Gdańsk stolicą Kaszub? Tabliczka to za mało.

Gdańsk nie jest stolicą Kaszub. I wielka szkoda, że nią nie jest. Powinien nią być.

Gdańsk stolicą Kaszub. Jest nią, czy nie jest?

To pytanie przewija się od czasu do czasu w rozmowach działaczy regionalnych, publicystów, dziennikarzy. Znacznie rzadziej – odnoszę takie wrażenie, w rozmowach samych mieszkańców, czy to Gdańska, czy Kartuz, Wejherowa albo Kościerzyny.

Pierwsi analizują temat historycznie, społecznie, biznesowo czy kulturowo, drudzy zaś prychają i wzruszają ramionami. Zaś mieszkańcy Gdańska, widząc tablice informujące że ich miasto jest stolicą tabaki i burczybasa, pukają się w głowę.

Napisałem: „tabaki i burczybasa”. Czuję już, jak u wielu Kaszubów wzbiera gniew na te słowa. Spieszę więc donieść, że jestem ostatnim, który by kulturę Kaszubów sprowadzał do gadżetów.

swietopełk 1 zmnJednak moje poglądy i przekonania, niestety, nie zmienią tego, że kaszubszczyzna jest przez większość mieszkańców „stolicy Kaszub” tak właśnie postrzegana. Czy to się komuś podoba, czy nie.

Bo Gdańsk nie jest stolicą Kaszub. I wielka szkoda, że nią nie jest. Powinien nią być. Tylko że nie wystarczy postawić tabliczki na rogatkach, żeby załatwić tę sprawę.

Już u schyłku dziewiętnastego wieku działacze kaszubscy udowadniali – najczęściej poprzez przywoływanie faktów z historii, że to właśnie Gdańsk jest stolicą ich małej ojczyzny. I w zasadzie nie ma co z tym dyskutować – mieli rację. Tutaj sporu nie ma. W Gdańsku tworzyły się zręby tożsamości, która dziś znajduje swoje korzenie w książęcym rodzie i grodzie Subisławiców. To jasne – Kaszubi od wieków traktowali Gdańsk jak swoją stolicę. Być może również i przedwojenni gdańszczanie czuli, że ich miasto jest częścią regionu Kaszub.

Tylko, że Gdańsk zmienił się diametralnie w 1945 roku.

Jednostronna miłość jest niewystarczająca dla udanego związku. Postawię więc pytanie: jak ma się – budowana z mozołem, współczesna tożsamość samych gdańszczan do kaszubszczyzny?

Tożsamość gdańszczan, których rodzice lub dziadkowie w ogromnej większości przybyli do tego miasta po wojnie, tworzy się na przestrzeni ostatnich lat. Elementami historycznymi tej tożsamości są głównie wydarzenia z najnowszej historii Polski: wybuch wojny na Westerplatte, maskara w grudniu 1970 roku, strajki sierpniowe. To fundamenty, na których budowana jest mitologia (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) „miasta wolności i solidarności”.

A co z kaszubszczyzną? Ano nic. Stoi co prawda pomnik Świętopełka. Istnieje siedziba Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, które zresztą cały czas podejmuje inicjatywy promujące kaszubszczyznę w grodzie nad Motławą. Zrzeszenie robi co może, tylko że działania te nie są – bo nie mogą być, działaniami na skalę „stolicy”. Nawet jeśli coraz więcej dzieci w gdańskich szkołach uczy się języka kaszubskiego, to też jeszcze niewiele znaczy, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Gdańsk ma być „stolicą”. W „stolicy” wszystkie dzieci powinny mieć zajęcia na temat historii i kultury swojej ojczyzny. Nawet jeśli to tzw. mała ojczyzna. Wywieszanie czarno-żółtych flag od czasu do czasu to też za mało, tym bardziej, że gdańszczanie nie wiedzą, co symbolizują te barwy.

Mamy więc taka sytuację, że Kaszubi traktują Gdańsk jak stolicę, czego w ogromnej większości nie rozumieją sami gdańszczanie. To stan kompletnego niezrozumienia.gdansk_witacz1-300x180

Myślę, że są dwa uczciwe wyjścia z sytuacji. Pierwsze – znacznie gorsze, jest takie, żeby Gdańsk mianował się „byłą” albo „dawną” stolicą Kaszub i zmienił lub po prostu zdjął tablice z rogatek. Drugie wyjście – którego bym sobie życzył, jest takie, żeby w Gdańsku rozpoczęła się debata nad tym, jak trwale wpisać kaszubszczyznę w tożsamość miasta i jego mieszkańców. A debatę tę powinni zainicjować włodarze „stolicy Kaszub”. Wyobrażam sobie, że zakończyłaby się planem długofalowych działań edukacyjnych, promocyjnych, pro-turystycznych, które za kilka lub kilkanaście lat spowodują, że w końcu ucichnie dyskusja nad tym, czym w istocie jest Gdańsk – ten współczesny, nie zaś historyczny, dla równie współczesnych Kaszub i Kaszubów.

Takiej debaty zapewne chcieliby sami Kaszubi. A czy odczuwają taką potrzebą gdańszczanie? Wszak to oni są politycznymi suwerenami władz miasta.

PS. Przed kilkoma tygodniami w telewizyjnych Wiadomościach Paweł Adamowicz stwierdził, że w związku z tym, że Gdańsk jest stolicą Kaszub, on jako lokalny polityk, nie ma „żadnych korzyści, raczej kłopoty”. Myślę, że niechcący prezydent Gdańska dość precyzyjnie określił swój stosunek do kaszubskiej tożsamości miasta. Nasuwa się pytanie: a jakie korzyści ma na przykład z odwoływania się do mitu „Solidarności”? Czy ktoś mu w ogóle zadaje takie pytanie? Czy ktoś rozpatruje tę kwestię w kategoriach „korzyści i kłopotów”?

Inaczej: wyobraźmy sobie, że prezydent Wrocławia mówi, że ma same kłopoty z uwagi na to, że „jego” miasto jest stolicą Dolnego Śląska. Albo – prezydent Warszawy, że ma same kłopoty, że „jej” miasto jest stolicą Mazowsza… Dziwacznie by to zabrzmiało.