„Zmusza” do wyjścia z domu, na kaszubski szlak. Opowiada o odkrywaniu swojej tożsamości. To powieść, przewodnik i gra terenowa zarazem.
Trudno to „coś” zakwalifikować. Wygląda jak książka. Ale to nie tylko spięte w drukarni kartki papieru. To klucz do samodzielnego odkrywania powieściowej tajemnicy. Odkrywania na jak najbardziej rzeczywistym, kaszubskim szlaku.
Chociaż mapki i zdjęcia mogą sugerować, że to przewodnik, to przecież na stronicach bohaterowie przeżywają przygody, zmieniają się, zakochują, czasem świetnie się bawią, a czasem wprost tracą zmysły ze strachu…
„Łażoch Kaszubą, czyli będzie, co ma być” jest książką wyjątkową. Wprost zmusza czytelnika do wyruszenia na kaszubskie drogi i bezdroża.
Zacznijmy jednak od początku.
Państwo Łażochowie to dobrze sytuowana czteroosobowa rodzina z Trójmiasta. Zaplanowali urlop w słonecznej Hiszpanii, jednak splot zbiegów okoliczności spowodował, że „wylądowali” w Żukowie, skąd rozpoczynają dziesięciodniową wędrówkę po Kaszubach.
Siedzący w pociągu to rodzina Łażochów. Właśnie jadą na wakacje. Może dziwić, dlaczego „pekaemką”, dlaczego do Żukowa. Wojciech jest prezesem zarządu jednego z banków, którego centrala mieści się w Gdańsku. Może sobie pozwolić na wakacje nad ciepłym morzem, w kilkugwiazdkowym hotelu. I taki też miał zamiar. Ale nie wyszło. Najpierw zbankrutowało biuro podróży. Pal licho pieniądze, które wpłacili już za wycieczkę, Łażochom ich przecież nie brakowało. Najgorsze było to, że wiadomość ta przetoczyła się przez serwisy informacyjne zaledwie na dwa dni przed ich wylotem na Ibizę. Termin urlopu Wojciecha był nie do ruszenia, coś trzeba było wymyślić w ciągu dwóch dni. Tymczasem oddalająca się Ibiza spowodowała rozpacz ich córki, piętnastoletniej Weroniki. Nie byle jaką rozpacz – przybrała ona rozmiary histerii…
Już na samym początku tej historii jasnym się staje, że to nie będzie zwykła podróż po Kaszubach. Wojciech – ojciec piętnastoletniej Weroniki i sześcioletniego Kuby, ma na drugie imię Witosław. Skąd takie dziwne imię? Nadała mu je babka, Kaszubka… Tak, bo Wojciech jest z pochodzenia Kaszubą, choć nigdy do swoich korzeni otwarcie się nie przyznawał. To – jak nietrudno odgadnąć, zmieni się niebawem.
Co takiego wydarzy się w życiu prezesa banku?
Katarzyna to żona Wojciecha, matka Weroniki i Kuby.
Natychmiast zerwała się i wręcz wyskoczyła z namiotu.
– Wojteeek!
Odpowiedziała jej cisza.
Wiedziała, że coś musiało się wydarzyć. Wojtek z pewnością nie zostawiłby ich tu samych, pogrążonych we śnie, to do niego zupełnie niepodobne. (…) Katarzyna przez chwilę przyglądała się Kubie, który chodził wokół ogniska, przy brzegu, i rozglądał się ze spuszczoną głową. Jakby szukał śladów.
– Kuba, czy potrafisz to jakoś wytłumaczyć?
– Wygląda na to, że tatę zabrali.
Katarzyna poczuła, że łzy cisną jej się do oczu. Resztkami silnej woli powstrzymała je. Wiedziała, że najgorsze, co może teraz zrobić, to wpaść w panikę.
– Kto go zabrał?
– Duchy.
Duchy, które pojawiają się na stronach tej mini-powieści, to kaszubskie zjawy i demony, które kroczą za Łażochami. Doprowadzają rodzinę z Gdańska do współczesnej kaszubskiej wieszczki – i w ten sposób wyjaśnia się tajemnica rodziny Wojciecha.
– Wojteeek! – usłyszał wołanie, z bardzo daleka. Być może nawet go nie słyszał, a tylko wiedział, że gdzieś jest ktoś, kto go rozpaczliwe woła.
Czuł chłód poranka, wilgoć ściółki, na której leżał, bardzo chciał się obudzić, odpowiedzieć na wołanie żony. Jednak nie był w stanie się ruszyć.
Wyjaśnia się tajemnica – ale nie do końca…
Wciąż nie wiadomo, co miała na myśli babka, nadając swemu wnukowi to dziwne imię: Witosław.
Sprawę można wyjaśnić w tylko jeden sposób: ruszając się z fotela, zakładając plecak i turystyczne buty…
Wszak projekt „Łażoch Kaszubą” to również tzw. quest. Czyli – używając „zwietrzałego” już nieco terminu – gra terenowa.
Na pierwszych stronach mini-powieści pojawia się rozmazana w deszczu kartka, na której część tekstu jest nieczytelna. Jasne jest jednak, że zapisane na niej słowa są kierowane do kogoś, kto nosi imię Witosław. Czy tam – na zmoczonej kartce, znajduje się wyjaśnienie, co miała na myśli babka Wojciecha – Witosława nadając mu to dziwne imię?
Przekonają się o tym ci, którzy wyruszą na szlak Łażochów – w sensie jak najbardziej dosłownym. W książce znajdą mapki, w samym tekście mini-powiesci dość dokładne opisy tras. We wskazanych punktach w terenie – w specjalnie przygotowanych miejscach, znajdują się rozmazane fragmenty tekstu. Odczytanie całości tekstu z kartki wymaga więc wyruszenia na szlak.
Bo też książka „Łażoch Kaszubą, czyli będzie, co ma być” to również rodzaj przewodnika po Szwajcarii Kaszubskiej, przygotowanego z myślą o rodzinnym podróżowaniu. Przewodnika innego niż wszystkie.
Warto jeszcze dodać, że w opowieści o podróży Łażochów znajduje się wiele – bardziej lub mniej ukrytych nawiązań do arcydzieła literatury kaszubskiej – „Życia i przygód Remusa” Aleksandra Majkowskiego. Uważny czytelnik, znający „Remusa” szybko się zorientuje, że Łażochom przydarzają się podobne przygody, w tych samych miejscach co bohaterowi kaszubskiej epopei.
Autorów tej książki jest kilku. To wybitni znawcy regionu, zasłużeni dla krzewienia kaszubszczyzny animatorzy kultury, nauczyciele i pisarze: Danuta Pioch, Anna Dereń, Wojciech Mamelski, Witold Bobrowski.
Autorem mini-powieści, który powołał do życia rodzinę Łażochów, jest redaktor naczelny Magazynu Kaszuby, Tomasz Słomczyński.
Książka jest bogato ilustrowana, rysunkami i fotografiami. Dlatego – jak napisano wcześniej, „zmusza” czytelnika do wyruszenia na kaszubski szlak.
Publikacja – wydana przez Centrum Inicjatyw Edukacyjnych, będzie dla czytelników dostępna już we wrześniu. Dystrybucją zajmie się wydawca – CIE w Kartuzach.
Na łamach Magazynu Kaszuby poinformujemy, jak zdobyć tą wyjątkową książkę.