Cerkiew greckokatolicka w Człuchowie

Bieszczady na Kaszubach. Grekokatolicy w Człuchowie

Jutro, w sobotę w parafii greckokatolickiej w Człuchowie odbędzie się wielka uroczystość. Skąd wzięli się grekokatolicy na Kaszubach?

Jutro, w sobotę w parafii greckokatolickiej w Człuchowie odbędzie się wielka uroczystość. Skąd wzięli się grekokatolicy na Kaszubach?

[współpraca: Tomasz Słomczyński]

W sobotę 8 października 2016 szykuje się w Człuchowie wielka uroczystość. Święto grekokatolików i całej społeczności.

Człuchów od wielu dni z wielkim zaangażowaniem przygotowuje się do tego święta. Skąd taka radość i taki entuzjazm? A przede wszystkim skąd Kościół greckokatolicki na kaszubskiej ziemi? Przecież tu od wieków zakorzeniona była wiara rzymskokatolicka, bywało, że zamieszkiwali ją też luteranie, wcześniej „panowali” tu słowiańscy bogowie, ale grekokatolicy?

Cerkiew greckokatolicka w Człuchowie
Ksiądz Roman Ferenc. Źródło: archiwum prywatne

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się o 70 lat. Dla niektórych to zamierzchła historia, dla innych zaledwie „wczoraj”.

Dzień 28 kwietnia 1947 roku zapisał się tragicznie w dziejach ludności ukraińskiej zamieszkującej Bieszczady, Beskid Niski, Pogórze Przemyskie i część Roztocza. W ramach Akcji „Wisła” rozpoczęto przymusowe wysiedlanie całych wsi na tereny Ziem Odzyskanych. Historycy wielokrotnie wypowiadali się o przyczynach, przebiegu i skutkach tej akcji, zgromadzono wiele materiałów, sporządzono analizy i interpretacje tamtych wydarzeń. Wszystko to nie zmienia faktu, że wydarzyła się wtedy wielka tragedia zwyczajnych ludzi.

Tereny, które objęła akcja wysiedleńcza zamieszkiwała ludność ukraińska (jak również: Łemkowie, Bojkowie) wyznania greckokatolickiego. Dano jej zaledwie dwie godziny na zabranie najpotrzebniejszych rzeczy i opuszczenie swoich domostw. Zostawili za sobą całe swoje życie; chaty, sady, ogrody, cmentarze, gdzie snem wiecznym spali ich ojcowie, cerkwie przesiąknięte modlitwami i zapachem świec, ikony drogie ich sercu, zostawili wszystko… Jechali w nieznane. Każdy w inną stronę. Rozdzielono krewnych, sąsiadów, przyjaciół. Poeta pisał:

cerkwi nie ma

ludzi nie ma

lipy kwiatem płaczą

już mnie chyba nie zobaczą

nie zobaczą

/Ryszard Szociński/

Na ziemi człuchowskiej swoje nowe miejsce do życia znalazło ponad 1,5 tys. rodzin. Miejsce – tak, ale czy również ojczyznę? Początki były niezwykle trudne. W związku z tym, że w 1947 roku ludność ukraińska była ostatnią wielką grupą osadniczą, pozostały dla niej jedynie zrujnowane, zniszczone gospodarstwa. Na porządku dziennym były domy bez drzwi, okien, pieców, podłóg, nie wspominając o meblach i innych podstawowych sprzętach gospodarstwa domowego. Jako że wysiedlenia miały miejsce późną wiosną i latem, nie zdążono obsiać pól, zebrać plonów. W pierwszych latach głód zaglądał w oczy, a serca krwawiły z tęsknoty. Nizinne tereny południowych Kaszub w niczym nie przypominały górzystego krajobrazu rodzinnych stron. Klimat też był inny. I wiara inna. Wówczas łudzono się jeszcze, że ten stan nie potrwa długo, że wkrótce wrócą tam, gdzie ich ojce. Ciągła inwigilacja, nadzór przez UB, MO i ORMO, zakaz gromadzenia się, a nawet zasłaniania okien nocą potęgowały poczucie tymczasowości, wyalienowania i obcości. Najbardziej doskwierały jednak zerwane więzi rodzinno-sąsiedzkie i brak możliwości pielęgnowania tradycji i wiary.

Trudne były też relacje z Polakami, szczególnie z tymi, którzy tak jak i oni znaleźli się tutaj wskutek przesiedlenia z dawnych ziem wschodnich. Władze celowo utrzymywały atmosferę podejrzeń i pomówień w stosunku do przybyłych. Funkcjonował stereotyp: Ukrainiec – bandyta. Natomiast wśród Ukraińców dominował obraz Polaka, jako tego co się wynosi nad innych, pijaka, lenia i złodzieja. Trudno więc było oczekiwać dobrych relacji między tymi społecznościami. Wręcz przeciwnie, izolowano się tworząc mury trudne do zburzenia. Z jednej strony Polacy okazywali niechęć do Ukraińców wyśmiewając ich sposób mówienia, ubierania się, a co najbardziej bolesne, ich wyznanie, z drugiej Ukraińcy sami ograniczali się w kontaktach z Polakami, zasklepiając się we własnej społeczności. Jedni i drudzy ulegali propagandzie władzy, która umiejętnie sterowała ludzkimi emocjami i uprzedzeniami.

Co ciekawe – to właśnie rodowici Kaszubi i osadnicy z Polski centralnej najszybciej przełamali ten impas i nawiązali relacje z Ukraińcami. Nie obciążeni historycznymi zaszłościami, zaczęli zbliżać się do siebie, nawiązywać sąsiedzką współpracę, a nawet łączyć się w mieszane związki małżeńskie. Proces ten był jednak powolny.

Ludność ukraińska, aby przetrwać zwróciła się ku swojej wierze, tradycji i kulturze. W nowej ojczyźnie nie było świątyń greckokatolickich. Początkowo zaczęto więc zbierać się w prywatnych domach by wspólnie modlić się i śpiewać pieśni cerkiewne w rodzimym języku. Spotkania te niosły pociechę, ulgę i dawały poczucie jedności. Duchowni greckokatoliccy, podobnie jak cała ludność ukraińska, też byli rozproszeni. Niektórzy z nich by przetrwać zdecydowali się przejść na obrządek rzymskokatolicki, stając się birytualistami, inni w ogóle zrezygnowali z kapłaństwa, a jeszcze inni sprawowali nabożeństwa niejako „po kryjomu”. W tej trudnej sytuacji, grekokatolicy, aby przynajmniej częściowo zaspokoić swoje potrzeby duchowe, wybierali uczestnictwo w nabożeństwach innych kościołów; rzymskokatolickiego lub prawosławnego. Często uzależniali swój wybór od języka sprawowanej liturgii. Najchętniej uczestniczono w liturgii prowadzonej po ukraińsku.

Represje i bardzo trudna sytuacja ukraińskich grekokatolików utrzymywała się do jesieni 1956 roku. Wraz ze zmianą polityki wyznaniowej władz PRL-u, zezwolono najpierw na reaktywowanie działalności duszpasterskiej w kościele rzymskokatolickim, a wiosną 1957 roku na utworzenie kilku placówek duszpasterskich dla grekokatolików. Nie oznaczało to jednak zgody na zbudowanie oddzielnej od łacińskiej struktury organizacyjnej Kościoła greckokatolickiego. Dopiero rok 1989 przyniósł radykalne zmiany. Od tej pory Kościół Katolicki Obrządku Bizantyjsko-Ukraińskiego działa formalnie, na mocy odrębnej ustawy.

Papież Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Przemyślu w dniu 2 czerwca 1991 roku wyrzekł znaczące słowa:

Zaiste, wielkie uniżania zaznał Kościół bizantyńsko-ukraiński na swoich ziemiach rodzinnych w ciągu 45 lat prześladowania. Wszyscy jego biskupi, bez żadnego wyjątku, znaleźli się w więzieniach. Setki księży i tysiące najgorliwszych wiernych aresztowano i skazano na obozy pracy i dożywotnią poniewierkę. Odebrano temu Kościołowi wszystkie cerkwie, seminaria duchowne i wydawnictwa, zniszczono wszystkie struktury kościelne. Odebrano mu nawet prawo do własnego imienia. Imię tego Kościoła pojawiało się publicznie tylko wtedy, gdy rzucano nań oszczerstwa. I trzeba nam Boga wielbić za to, że Kościół ten – w swej całości – zachował się w swoim uniżaniu jak prawdziwa Służebnica Pańska. Ani jeden biskup tego Kościoła nie zaparł się swojej wiary ani nie odstąpił od jedności z Opoką Piotra – mimo że prześladowcy bardzo się o to starali. W prześladowaniach Kościół ten wydał setki i tysiące męczenników. Wielu z nich znamy z imienia, ale imiona wielu innych jednemu tylko Bogu są znane.

Jednocześnie, podczas tego spotkania Jan Paweł II przekazał na rzecz grekokatolików kościół garnizonowy Najświętszego Serca Pana Jezusa w Przemyślu.

W tymże 1991 roku utworzono w Człuchowie parafię pod wezwaniem Poczęcia Św. Jana Chrzciciela. W najbliższą sobotę obchodzi 25-lecie swojego istnienia. Stąd radość, chęć świętowania. Skończył się wreszcie czas podziałów i prześladowań. Ludność, 70 lat temu przymusowo przesiedlona z ukraińskich i łemkowskich wsi, znalazła tutaj swoją nową ojczyznę. Czy nadal tęskni za ziemią przodków? Czy ktoś jeszcze pamięta…

GDZIE POŁONIN SERCE BIJE?

Na Wetlińskiej Połoninie

Wiatr ku sobie trawy tuli

Pędzi grzbietem ścieżką dziką

Wierchowiną ku carynie

Stokiem niżej w las bukowy

Przez piaskowe rumowisko

Jeszcze głębiej do strumyka

W ciemne jary świat surowy

Na Wetlińskiej Połoninie

Ostre szczyty mech porasta

Znikły pola łąki kośne

Na bieszczadzkiej gór wyżynie

Jeszcze tylko echem żyje

Wierchowińskie trombit granie

W pieśniach Bojków zawodzenie

Gdzie połonin serce bije.

/Roman Bańkowski/

Cerkiew greckokatolicka w Człuchowie
Ksiądz Roman Ferenc przy nowym ikonostasie. Otwiera tzw. carskie wrota. Źródło: archiwum prywatne

W najbliższą sobotę, 8 października Parafia greckokatolicka pod wezwaniem Poczęcia Św. Jana Chrzciciela obchodzić będzie 25-lecie swojego istnienia. Przyjadą znamienici goście, hierarchowie Kościoła greckokatolickiego, m.in. J. E. Abp Eugeniusz Popowicz, metropolita przemysko-warszawski oraz J. E. Bp Włodzimierz Juszczak, ordynariusz Eparchii wrocławsko-gdańskiej. W świątyni z tej okazji odbędzie się poświęcenie nowego ikonostasu. Po oficjalnych uroczystościach przewidziany jest piknik parafialny.

Mówi ksiądz proboszcz Roman Ferenc:

– Chcemy wyrazić ogromną wdzięczność Panu Bogu za istnienie naszej parafii, za to że jesteśmy, za to że udało nam się dokonać wielu remontów kościoła, doposażyć go, między innymi w piękny ikonostas, złożony z 33 ikon. Jednak przede wszystkim chcemy wyrazić wdzięczność za to, że są z nami ludzie, za wspólnotę. Ludzie, którzy wykonali w naszym kościele tytaniczną pracę poświęcając swój czas i umiejętności.

Ksiądz Roman Ferenc szacuje obecnie ilość parafian na około 400 osób. To ci, którzy biorą aktywny udział w życiu Kościoła, w nabożeństwach. Są to ludzie mieszkający w samym Człuchowie, jak również w okolicznych miejscowościach. Świadectwem posługi jest fakt – jak twierdzi proboszcz, że w ciągu roku pokonuje 50 tys. km w drodze do swoich parafian.

– W 1947 roku przesiedlono tu 7 tys. grekokatolików narodowości ukraińskiej, osiedlono ich w 88 miejscowościach – w Człuchowie i pobliskich miejscowościach. Biorąc pod uwagę te dane, możemy dziś stwierdzić, że 1/3 mieszkańców powiatu ma korzenie ukraińskie, greckokatolickie.

Za rok minie okrągła, siedemdziesiąta rocznica przesiedleń. Dorasta czwarte pokolenie potomków przybyszy z Bieszczad. Jak przyznaje ks. Roman Ferenc, społeczność jest dziś integralną częścią Człuchowa i okolic.

– Normalnie żyjemy tu, pracujemy. Zostało zawartych wiele mieszanych małżeństw, rodziny praktykują w dwóch obrządkach. Zupełnie normalną sprawą jest w tutejszych rodzinach obchodzenie świąt katolickich według kalendarza gregoriańskiego i równoczesne obchodzenie ich zgodnie z obrządkiem greckokatolickim według kalendarza juliańskiego.Co ciekawe, ostatnio coraz częściej trafiają do nas Ukraińcy i Białorusini, którzy przyjechali do Polski za chlebem, do pracy. Ostatnio przyjechała rodzina z Bydgoszczy, byli to ludzie, którzy uciekli przed wojną z Donbasu.

Cerkiew greckokatolicka w Człuchowie
Ksiądz Roman Ferenc. Źródło: archiwum prywatne

Ksiądz Roman Ferenc zaprasza wszystkich do wspólnej modlitwy, na uroczystości, które odbędą się  w najbliższą sobotę od godz. 10 w Człuchowie.

***

W programie uroczystości:
– 10.00 – Poświęcenie ikonostasu, Pontyfikalna Boska Liturgia św. Jana Chryzostoma, obrzęd poświęcenia wody, przemówienia zaproszonych Gości,
– 13.00 – piknik parafialny (plac przy cerkwi).
Parafia Greckokatolicka Poczęcia św. Jana Chrzciciela
ul. Traugutta 12, 77-300 Człuchów (cerkiew parafialna znajduje się przy obwodnicy drogi krajowej nr 22, tzw. „berlinki”).

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Watra w Bytowie. Święto kultury ukraińskiej