Zuza wędrowniczka [FILM] 13

Zuza wędrowniczka [FILM]

Dwa młode puszczyki odbyły podróż życia. SKM-ką i samochodem.

Zuzę poznałem w Pomieczynie, w „Ostoi” – Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Ptaków i Drobnych Ssaków. Siedziała w wiklinowym koszu i patrzyła swoimi wielkimi oczami. Być może była trochę przestraszona. Może tęskniła do mamy. Albo to wszystko czysto ludzka nadinterpretacja.zmn 8

– Została bez sensu zabrana od rodziców, jutro wraca do domu – usłyszałem od opiekunów z ośrodka.

Historia młodego puszczyka wydawała się na tyle ciekawa, że postanowiłem pójść jej tropem.

1 marca 2016

Historię tę opowiedziała mi Ewelina Kurach, ornitolog ze Stowarzyszenia Ochrony Sów:

– Dla mnie wszystko zaczęło się od telefonu, który zadzwonił 1 marca przed południem. Pracownica Zarządu Dróg i Zieleni w Sopocie znalazła mnie przez stronę internetową Stowarzyszenia Ochrony Sów. Powiedziała, że znaleziony został ptak, prawdopodobnie sowa i podejrzewają, że to pisklę. Przysłała zdjęcie zrobione komórką. Stwierdziłam, że to podlot puszczyka. Powiedziałam jej, że to mało prawdopodobne, żeby był tylko jeden, w lęgu jest od dwóch do sześciu młodych. Zaznaczyłam, by dokładnie przeszukać miejsce, aby mieć pewność, że ptak nie ma rodzeństwa. Dodałam, że nie należy zabierać sowich podlotów z miejsca, w których się je znajduje. Ale tu sytuacja była inna – w okolicy była wycinka drzew, więc ptaki straciły dom.

Jestem puszczykiem, ludzie mówią na mnie Zyga. Pamiętam straszny huk. A potem coś dużego, głośnego i strasznego wdarło się w drzewo, dziupla w której mieszkaliśmy przechyliła się i runęła na ziemię z całym drzewem. Wybiegliśmy jak szaleni na zewnątrz, byle tylko gdzieś się ukryć. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje.

Ewelina:

– Pojechałam natychmiast do Sopotu. W biurze Zarządu Dróg i Zieleni, w stojącym w kącie kartonie wypełnionym trocinami, siedział jeden puszczyk. Otrzymał na imię Ziemowit vel Zygi choć u puszczyków nie da się po wyglądzie zewnętrznym rozpoznać płci. Nie wiadomo więc, czy Zygi to chłopak. Ale „na roboczo” przyjęłam, że to samiec.

W normalnej sytuacji puszczyk natychmiast trafiłby z powrotem do miejsca, w którym został znaleziony, jednak ta wycinka na pewno musiała być dla ptaków ogromnym stresem. Poza tym w pobliżu nie było żadnego dziuplastego drzewa, więc trzeba było zmienić sposób postępowania – w tym samym miejscu powiesić budkę lęgową. Nie było oczywiste, czy matka w tej sytuacji zaopiekuje się młodym puszczykiem.

– Ustaliłam z pracownikami ZDiZ, że następnego dnia, jak najszybciej, wybudują budkę lęgową. Chodziło o to, żeby mogły wychować się w naturalnych warunkach. Nie wiedzieliśmy, czy to się uda, ale podobne historie miały miały już miejsce, co dawało nadzieję na sukces.

Tego dnia Ewelina akurat miała samochód w warsztacie. Zabrała więc karton z Zygim i pojechała kolejką SKM do domu do Gdańska.

Siedziałem w jakiejś dziwnej dziupli, ludzie wydłubali w niej dziurki, przez które mogłem trochę widzieć. Wiedziałem, że niesie mnie człowiek, razem z tą całą lekką dziuplą. Trochę bujało. Ogromnie dużo nowych, nieznanych dźwięków. Potem dziupla leżała na czymś, co – miałem takie wrażenie, przesuwało się do przodu. Wydawało z siebie dziwne dźwięki. Potem znowu bujanie, aż trafiłem do takiej jakby znacznie większej dziupli. Ten człowiek, który mi towarzyszył też się w niej znajdował.

– Zabrałam Zygiego do domu. Zadzwonił telefon: znalazł się drugi puszczyk. Ta sama pani, która mnie ściągnęła do Sopotu, po pracy poszła na miejsce i znalazła Zuzę. Pracownica sopockiego ZDiZ przywiozła mi drugą młodą sowę, również kolejką SKM.

Ewelina wcześniej kupiła udka kurczaka. Szkoda jej było kupować chomika na stracenie. Teraz drobiła mięso i siedząc na podłodze swojego mieszkania, karmiła obydwa ptaki.

– Nafutrowałam je maksymalnie, ile się zmieściło. Nie było wiadomo, ile czasu zajmie rodzicom podjęcie karmienia (i czy w ogóle je podejmą). Chciałam, żeby miały jak największe szanse na przetrwanie.

Sowy w ciągu doby zjadły prawie dwa całe udka.

– W domu karton miałam otwarty, nakryty siatką ornitologiczną, żebym mogła usłyszeć, kiedy będą wyłazić. Wiadomo – te ptaki latają bezszelestnie, a Zuza już podlatywała 1-2 m.

Ja jestem tym drugim puszczykiem, ludzie mówią na mnie Zuza. Siedzimy w tej dziwnej ogromnej dziupli z wielkimi otworami, przez które nie da się przejść, ale wszystko przez nie widać. To dziupla tego człowieka, z którym tu jesteśmy. Trzyma nas w tej, drugiej mniejszej dziupli, a nad głowami mamy jakąś siatkę, przez którą nie możemy się przedostać. Tego człowieka się już nie boimy. Tu jest dużo jedzenia. Człowiek nam podaje mięso, ale jakoś tak inaczej… Nie może normalnie, dziobem, tak jak to robiła nasza mama? Chyba nie umie. A może ten człowiek to jest nasza nowa mama? Tak czy inaczej, mięso jest pyszne, znacznie lepsze niż to, które nam podawała mama.

– Kawałki kurczaka obtoczyłam w piórach, tak żeby upodobnić posiłek do naturalnego, żeby sowy mogły zrobić wypluwki (sowy po posiłku wypluwają niestrawione pióra, kości, sierść). Skąd miałam pióra? Jestem ornitologiem, trzymam w domu kolekcję rzadszych i ciekawszych egzemplarzy, między innymi do celów edukacyjnych. Trudno, poświęciłam dla Zygiego i Zuzy część tej kolekcji – śmieje się Ewelina.

2 marca 2016

Rano Ewelina wstała niezbyt wyspana.

– No cóż, sowy to ptaki nocne. Hałasowały. Ciekawe, czy sąsiedzi słyszeli, i co sobie pomyśleli…

Wsadziła Zuzę i Zygiego z powrotem do kartonu. Tym razem puszczyki jechały do Sopotu samochodem. Budkę lęgową – według wskazówek Eweliny, rano zbudowali pracownicy ZDiZ. Przed południem była już gotowa.

Zawisła na drzewie dokładnie tam, gdzie podloty zostały odnalezione, czyli w Sopocie na ul. Sobieskiego, naprzeciwko przychodni zdrowia znajdującej się przy ul. Chrobrego.

– Po drodze byłam jeszcze z Zygim u weterynarza, myślałam, że może mieć zapalenie spojówki, dzień wcześniej wyciągałam mu również trociny spod powieki. Lekarz przepłukał mu oko i je zakroplił.

Ewelina zaobrączkowała sowy, które zostały wsadzone do budki. Jak miało się okazać, dzięki obrączce przygoda Eweliny z Zuzą mogła mieć swój dalszy ciąg… Ale po kolei. Tymczasem, 2 marca pozostało czekać na reakcję dorosłych ptaków. Czy zainteresują się młodymi? Czy w ogóle są w pobliżu?

Siedzimy w nowej dziupli. Ne krzyczymy, bo mamy pełne brzuchy. W sumie jest w porządku, tylko nie ma z nami żadnej mamy, ani tej pierwszej, ani drugiej – ludzkiej. Czekamy, co będzie się dalej działo.

– Od siedemnastej ponownie monitorowałam sytuację. Po godzinie odezwała się samica po drugiej stronie ulicy. Siedziałam tam do dwudziestej trzydzieści, przypadkowo spotkałam kolegę, też ornitologa, i prosiłam go żeby monitorował sytuację następnego wieczora, bo ja musiałam rano wyjechać z Gdańska. Po co monitorować? Puszczyki zostały odstawione, ale to nie znaczy, że mogliśmy już odetchnąć z ulgą. Ptaki były już na tyle duże, że wiadomo było, że lada dzień będą wyskakiwać z budki. To jest naturalne zachowanie tych zwierząt. Chodzi o obronę przed drapieżnikami. Poprzez rozproszenie zwiększa się prawdopodobieństwo, że przeżyje więcej osobników. Gdyby do dziupli dobrała się na przykład kuna, jest w stanie zlikwidować cały lęg. Dlatego sowy wychodzą z dziupli i rozchodzą się po gałęziach. Niestety, czasem któraś może spaść na ziemię. Szczególnie z buka, który ma gładką korę. A w okolicy były same buki, więc budka zawisła na jednym z nich.

Obawy Eweliny okazały się w pełni uzasadnione.

3 marca 2016 roku

W nocy postanowiliśmy wyjść z naszej dziupli. Słyszeliśmy naszą mamę, tę pierwszą. Dawała sygnały, że ma dla nas jedzenie. Poza tym wiedzieliśmy, że już jesteśmy na tyle dużymi sowami, że nie powinniśmy przebywać w dziupli. Ja, czyli Zygi siedziałem na jednej gałęzi, siostra na gałęzi obok. Zuza ciągle podlatywała aż w końcu spadła na ziemię.

Rano Zuza została znaleziona przez panią która tamtędy przechodziła.

– Ta pani absolutnie nie powinna była zabierać podlota. W tym momencie ptaki były w pobliżu matki, która podjęła karmienie. Ta pani chyba nie bardzo wiedziała co zrobić ze swoim „znaleziskiem”. Zuza trafiła do schroniska dla zwierząt w Sopocie.

Siedziałam sobie spokojnie na ziemi, a mama przynosiła mi jedzenie. Aż tu nagle pojawił się człowiek i wziął mnie do rąk. Potem było strasznie! Siedziałam znowu w tej dziupli z wydłubanymi dziurkami, którą nosili ludzie, a wszędzie szczekały te straszne potwory, które ludzie nazywają psami. Ogromnie się bałam.Wcisnęłam się w kąt mojej dziupli i się nie ruszałam.

Ze schroniska dla zwierząt Zuza pojechała do Gdyni na ul. Stryjską, do kliniki weterynaryjnej, do której trafiają dzikie zwierzęta, a stamtąd, samochodem przemierzyła kolejnych kilkadziesiąt kilometrów, do Pomieczyna, do „Ostoi”. Opiekunowie zwierząt z ośrodka odczytali numer z obrączki założonej przez Ewelinę. Przez Facebook, podając ten numer, dotarli z informacją do Eweliny.

6 marca 2016 roku

[Tak poznałem Zuzę w Pomieczynie. W ośrodku spędziła cztery dni. Po raz pierwszy zobaczyłem, ją szóstego marca jak siedziała w wiklinowym koszu, takiej niby „dziupli” znajdującej się w wolierze. Następnego dnia, już w kartonie, czekała na transport do Sopotu.]

Ta sama pani, która wcześniej znalazła Zuzę, tym razem dostrzegła na ziemi Zygiego. Ale już nie popełniła starego błędu. Tylko chodziła przez cały wieczór, co dwie godziny, i sprawdzała, czy puszczykowi nic złego się nie dzieje, i czy mama się nim interesuje. Samica puszczyka próbowała nawet odgonić intruza, co dawało nadzieję, że wszystko się dobrze skończy.

8 marca 2016 roku

Ewelina Kurach:

– Zawieźliśmy Zuzę z Pomieczyna do Sopotu, na ul. Sobieskiego. Na miejscu zauważyliśmy Zygiego, miał się dobrze. Znajdował się po drugiej stronie ulicy, miał dużo szczęścia że nie trafił pod koła samochodu – to oznaczało, że zaczynał latać. Zuzę zostawiliśmy nieopodal na drzewie.

Jesteśmy już wszyscy razem. Mama się nami opiekuje, uczy nas latać. Latamy już całkiem nieźle. Gdyby teraz Zuza spadła, tak jak kilka dni temu, poradziłaby sobie, potrafiłaby już podlecieć na gałąź. Ja też już coraz lepiej latam i niedługo będę mógł zacząć naukę polowania.

– To są chyba najbardziej celebryckie sowy, zaangażowały do działania kilkanaście osób – śmieje się Ewelina. – A Zuza to prawdziwa sowa-podróżniczka. To chyba pierwszy tak intensywnie migrujący przedstawiciel tego – z natury osiadłego, gatunku.

Za chwilę sowia rodzina znów będzie razem. Jeszcze tylko krótka lekcja przyrody dla dzieci z pobliskiego przedszkola.

***

[Post scriptum]

Mówi Ewelina Kurach:

– W przypadku znalezienia podlota sowy powinniśmy upewnić się, czy jemu nic nie jest, czy nie jest połamany, ranny, osłabiony. Tylko w takiej sytuacji jest konieczność odtransportowania go do weterynarza albo do ośrodka rehabilitacji dla dzikich zwierząt. Ale jeżeli nic sowie nie jest, to jedyny sposób, w jaki można jej pomóc, to posadzić ją na jakiejś gałęzi, na jakimś krzaku, by lądowe drapieżniki (np. kuny, koty, psy) nie miały do niej łatwego dostępu. Zagrożeniem są również dzieci. Niestety, do takich sytuacji dochodziło, że podloty były zamęczone przez dzieci bawiące się na placu zabaw.

[Aktualizacja: 24 marca 2016 roku]

– Młode puszczyki dzień i noc przebywają pod stałą opieką samicy. Rosną jak na drożdżach, latają. Są obserwowane przez ornitologów, okolicznych mieszkańców, którzy już wcześniej zaangażowali się w akcję ratowania skrzydlatych sąsiadów, a także przez dzieci i wychowawców z pobliskiego przedszkola. Wszyscy oni wiedzą już jak prawidłowo reagować w przypadku znalezienia sowiego dziecka – Ewelina zaznacza, że bardzo chciałaby podziękować wszystkim osobom zaangażowanym w akcję. – To nasz wspólny sukces – mówi z satysfakcją.

[Zdjęcia Ewelina Kurach, Tomasz Słomczyński]

Karmienie Zygi – obejrzyj FILM