– Czy to oznacza, że Pomorska Kolej Metropolitalna zaczyna się zwijać? – słychać było w radiu takie pytanie. Trwała dyskusja dotycząca ostatnich decyzji marszałka województwa. Samo pytanie zapewne „na wyrost”, choć problem niewątpliwie istotny.
Jak donosiły media, urząd marszałkowski „przeliczył się w liczbie pasażerów” i zamierza „zmniejszyć liczbę pociągów PKM o co najmniej 25 proc.” (trójmiasto.pl). Dla Gazety Wyborczej wicemarsząłek Ryszard Świlski mówił, że „z PKM korzysta zbyt mało osób, zwłaszcza poza godzinami szczytu”. Samorząd „nie stać na puszczanie pustych składów”. A Kartuzy.info doniosły, że „mówi się o likwidacji kursów wczesnoporannych i późnowieczornych, po jednym połączeniu z Kartuz do Gdańska i jednym z Gdyni do Kościerzyny. Zmiany mają pojawić się już w maju tego roku”.

I jeszcze jeden cytat z Gazety Wyborczej, mówi „jeden z urzędników” odpowiadając na pytanie o przyczyny niskiej frekwencji na linii PKM: „- Po pierwsze, analizy przygotowane przez unijnych ekspertów okazały się przesadzone. Wpływy z biletów są znacznie niższe, niż założono. Po drugie, komunikacja miejska dubluje prawie na całej trasie w Gdańsku PKM. Po trzecie, znacznie mniejsze od założeń są potoki pasażerów, jakie generuje lotnisko. Po czwarte, linia Gdynia – Kościerzyna znacznie ogranicza możliwości kursowania pociągów do Kartuz. Choć w godzinach szczytu jest zapotrzebowanie na większą liczbę kursów, to tego nie da się zrobić. Ale to, co najważniejsze, to brak wspólnego biletu. Bez niego nie ma co się oszukiwać, że PKM będzie w stanie funkcjonować jako kolej aglomeracyjna”.
I wszystko jasne. Wiadomo już, kto jest winien: unijni eksperci, komunikacja miejska, lotnisko, linia Gdynia- Kościerzyna i wspólny bilet, którego nie ma. Wszyscy się sprzysięgli, żeby PKM-ka nie odniosła spektakularnego sukcesu, który zapowiadano. Nie, w zasadzie go nie zapowiadano. On został ogłoszony, i to już październiku zeszłego roku, w dniu otwarcia nowej linii z Wrzeszcza do Kartuz.
Na moją komendę: HURA!

Dzisiaj pobrzmiewają słowa włodarzy województwa o „epokowej inwestycji”, „cywilizacyjnej zmianie” i o „kole zamachowym”, które miało napędzać koniunkturę na terenach przyległych do metropolii Trójmiasta. Tak było, tak mówili, a każdy, kto podawał w wątpliwość huraoptymizm polityków i urzędników odsądzany był od wiary w sukces Trójmiasta i Pomorza w Polsce, Europie, w świecie i wszechświecie.
Potem, tak długo, jak tylko się dało, utrzymywano w pełnym pędzie lokomotywę propagandy. Nawet wtedy, gdy było już wiadomo, że liczba pasażerów jest znacznie mniejsza niż zakładano, pojawiały się w pomorskiej prasie artykuły opiewające niebywały wprost sukces PKM-ki. Sam rzecznik Szybkiej Kolei Miejskiej (SKM-ka „obsługuje” linię PKM) nie podawał dokładnej liczby pasażerów zasłaniając się tajemnicą handlową (ciekawe na czym miałaby polegać korzyść wynikająca z ukrywania tych danych), stwierdzał tylko ogólnie, że jest to ok. 100 tys. osób miesięcznie. Tymczasem – wystarczyło zajrzeć do tzw. studium wykonalności – eksperci, jeszcze przed rozpoczęciem budowy, oceniali tzw. strumień pasażerów na 400 tys. osób, i to w wariancie najbardziej pesymistycznym. „Eksperci przygotowywali swoje analizy na potrzeby dofinansowania unijnego, więc musiały być optymistyczne” – te słowa słyszałem od pracowników PKM w lutym, gdy przygotowywałem na ten temat materiał. Wybrzmiała wówczas wyraźna sugestia, że nie ma się czym przejmować.
Co za pytania!
Problem z PKM-ką leży gdzie indziej. Czasami w telewizji emitowane są programy, w których ekonomiści i spece od przedsiębiorczości oceniają zamierzenia biznesowe uczestników programu. Zawsze wtedy pojawiają się pytania dotyczące otoczenia, w jakim nowy biznes ma funkcjonować, konkurencji, chwytów marketingowych mających zachęcić przyszłych klientów. Wyobrażam sobie, że do takiego programu zaproszone zostaje kierownictwo SKM, i musi odpowiadać na te wszystkie trudne i niewygodne pytania. Na przykład takie:

– Skąd przekonanie o tym, że pasażerów będzie 400 tys. lub więcej miesięcznie?
– W jaki sposób macie zamiar ich nakłonić do porzucenia innych środków lokomocji, własnych samochodów albo autobusów istniejącego już na Kaszubach przewoźnika?
– W jaki sposób zamierzacie nakłonić ludzi, którzy nie muszą jechać do Kartuz lub Kościerzyny, żeby jednak wsiedli w pociąg, i pojechali?
– Co zrobicie, jeśli nie osiągniecie 400 tys. pasażerów miesięcznie?
Odnoszę wrażenie, że jedyna odpowiedź od kolejarzy uczestniczących w takim programie, byłaby następująca:
– Co za pytania? To wy nie wiecie, że to epokowa inwestycja? Gazet nie czytacie? Zresztą… Mamy poparcie najważniejszych ludzi w województwie, jakby co, to dosypią kasy z publicznych pieniędzy, i jakoś to będzie.
A tymczasem, jak się właśnie dowiadujemy, dosypania tej kasy włodarze odmówili. No i klops. Dziś już nikt nie mówi o „cywilizacyjnym skoku”.
Po godzinach będę piekł drożdżówkę, najlepszą w miasteczku
W tym samym programie występowałby młody piekarz, który chce otworzyć nową piekarnię w miasteczku. Przypatrzmy mu się: Zdaje sobie sprawę, że każdy zjada chleb, niektórzy zjadają bułki, inni kupują ciasta drożdżowe, a od czasu do czasu – torty. Przeliczył nasz piekarz, ilu ma mieszkańców w pobliżu i oszacował, ilu z nich przyjdzie do niego – bo mają blisko, po chleb i ewentualnie bułki, a ilu pójdzie do konkurencji. Jeśli zaś chodzi o ciasta i inne, bardziej luksusowe wypieki, nasz piekarz wie, że po takie dobra zgłosi się do niego znacznie mniej osób, które trzeba będzie jakoś specjalnie zachęcić. Najlepiej, gdyby udało mu się wyrobić nawyk kupowania u niego drożdżówki na niedzielę. Dlatego zaplanował działania promocyjne, system zachęt, plakaty i wydarzenia na Facebooku…
Nasz piekarz jest przekonany, że uda mu się wśród mieszkańców wytworzyć potrzebę zjedzenia niedzielnej drożdżówki. Tylko wtedy mu się uda, bo z samego chleba i bułek nie utrzyma swojej piekarni.
Eksperci w programie oceniają coś jeszcze – predyspozycje osobowościowe; czy uczestnik sprawia wrażenie kogoś, kto będzie potrafił wbić zęby w ścianę, zacisnąć pięści i pracować, pracować, pracować, aż odniesie sukces…

„Zwiedzaj Kaszuby koleją”
Wracając do PKM-ki: z chlebem i bułkami jest jak z dojazdami do pracy. Jasne jest, że będzie na nie popyt, ale nie aż taki, żeby utrzymać cały biznes. Bo dojeżdżających do pracy nie będzie 400 tys. miesięcznie – i było to oczywiste od samego początku.
Od początku więc wiadome było również i to, że trzeba „wykreować potrzebę” – dokładnie jak z drożdżówką na niedzielny deser. Żeby ludzie chcieli w weekendy jeździć do Kartuz i Kościerzyny na przykład. Co zrobiono w tej materii? Czy PKM zaangażowała się w kreowanie mody na wypady w stronę Kaszub? Były jakieś zauważalne w przestrzeni publicznej kampanie promocyjne pt. „Zwiedzaj Kaszuby koleją”? Zniżki dla rodzin, rowerów, wózków? Specjalne połączenia umożliwiające wycieczki lub uczestnictwo w odpowiednio promowanych przez SKM imprezach? Czy SKM dogadała się z lokalnymi organizacjami turystycznymi w promowanie mody na Kaszuby i zarazem – promowanie połączenia kolejowego, mającego tę modę stymulować?
Wiem, że przed PKM-ką sezon turystyczny, że dopiero co minęła zima. Ale do rozpoczęcia majówki, która zwykle otwiera sezon, został tydzień. I nie widzę, żeby marketingowcy działający na rzecz PKM-ki dostrzegali ten fakt.
Narobić się żeby zarobić
Każdy skuteczny przedsiębiorca wie, że na początku musi tyrać za dwóch, bo utonie. Potem, kiedy jego pozycja na rynku będzie już ugruntowana, przyjdzie czas na odpoczynek. Tu stało się inaczej. Huraoptymizm został nakazany odgórnie – wszystkim, od samego początku. Ktoś zapomniał o tym, że początki zawsze są trudne. I że trzeba się narobić, żeby zarobić. Wciąż kombinować, jak zdobyć klienta. Takiego, który przyjdzie nie po chleb i bułki, tylko po ciasto albo tort.
Tymczasem wszyscy (politycy, urzędnicy, a nawet dziennikarze) wyszli z założenia, że musi być dobrze, lekko, łatwo i przyjemnie, skoro najważniejsi przecinają wstęgi. Otóż: wcale nie musi. Czas wziąć się do roboty i rozpocząć zdobywanie klienta.
Z kwitkiem i biletem
Proponuję zacząć od opublikowania przejrzystego rozkładu jazdy. I zrobienia czegoś z chaosem, który panuje na dworcu we Wrzeszczu. Warto też byłoby pomyśleć o zwiększeniu ilości miejsc dla rowerów w wagonach. Dzisiaj rowerzysta planujący wycieczkę na Kaszuby PKM-ką nie wie, czy zdoła się załadować do pociągu. Zdarza się, że odjeżdża z peronu „z kwitkiem” (i z biletem, za który zapłacił).
