Olo Walicki – kontrabasista, kompozytor, producent. Urodził się w 1974 w Gdańsku. Twórca projektów OW Kaszebe, The Saintbox, Zespół Cieśni i Tańca. Gra muzykę improwizowaną, komponuje do spektakli teatralnych i do filmu. Związany ze środowiskiem trójmiejskich i warszawskich artystów sceny offowej. Realizuje spektakle i projekty z teatrami tańca. Debiutował jako szesnastolatek grając w awangardowym zespole Niebieski Lotnik, z Jerzym Mazzollem i Jackiem Olterem. Uczestniczył w nurcie określanym jako scena yassowa i współpracował z jej twórcami, Tymonem Tymańskim, Mikołajem Trzaską, Tomaszem Gwincińskim. Przez wiele lat grał w zespołach Leszka Możdżera. W latach 1996-2004 Walicki występował i nagrywał z Kwartetem Zbigniewa Namysłowskiego. Współtworzył free-jazzowy Łoskot, a także popowo-alternatywną Szwagierkolaskę, grupę Oczi Cziorne i późny skład zespołu Miłość. Brał udział w nagraniu kilkudziesięciu różnorodnych stylistycznie albumów, między innymi „Olo Walicki Kaszëbë” oraz „Olo Walicki Kaszëbë2”). W ostatnich latach współpracuje z Andrzejem Sewerynem, Ingmarem Villqistem, Gabą Kulką, Maciem Morettim, Piotrem Pawlakiem, Kubą Staruszkiewiczem, Wojtkiem Mazolewskim, Warszawską Orkiestrą Rozrywkową, Teatrem Dada von Bzdülöw, Programem Drugim i Trzecim Polskiego Radia.
Uroczystość z okazji 110-lecia Muzeum – Kaszubskiego Parku Etnograficznego im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach Kiszewskich. Po koncercie duetu Szamburski/Walicki,
z Olem Walickim rozmawia Tomasz Słomczyński.
Przed chwilą, podczas koncertu, powiedziałeś: „jestem z Wdzydz”.
Jestem elementem napływowym. Nie urodziłem się na Kaszubach tylko w Gdańsku. To bardzo dużo zmienia, tak myślę. Natomiast od czwartego roku życia spędzałem tu każdą wolną chwilę, jak tylko udawało mi się uciec z Gdańska. Gdyby dzisiaj, po czterdziestu latach życia, ktoś mnie zapytał gdzie jest mój dom, odpowiedziałbym: tutaj, na Kaszubach, we Wdzydzach. Mówię o domu w szerszym pojęciu, o miejscu rodzinnym… Ciekawe, że to, co się ma wbite w dokumentach – miejsce urodzenia, to nie świadczy o poczuciu przynależności. Świadczy o niej zbiór doświadczeń, sentymenty. Dla mnie najważniejszym miejscem mojego dzieciństwa są Wdzydze.
Dzisiaj, po koncercie, tu we Wdzydzach, miejscowi do ciebie podchodzili, witali się.
Tak… Mieszkam około półtora kilometra od wsi, w lesie. To już jest jakiś dystans, to nie jest tak, jak mieszka się w zwartej zabudowie, chałupa obok chałupy. Wtedy pewnie znałbym się z mieszkańcami tej wsi jeszcze lepiej. No i jeszcze to, o czym już powiedziałem, że urodziłem się w innym miejscu… Kiedyś robiłem duży remont mojego domu, bardzo się wtedy związałem z ludźmi, którzy mieszkają we Wdzydzach i Wąglikowicach, z panami którzy pracowali przy remoncie domu. Można powiedzieć że narodziło się wtedy kilka przyjaźni.
Czyli jesteś już „swój”?
Właśnie chcę to powiedzieć, że podczas któregoś z bardzo miłych spotkań po pracy, to było pod sklepem, jakieś wspólne piwko, i wtedy padł komentarz taki: „Olo, ty to jesteś fajny chłop, my ciebie tu wszyscy znamy od tylu lat, wszystko super, możesz tu sobie mieszkać i wszystko jest OK, ale ty nigdy nie będziesz tak naprawdę stąd”. I wtedy mnie zatkało.
Zabolało?
Wiesz, to był taki sprzeczny komunikat. Z jednej strony – że jestem całkowicie przyjęty, zaakceptowany, że mają do mnie zaufanie, że mnie lubią, i tak dalej… A z drugiej strony – że mimo to zawsze będę osobą dla nich obcą. Wtedy to było dla mnie dość poruszające, ale teraz po latach jestem w stanie to zrozumieć.
Jak sobie to tłumaczysz?
To jest wszystko na poziomie emocji i sentymentów. Nie chodziłem z nimi do jednej szkoły, nie bawiłem się na jednym podwórku, nie mamy wspólnych kuzynów.
Jesteś z trochę innego świata.
Tak. Prawda jest taka, że miałem pracę głównie w Warszawie albo w Trójmieście i środowisko ludzi, z którymi przebywam, to jest środowisko zawodowe, artystyczne. Gdzieś tam te drogi – moja i ludzi, którzy tu mieszkają, rozjeżdżają się.
Jak mówisz znajomym z innych części Polski o Kaszubach – ludziach, którzy tu mieszkają, to jakie widzisz reakcje?
Reakcje słuchaczy, którym opowiadam o tym miejscu są pozytywne, są nim bardzo zainteresowani. To wynika stąd, że ja nie opowiadam o tym miejscu w sposób krytyczny w znaczeniu negatywnym, tylko – być może w jakiś sposób krytyczny, ale z wydźwiękiem pozytywnym. Ja jestem tym miejscem zachwycony i w nim zakochany. A jeśli chodzi o ludzi stąd, to są tacy sami, jak wszędzie – i źli, i dobrzy, złodziei mamy nie tylko na Kaszubach, ale w Gdańsku i w Warszawie. Z tego, co doświadczyłem żyjąc tutaj, wynika moje przekonanie, że ludzie na Kaszubach są bardzo ostrożni, dosyć nieufni, natomiast są absolutnie pomocni sobie. To jest coś, co wyróżnia ich w stosunku do mieszkańców miast, z którymi spotykam się od wielu lat w Warszawie czy Trójmieście. Jeśli tu, na Kaszubach, jest komuś potrzebna pomoc – bo samochód wpadł do rowu, bo chałupa się pali, bo studnia się zepsuła, bo coś tam…, natychmiast jest grupa niosących pomoc bez żadnego zastanowienia. To jest niesamowite. Ci ludzie są bardzo szlachetni i dumni.
Nagrałeś płyty odwołujące się do Kaszub – Kaszebe I i Kaszebe II. Jak owa „kaszubskość” została przyjęta?
W Polsce nikt nic nie wie o Kaszubach. Taka jest prawda. Kiedy nagrywałem pierwszą płytę, to było dziesięć lat temu, Radio Kraków było totalnie zachwycone tą płytą. Dzwonili wtedy dziennikarze stamtąd i pytali: „Olo, naprawdę taki język istnieje? Naprawdę tam są tacy ludzie, którzy tak mówią? Naprawdę?” Kiedy im mówiłem, że tak, że słyszy się kaszubski w sklepie czy na ulicy, odpowiadali: „To niemożliwe, nigdy w życiu nie słyszeliśmy o czymś takim.” No i to jest właśnie taka wiedza w Polsce na temat Kaszub. Co prawda, Polacy wiedzą że są tu ładne krajobrazy, więc warto przyjechać tu na wakacje ale o kulturze albo o mentalności ludzi z Kaszub nie wiedzą nic .
Jak sądzisz, dlaczego?
Tak mi się wydaje, że to wciąż jest spuścizna tego, co nam zafundował PRL i czasy komunizmu. Nie mam takiej głębokiej wiedzy historycznej, żeby przytaczać jakieś teorie, ale z dzieciństwa pamiętam, że mówienie o tym, że ktoś jest z Kaszub albo informacja o tym, że ktoś mówi po kaszubsku albo że ma akcent kaszubski, to wszystko było czymś negatywnym. Można było próbować kogoś obrazić mówiąc: „ty Kaszubie”. I nie wiem, czy tu chodzi o dziadka z Wehrmachtu, czy o to, że Kaszubi mieli konotacje z Niemcami i w związku z tym byli spychani na margines przez władze komunistyczne w Polsce. Ale było tak, że promowana była kultura z Polski centralnej, góralska. Promocja kultury kaszubskiej był znikoma. Tyle tylko, że mieliśmy skansen we Wdzydzach.
Dlaczego dzisiaj kaszubszczyzna nie wchodzi przebojem do masowej świadomości, tak jak góralszczyzna? Weźmy na przykład muzykę…
Muszę powiedzieć okrutnie ale odpowiem szczerze. Muzyka kaszubska jest bardzo prymitywna. To nie znaczy, że ona jest zła, gorsza, brzydka, absolutnie nie. To znaczy że jest surowa, nie ma tu bogactwa rytmicznego, harmonicznego, melodie są proste, rytmy są proste. Nie chcę być źle zrozumiany, dlatego podkreślam: muzyka z Kaszub jest piękna, tylko jest bardzo surowa. Z mojego punktu widzenia słabo się nadaje jako budulec do współczesnego aranżowania, do zaprzęgnięcia jej do muzyki rozrywkowej. I, jak wiemy, raczej nie jest to praktykowane. A jeśli chodzi o polską muzykę góralską, to prawda jest taka że to co w niej najwspanialsze jest niepolskie, tylko napływowe. Tak naprawdę dużo bardziej bałkańskie niż polskie. Trzeba przyznać obiektywnie, nie wartościując; muzyka góralska jest w swojej strukturze dużo bogatsza od kaszubskiej, bardziej zróżnicowana. Tym samym – jest lepszym, ciekawszym budulcem do współczesnych przeróbek.
Mówiłeś o schedzie po PRL-u. Szczerze mówiąc, często o tym słyszę. A czy nie jest tak, że młodzi ludzie dzisiaj go nie pamiętają – a to oni tworzą młodą, nową kulturę w Polsce? Moim zdaniem oni nie mają pojęcia o PRL-u, ich nie interesuje w jaki sposób Kaszubi byli postrzegani w roku 1970 czy 1980. Może więc w samej współczesnej kaszubszczyźnie brakuje czegoś, co pozwoliłoby jej ruszyć z impetem w Polskę?
Wiesz… Myślę, że wszystko co ciekawe, musi być nowe, świeże. Więc dopóki zajmujemy się muzealnictwem – w kontekście kultury kaszubskiej, to nie będzie nośne, to nie będzie newsem medialnym. Być może ciągle struktury promocji kultury lokalnej, regionalnej są zbyt skostniałe, zbyt tradycyjne. Podam przykład. Od wielu lat współpracuję z Drugim Programem Polskiego Radia i jestem przewodniczącym jury w konkursie Nowa Tradycja. To jest konkurs muzyki folkowej, bardzo poważny, świetny, konkurs o bardzo wysokim poziomie. Wraz ze wszystkimi członkami jury, dziennikarzami muzycznymi, mamy pełną świadomość tego, że na poziomie muzycznym można folklor traktować na dwa sposoby. Mamy więc „muzealnictwo” – starą tradycję, gdzie rekonstruujemy zgodnie z przekazami kulturę ludową i rekonstruujemy ją wiernie taką, jaką wspomina się z XVIII czy XIX wieku, a robimy to za pomocą na przykład zrekonstruowanych instrumentów. To jest jedna gałąź, nazywamy ją: „starą tradycją”. Ale jest jeszcze druga gałąź, to jest „nowa tradycja” – czyli poprzez znajomość wartości muzealnej, inspirujemy się folklorem i odbijamy w przód i kreujemy coś współczesnego, inspirowanego kulturą ludową.
A ten konkurs nazywa się Nowa Tradycja, czyli kładziecie nacisk na ten drugi nurt, w którym tradycja ma służyć do współczesnych inspiracji?
Dokładnie tak. Chodzi o to, żeby odnieść się do tradycji, ale zrobić zdecydowany krok do przodu, poprzez autentyczność artystyczną, inwencję, charyzmę, i tak dalej.
Na ten konkurs przychodzą zespoły czy pojedynczy artyści z różnych części Polski, jak sądzę. I jak Kaszubi wypadają na tym tle?
No… Nie ma tam zbyt silnej reprezentacji z Kaszub.
No właśnie… To może na Kaszubach wciąż jeszcze jest zbyt dużo Cepelii?
No chyba tak. Chyba można tak powiedzieć. Chociaż ja nie badam, nie śledzę dokładnie tego co się dzieje na Kaszubach, jakie nowe zespoły powstają. Co jakiś czas słyszę o tym, że ktoś coś zrobił, tylko że najczęściej nowe produkcje muzyczne na Kaszubach są nastawione na komercję. Na przykład to, co słyszę w Radiu Kaszebe, to jest próba zrobienia muzyki komercyjnej, a przy okazji śpiewa się po kaszubsku. To nie jest ciekawe. Słuchamy lepszej lub gorszej jakości post-discopolo albo jakiejś muzyki dance’owej.
Ale jest również pop. Damroka na przykład. Trudną ją do discopolo przyrównywać.
Oczywiście. Nie mówię o Damroce. Ale generalnie wydaje mi się, że kultura rozwija się wtedy, gdy poprzeczkę maksymalnie się podnosi. Utrzymuje się niekomercyjne teatry, w których grane są spektakle, których większość społeczeństwa nie jest w stanie zrozumieć, a robi się to ponieważ podnoszenie poprzeczki kulturowej rozwija nam cały kraj. Po to są filharmonie, po to są opery i po to się drukuje książki żeby te „szczyty” mogły ciągnąć za sobą resztę społeczeństwa.
Myli się ten, kto sądzi, że Olo Walicki w swojej „kaszubskiej” twórczości ogranicza się do zachwytu nad krajobrazami. Poniżej: utwór „Las”.
Wiesz, słyszałem taką opinie, a dotyczy ona rynku literatury, że jak zaczniesz pisać o Gdańsku, to trudno będzie ci się potem z tego wyzwolić, na długi czas zostaniesz pisarzem „z Gdańska”, regionalnym. Ogólnopolskie wydawnictwa mogą nie chcieć cię drukować. Może podobnie jest z językiem kaszubskim w muzyce, w piosenkach? „Śpiewasz po kaszubsku? Nie, dziękujemy, jesteś kaszubski, regionalny, więc nieinteresujący dla odbiorcy w Warszawie”. Taki jest rynek.
Bo tak jest. Ale też i nie jest. Można by powiedzieć: nie warto śpiewać po kaszubsku, bo większość Polaków tego nie zrozumie. A z drugiej strony spójrzmy na totalną światową gwiazdę, zespół Sigur Rós z Islandii. No sorry… Kto to kuma? „Ju sju sju sju…”, i tak dalej. I cały świat tego słucha, pół Polski słucha języka islandzkiego i nic z tego nie rozumie. Więc jednak można. Siła kreacji artystycznej jest tak wielka, że to nie ma znaczenia czy wokalista śpiewa po polsku, angielsku, kaszubsku czy islandzku. Wszystko jedno. Czujesz magnes, który cię przyciąga, chcesz tej muzyki słuchać.
Może Kaszuby czekają na artystę, który wprowadzi ten język do kultury, do masowego odbiorcy?
To nie będzie łatwe. Z pewnością. Ale trudno mi takie jednoznaczne sądy przedstawiać… Powiedziałbym tak: jeśli kultura wywodząca się ze współczesnych Kaszub ma mieć szerszy zasięg to nie może być nastawiona na komercję. Chyba, że mówimy o programach telewizyjnych, o kabaretach… No to wtedy tak… A swoją drogą, to nie wiem, czemu nie ma kabaretów po kaszubsku w Telewizji Polskiej?
Bo nikt by ich zrozumiał. Napisy musiałyby być na dole.
No właśnie…. Trudne to jest. Wiesz… Ja nie czuję się wojownikiem na rzecz kultury kaszubskiej, po prostu tutaj mieszkałem i wychowywałem się. Ale to co robię, robię z pozycji przynależności do Kaszub. Czy to się komuś podoba, czy nie – ja uważam, że tu jest mój dom. Mieszkając w Polsce, możemy powiedzieć że jesteśmy polskimi artystami. Czy komuś się podoba nasza sztuka, czy nie, mamy prawo tak powiedzieć. Ja natomiast czuję, że jestem z Polski, to jasne, ale oprócz tego czuję, że jestem z Kaszub. Obojętnie co tworzę, mogę powiedzieć, że to zawsze wywodzi się z Kaszub. Bo tu się wychowywałem, wśród tych lasów, w zapachu tej ściółki, i piaszczystej gleby, i to mnie ukształtowało. I jeszcze rąbanie drewna i palenie w piecu. I tak dalej… Surowe, ostre życie kaszubskie, które przerabiałem. To nie jest tak, że bycie muzykiem w moim przypadku oznacza tylko mieszkanie w Warszawie i przemieszczanie się metrem. To także przedzieranie się z łopatą przez zasypane śniegiem kaszubskie drogi.
***
Wybierasz się do Wdzydz Kiszewskich? Przeczytaj artykuł: Żeglowanie na Wdzydzach. Są emocje!