toczy się spór. „Kajtowcy” chcą tu pływać, zaś ekolodzy im tej przyjemności zabraniają.
Sytuacja jest dość napięta, kitesurferzy nerwowi, szczególnie kiedy robi im się zdjęcia. Mogłem się o tym przekonać jesienią ubiegłego roku.
Było ich dwóch na brzegu, kolejnych czterech fikało koziołki nad wodą, niesieni wiatrem i adrenaliną unosili się na wodzie i w powietrzu.
Ten wyższy, kawał chłopa, góra mięśni, miał na głowę czapeczkę z pomponikiem.
Ten mniejszy był bardziej wyrywny.
Najpierw cyknąłem kilka fotek. Przedstawiłem się, powiedziałem jak się nazywam i że „robię materiał”. Wspomniałem o tym, że zakaz uprawiania sportów wodnych jest tu notorycznie łamany. I że można słono zapłacić mandat za pływanie w tym miejscu, za płoszenie ptaków, dla których ten brzeg jest ważny…
– Nic o tym nie wiedzieliśmy.
A po chwili, gdy już konsternacja minęła:
– Ch… ci w d…, ty pedale.
Ten w czapce z pomponem próbował uspokoić mniejszego krewkiego kolegę, a działo się to już za moimi plecami, gdy postanowiłem wycofać się z tej konwersacji.
– Nie próbuj wyrabiać sobie opinii o kitesurferach na podstawie tego zdarzenia – przestrzegał mnie kolega, zapalony amator tego sportu.
I trudno było odmówić mu racji, gdy stwierdzał:
– W każdym środowisku, również wśród ekologów i dziennikarzy znajdą się idioci, którzy będą agresywni.
Kolega zapytał, czy chcę, i czy jestem w stanie napisać rzetelny artykuł, w którym bez uprzedzeń przedstawię argumenty obydwu stron sporu.
Spróbuję – odpowiedziałem, zdając sobie sprawę, że w tym przypadku może nie starczyć mi profesjonalizmu. Bo sam zwykle jestem po „zielonej stronie mocy”. I zwykle nie uznaję w tej mierze kompromisów.
Języczkiem u wagi, a także solą w oku kitesurferów jest zarządzenie Dyrektora Słowińskiego Parku Narodowego Nr 27 z 2014 roku. W części poświęconej zasadom udostępniania parku w celach turystycznych, rekreacyjnych i sportowych, czytamy, że akwen – jezioro Łebsko w okolicy miejscowości Żarnowska, jest udostępniany do rekreacji z możliwością organizacji zawodów sportowych. Można używać sprzęt pływający (z niewielkimi obostrzeniami), można pływać łódkami, kajakami, jachtami, na deskach z żaglem. Jest tylko jeden sport, uprawiania którego bezwarunkowo się tutaj zabrania. To jest właśnie kitesurfing.
To zarządzenie wywołuje gniew i frustrację wśród kitesurfingowców. Z kilku powodów.
Po pierwsze dlatego, że wody jeziora Łebsko to jedno z najlepszych miejsc w Polsce do uprawiania tego sportu. Wieje tu odpowiednio mocno i często. Jest płytko. W Żarnowskach jest niski brzeg, otwarta przestrzeń, nie ma obiektów (drzew na przykład), które stanowią niebezpieczeństwo dla kitesurfera. Nie bez znaczenia jest bliskość Łeby – dużego ośrodka, kurortu z doskonałą bazą noclegową.
Jednym słowem: to świetna miejscówka.
Po drugie…. Oddajmy głos członkom Zarządu Polskiego Związku Kiteboardingu, którzy wobec wprowadzenia drakońskiego (ich zdaniem) zakazu wystosowali pismo do władz Słowińskiego Parku Narodowego: „…mamy nadzieję, iż władze Parku nie uważają, że kitesurfer stanowi większe zagrożenie niż statki żeglugi pasażerskiej o napędzie mechanicznym, żaglówki z żaglami większymi niż latawce oraz windsurferzy pływający z tą samą prędkością i w tym samym miejscu. Wszystkie powyższe jednostki uzyskały zezwolenie na korzystanie z wód jeziora parku narodowego, według nas jest to dyskryminacja.
Kitesurfing to ekologiczny sport. Wykorzystuje naturalne źródło napędu. Nie tworzy hałasu. Nie zanieczyszcza powietrza spalinami, a wody wyciekami paliwa. Sprzęt jest delikatny, dlatego każdy kitesurfer dba o usuwanie śmieci i wyjątkowy porządek w miejscu startowania latawców.”
O co więc chodzi ekologom?
O ptaki. Chodzi o to, że “latawce” płoszą ptaki.
Temat kitesurfingu w Żarnowskiej rozpala emocje u zwolenników tego sportu. Argumentów jest całe mnóstwo, nie wszystkie nadają się do publikacji. Wśród tych, nad którymi warto się pochylić są takie:
– Wielokrotnie pływałem wśród ptaków, one się nie boją „latawca”.
– Ekolodzy nie mają żadnych badań, nie przedstawili żadnych dowodów na to, że „latawce” płoszą ptaki.
– Ptaki? Jakie ptaki? Owszem być może są, ale dwa kilometry dalej, w trzcinach. Tam, gdzie my pływamy, w okolicy łąki, tam ich nie ma.
– Zresztą ta łąka, to pastwisko, tam łażą krowy, jest koszona, to zwyczajna łąka, jakich wiele.
I ten jeden, powtarzany po wielekroć, koronny argument:
– Jeśli mogą pływać jachty, łódki, windsurferzy, to dlaczego my nie możemy?
W tej sytuacji nie pozostało nic innego, jak wsłuchać się w głos ekologów. Temat kitesurfingu w Żarnowskiej również i u nich rozpala emocje. Mają swoje argumenty, również I w tym przypadku nie wszystkie nadają się do publikacji.
– My „kajtowcom” nie mówimy, jak mają pływać, więc niech oni nie mówią nam jak mamy prowadzić badania nad występowaniem ptaków – słyszę na wstępie.
Fakty są takie: od siedmiu lat wykonywany jest monitoring (jak zapewniają ornitolodzy: z godnie z naukowymi standardami, według przyjętej w świecie naukowym metodyki), z którego wynika, że rzadkie gatunki ptaków występują dokłądnie w tym miejscu, w którym kitesurferzy chcą uprawiać swój sport. Nie tylko w trzcinowiskach, również na terenie łąk, które chcą wykorzystywać do rozkładania sprzętu i startowania.
Kitesurferzy zdają się nie wierzyć ornitologom. Poddają w wątpliwość wyniki tych obserwacji.
Bo przecież: „tam, gdzie pływamy nie ma żadnych ptaków.”
Ekolodzy odpowiadają: – To tak, jakby pojechać w Bieszczady, jeździć terenówką po lesie i na tej podstawie stwierdzić, że nie ma tam wilków, rysi, żbików – bo przecież nie widać ich z okna samochodu. „Kajtowcy” nie widzą ptaków, bo właśnie je przepłoszyli.
Kolejny argument: ptaki, widząc latawiec, wcale nie uciekają.
Ekolodzy: Obecność człowieka nie przeszkadza srokom, gołębiom, wróblom, wronom, krukom i wielu innym ptakom. To prawda, wszyscy to wiemy. To gatunki mieszkające w miastach. Ale nie można na tej podstawie twierdzić, że obecność człowieka nie będzie przeszkadzać również innym gatunkom. Ptaki różnie się zachowują. To, że ktoś widzi mewę, która na wodzie przed nim nie ucieka, nie znaczy jeszcze, że każdy inny ptak się w ten sposób zachowa. Są gatunki płochliwe, które uciekną, porzucą gniazdo widząc z daleka latawiec. Co więcej – ingerencja człowieka może spowodować sytuację, w której ptak wykorzysta obecność człowieka, niejako „przeciwko innemu ptakowi”.
Taki przykład: płochliwa czajka jest w stanie obronić swoje gniazdo przed wroną. Jednakże na widok człowieka ucieka, zostawiając swoje gniazdo bez opieki. Za człowiekiem przybędzie wrona. Skorzysta z nieobecności czajki, zniszczy lęg. To – zdaniem ekologów, pokazuje, jak skomplikowany układ zależności może funkcjonować na „zwyczajnej” łące. Człowiek zwykle nie ma pojęcia o tym, jak bardzo zaburza ten system przez swoją obecność.
Mówią kitesurferzy: „W Żarnowskiej jest zwyczajna łąka, po której chodzą krowy. To dlaczego my nie możemy po niej chodzić?”.
A ekolodzy im odpowiadają: nie możecie, bo nie jesteście krowami. I tłumaczą: Przez ostatnich kilkaset lat krowa wrosła w tutejszy krajobraz, stała się jego integralną częścią. Również częścią świata przyrody. Przybrzeżna łąka w miejscowości Żarnowska to tak zwane solnisko, gdzie występują szczególne, rzadkie, chronione rośliny. Są one zgryzane przez krowy – mają być zgryzane albo koszone, to właśnie im służy. Inaczej łąka zarosłaby innymi gatunkami. Odchody krów stanowią nawóz dla tych roślin. Ponadto gniazdują tu rzadkie gatunki ptaków, które również odżywiają się krowim nawozem. Do budowania gniazd ptaki te wykorzystują zagłębienia w ziemi pozostawione przez krowie kopyta. Rzecz jasna, krowy ich nie płoszą, ale stanowią ochronę przed lisami – bo lisy nie podejdą blisko krowy… I tak dalej. Sieć zależności, o których człowiek zwykle nie ma pojęcia.
I na koniec: skoro mogą pływać inne jednostki, to dlaczego nie mogą pływać kitesurferzy?
Również i w tym przypadku odpowiedź – zdaniem ekologów, jest dość prosta: bo inne jednostki nie pływają tam, gdzie kitesurferzy. Newralgicznym miejscem przy wsi Żarnowska jest ta jego część, w której głębokość wody nie przekracza 40 cm. Pech chciał, że te właśnie – płytkie wody, obrały sobie ptaki i „kajtowcy”. Nie wpłynie na nie żadna żaglówka, motorówka, zwykle za płytko jest tu również dla deski windsurfingowej. Za to jest to idealne miejsce dla amatorów kitesurfingu, którzy – co jest nie bez znaczenia, uprawiają swój sport nie tylko latem, przy ładnej pogodzie, ale również jesienią (wędrówki ptaków, jez. Łebsko stanowi miejsce odpoczynku) i wiosną (okres lęgowy ptaków).
To nie wszystko. „Latawiec”, inaczej niż żagiel łódki czy ten umieszczony na desce windsurfingowej, unosi się kilka metrów nad wodą. Dla ptaka kojarzy się z ogromnym drapieżnikiem, potworem jakimś, przed którym trzeba uciekać.
– To tylko wasze przypuszczenia. Nie macie na to dowodów – powiedzą „kajtowcy”.
Ekolodzy odpowiedzą, że są badania, które to potwierdzają, choć, rzecz jasna, nigdy się nie dowiemy, co “myśli” ptak widząc “latawiec”. Tak czy inaczej – podkreślają, wielokrotnie na własne oczy widzieli, jak ptaki uciekają przed latawcami – w większym stopniu niż przed „klasycznymi” żaglami.
– Czy trzeba robić eksperymenty, żeby udowodnić, że ciężarówka bardziej płoszy zwierzęta niż rower? – retorycznie pytają.
Przed publikacją dałem niniejszy tekst do czytania koledze parającemu się kitesurfingiem, który uważając mnie za nawiedzonego ekologa wątpił, czy uda mi się zachować obiektywność i dziennikarski profesjonalizm.
Przeczytał i odpisał:
„Chociaż niechętnie, to jednak muszę przyznać rację ekologom. Myślę, że przy dobrej woli można by tak wygrodzić akwen bojami, żeby mogli z niego korzystać i „kajtowcy” i ptaki, jeżeli jednak nie można tego zrobić, to myślę, że miejsc do uprawiania tego sportu jest wiele na Wybrzeżu, a interes ochrony przyrody powinien przeważyć. Mam tylko nadzieję, że ekolodzy nie zaczną wysiedlać ludzi, żeby chronić ptaki.”