Paralotnie na Kaszubach 10

Wniebowzięci spod Lęborka. Paralotnie na Kaszubach

Najdłuższy przelot Mistrza Świata Leszka Grzenkowicza liczył 320 km bez lądowania, trwało to pięć godzin i czterdzieści minut. Dziś uczy nas paralotniarstwa

Leszka i Tomka z Kaszubskiej Grupy Paralotniowej spotykamy w Ostrzycach na wzgórzach za punktem widokowym Jastrzębia Góra. Wystawili wędkę z tasiemką – wskaźnik wiatru. Właśnie wnoszą „skrzydła” – czyli swój sprzęt.

[współpraca: Piotr Emanuel Dorosz]

Paralotnie na Kaszubach
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Obiecują, że dzisiaj będziemy mogli spróbować swoich sił w paralotniarstwie.

Mistrzostwo Świata

Leszek Grzenkowicz w 2016 roku zdobył Mistrzostwo Świata w Przelotach Paralotniowych PPG, w zawodach, które noszą nazwę: XC Contest.

Co roku odbywają się ogólnoświatowe zawody, w których zawodnicy walczą o jak najdłuższe przeloty bez lądowania. Zawody te trwają przez dwanaście miesięcy – uczestnicy rejestrują się w internecie, jest specjalne jury, które ocenia przeloty na podstawie danych z GPS. Do klasyfikacji ogólnej zalicza się sześć najdłuższych przelotów. W 2016 roku wystartowało 325 zawodników z całego świata. Leszek Grzenkowicz zajął pierwsze miejsce w konkursie indywidualnym, podobnie zresztą jak reprezentacja Polski w konkursie grupowym.

W takich zawodach lata się głównie „po trójkącie”. Chodzi o to, żeby wylądować w tym samym punkcie, w którym się startowało. To dodatkowe utrudnienie, bo w powietrzu decydującą rolę odgrywa wiatr. Można przelecieć kilkaset kilometrów mając wiatr w plecy – to znacznie łatwiejsze niż pokonywanie przestrzeni podczas jednego lotu z wiatrem w plecy, w twarz i z boku. Gdy wiatr wieje od tyłu, lotnia porusza się średnio o 10 km szybciej, gdy wieje w twarz – o 10 km wolniej. A jakie uzyskuje się prędkości? Średnio wychodzi 40 km/godzinę. Leci się najczęściej 300-400 metrów nad ziemią, choć czasem można się wzbić na pułap tysiąca metrów, albo i wyżej.

Najdłuższy przelot Leszka Grzenkowicza liczył 320 km bez lądowania, trwało to pięć godzin i czterdzieści minut. Miał lotnię z napędem, musiał więc zabrać w sumie 36 litrów paliwa – w zbiorniku 12, kolejne dwie „dwunastki” miał przyczepione do konstrukcji lotni oraz przy sobie. Tak zwane „szybkie złączki” pozwalały na dolewanie paliwa w locie.

Tamten przelot odbył się w grudniu, przy temperaturze bliskiej zeru stopni Celsjusza.

Paralotnie na Kaszubach 20
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Co mam zrobić? Chcę tak samo jak ty

Leszek Grzenkowicz jest mechanikiem samochodowym:

– Cztery lata temu (Leszek miał wówczas 50 lat – przyp. aut.) obserwowałem u siebie na działce w Kętrzynie koło Lęborka, jak paralotnie latają na niebie. Myślę sobie, kurczę, jak on lata, to przecież ja też mogę sobie polatać. Przyuważyłem tego paralotniarza, gdzie ląduje, podjechałem samochodem. „Cześć” – mówię, „widzę że tutaj latasz, co trzeba zrobić żeby tak latać?” – zapytałem. Powiedział, że trzeba iść na kurs, kupić sobie sprzęt, to koszt od 10 tysięcy złotych za używany do 30 tysięcy za nowy, i już, to wszystko. „Ale najpierw wystartuj z kimś jako pasażer, zobacz, czy ci to odpowiada, czy nie spanikujesz u góry” – powiedział. Na drugi dzień już byłem w górze, pomyślałem: to jest to, idę na kurs.

Paralotnie na Kaszubach 6
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Tematy się kończą… A po pięćdziesiątce zaczynają

Tomasz Tatak również jest już po pięćdziesiątce, przez siedemnaście lat był policjantem, teraz jest rolnikiem, w gminie Choczewo ma ekologiczne gospodarstwo, hoduje zboża: owies, łubin, ma także sad owocowy.

– Lotnictwem interesowałem się od dzieciństwa w latach osiemdziesiątych zrobiłem kurs spadochronowy i szybowcowy, potem był stan wojenny, rodzina…, i tematy się pokończyły. Dopiero tak koło pięćdziesiątki człowiek zaczyna realizować marzenia z młodości.

– Koledzy latali i namawiali mnie, ale dopiero 5 lat temu pozwoliłem sobie na zakup sprzętu, i zacząłem z kolegami latać na klifie w Chłapowie i w Dębinie k. Ustki. Kiedy bez żadnego przygotowania mnie wypchnęli i wzbiłem się w powietrze, i o mały włos to się dla mnie źle nie skończyło, pomyślałem, że chcąc latać na poważnie trzeba mieć ukończony kurs.

Paralotnie na Kaszubach 3
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Człowiek musi sobie czasem polatać

Leszek i Tomasz mieszkają w miejscowościach oddalonych o 15 kilometrów. Zdarza się, że przylatują do siebie na śniadanie.

– Czasem śpię, słyszę lotnię, wiem, że czas wstawać i szykować kawę, Leszek już do mnie leci – śmieje się Tomek.

Każdy z nich rocznie wznosi się ponad 100 razy. W zależności od warunków pogodowych, taki lot może trwać dziesięć minut albo nawet trzy godziny.

Paralotnie na Kaszubach 17
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Kurs

Leszek:

– Pierwsze trzy dni kursu to jest bieganie po ziemi, dopiero jak instruktor widzi, że dajesz radę, wtedy idziesz na hol – wciągają cię do góry, najpierw na 20, 30 metrów, potem trochę wyżej i wyżej.

Tomek:

– To wszystko odbywa się drobnymi krokami do przodu, ale przeciętny człowiek jest w stanie w ciągu tygodnia opanować „skrzydło”, wtedy wzbijasz się w powietrze… Ale jeśli chodzi o latanie z prawdziwego zdarzenia, to jeszcze nie po podstawowym kursie. Po jego ukończeniu trzeba zdobyć doświadczenie, a do tego służy drugi i trzeci etap szkolenia.

Paralotnie na Kaszubach 8
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Sztuka latania

– Po co się tyle szkolić? Wydawałoby się to banalnie proste – lewo, prawo, góra, dół. I już…

Tomek:

– 100 metrów nad ziemią zaczyna się inny świat, prądy powietrza… Lecąc „na skrzydle”, każdy ruch powietrza w górę i w dół jest przez nas odczuwalny. Na przykład komin – czujesz szarpnięcie do góry, wzbijasz się do góry z prędkością 5-8 metrów na sekundę. Chodzi o to, żeby, jak wejdziesz w komin, utrzymać się w tym wznoszeniu, a możesz tak lecieć aż do podstawy chmur. A potem trzeba wyjść z komina, możesz zacząć lecieć w dół z taką samą prędkością, 5-8 metrów na sekundę… Tego wszystkiego trzeba się nauczyć.

Leszek:

– No i trzeba uważać na to, co znajduje się w dole, na przykład w górach – na strome zbocza… W zasadzie cały czas gdy jestem w górze, myślę o tym, gdzie mam pod sobą dogodne miejsce do lądowania. To jest nawyk. Odruchowo, przez cały czas staram się wiedzieć, gdzie bym wylądował, gdyby akurat w tym momencie zaczęło się dziać coś niedobrego.

Paralotnie na Kaszubach 4
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Wcale nie wariaci

– Skoro to takie trudne i niebezpieczne, to może paralotniarze to zwykli wariaci? Niech się coś stanie ze sprzętem – człowiek leci na dół, i mogiła…

Tomek:

– Większość paralotni jest atestowanych, producent daje gwarancje, że awarii nie będzie. Materiał trzyma się na linkach, każda linka ma 100 kg wytrzymałości, tych linek jest, powiedzmy, czterdzieści. Te linki schodzą do taśm nośnych, grubszych, bardziej wytrzymałych… Sumując to wszystko, wiem, że sprzęt da radę z moim ciężarem, 75 kilogramów. Każda paralotnia ma przeglądy, nowa co dwa lata, używana co rok. Wysyła się ją do serwisu, sprawdzają tam jaka jest wytrzymałość linek, materiału.

Leszek:

– Samochodem też możesz się rozbić i stracić życie. To jest ryzyko przypisane każdemu sportowi i wielu zwykłym czynnościom. Jeżeli sam nie stworzysz sytuacji niebezpiecznej, wszystko będzie w porządku. Jeśli nie latasz brawurowo, to jest to sport bezpieczny. No i poza tym, że masz „skrzydło”, masz także spadochron zapasowy. Na wszelki wypadek.

Tomek:

– Po to właśnie się idzie na kurs żeby wiedzieć jak latać i nie stwarzać niebezpiecznych sytuacji.

Ku przestrodze

Tomek:

– To była chwila nieuwagi przy filmowaniu. Leciałem za uciekającymi sarnami, filmowałem je, one nagle skręciły, ja w ostatniej chwili na szczęście zdołałem odbić i obyło się bez strat… Cała sytuacja groziła tym, że mogłem zawisnąć na drutach linii energetycznej. To uczy, że nie wolno skupiać się tylko na obiektach filmowanych, ale trzeba też cały czas patrzeć wokół.

Leszek:

– Leciałem wtedy do Tomka, przez pierwsze 5 km miałem ładną pogodę, wzleciałem ponad chmury, około trzysta metrów nad nimi, leci się wówczas nad morzem chmur… Schodzę w dół, patrzę, mgła jest do samej ziemi. Na szczęście znam teren i wiem, w którym miejscu mieszka Tomek, poza tym GPS wskazuje mi na dane miejsce… Ja zaś zniżając się nie widzę nic. Mogło się to źle skończyć, mogłem wylądować na drzewach, na liniach energetycznych… Wystarczyłoby, żeby GPS pokazał kilka metrów obok. Wtedy światełko mi się zapaliło w głowie, że mogło to się źle skończyć. Wniosek jest jeden: nie latać jak jest taka mgła.

Kaszubska Grupa Paralotniowa

Leszek i Tomek założyli nieformalną grupę, która skupia dzisiaj około dziesięciu paralotniarzy.

– Grupa się rozwija, jest nas coraz więcej, z każdym rokiem przybywa. Grupa jest otwarta, kto lata na Kaszubach niech się śmiało do nas przyłącza!

Paralotnie na Kaszubach

– Jak się lata na Kaszubach?

– To jest bajka! Te widoki…. O każdej porze roku mamy inny widok, pagórki, lasy, jeziora, szachownice pół – coś pięknego!


Pogadaliśmy, popatrzyliśmy, jak robią to profesjonaliści, nadszedł czas na naukę.

Poniższe zdjęcia nie wymagają komentarza. W roli Ikara – nasz operator kamery i producent filmów, Piotr Emanuel Dorosz. Osiągnął pułap ok. 3 metrów, choć on sam utrzymuje, że czterech, bo należy liczyć od ziemi do głowy lecącego, a nie jego nóg. Pytaliśmy naszych nauczycieli, jak należy liczyć pułap lotu – od głowy, czy od nóg, ale nie bardzo wiedzieli, co odpowiedzieć.

Tak czy inaczej, Piotr zasłużył na miano Ostrzyckiego Króla Przestworzy.

 

Paralotnie na Kaszubach 2
Paralotnie na Kaszubach. Ostrzycki Król Przestworzy. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby