Jar Raduni. Przeturlanki na górskim szlaku 9

Jar Raduni. Przeturlanki na górskim szlaku

Przeturliwać się trzeba było przez pnie. Chyba nie ma takiego słowa, ale dobrze oddaje ono czynność, którą wykonywałem.

www.eko-kapio.pl
www.eko-kapio.pl

Jar Raduni – na mapie niebieski szlak, prosta, przerywana linia wzdłuż rzeki. Zastanawiam się, czy założyć trampki – zrobiło się ciepło i z niechęcią sięgam po ciężkie trepy. Taki tam, spacerek sobie zrobię.

Słyszałem już po wielekroć, że tam pięknie, że Radunia malowniczo się wije w dole, wyobrażałem sobie, że będę szedł i spokojnie sobie podziwiał meandrującą rzeczkę i z braku lepszego zajęcia cykał fotki, i cykał, i cykał.

***

W Babim Dole minąłem restaurację, którą zdążyła już odwiedzić wędrująca po Polsce kucharka – celebrytka, o czym nad wyraz wyraźnie informują właściciele za pomocą dużego baneru. Być może ma to marketingowy sens, bo parking przed restauracją cały zapełniony jest nie byle jakimi samochodami. Zrelaksowani panowie w śnieżnobiałych podkoszulkach pobrzękują kluczykami swoich suv-ów, zaś towarzyszące im panie wyginają stópki próbując przejść w szpilkach po piaszczystym parkingu.

Rzuciłem tylko okiem na to dziwowisko, i zjechałem w dół parkując przy tablicy informującej turystę, że oto znajduję się przy wejściu do rezerwatu.

WP_20160619_14_39_22_ProRezerwat przyrody „Jar Rzeki Raduni” powstał w 1972 roku. Obejmuje przełomowy odcinek rzeki Raduni. Rzeka płynie dnem kamienistego jaru, tworząc meandry. Dolina i strome zbocza (do 45 st. nachylenia) o wysokości do 40 m, porośnięte są lasem liściastym (grądy, łęgi); miejscami na dnie wąwozu występują podmokłe łąki. Ostoja ma specyficzny mikroklimat, o wysokiej wilgotności i niższych temperaturach w porównaniu z przyległymi terenami.

Radunia ma tu charakter rzeki górskiej i towarzyszą jej typowe dla przełomowych odcinków rzek procesy stokowe i fluwialne, m.in. erozja rzeczna.

Rezerwat stanowi jedną z najważniejszych w województwie pomorskim ostoi grądu subatlantyckiego. W rezerwacie występują również łęgi wiązowo-jesionowe oraz łęgi jesionowo-olszowe.

Na terenie rezerwatu występują: (m.in.) ściśle chronione gatunki roślin, rośliny górskie, których występowanie możliwe jest dzięki aktywnym procesom erozji zboczowej, rzadkie i zagrożone gatunki małży, ważek, jętek, widelnic i chruścików, gatunki ichtiofauny, m.in. minóg strumieniowy, głowacz białopłetwy, koza, gatunki ptaków, m. in. zimorodek i pliszka górska.

Za mostkiem w Babim Dole trzeba skręcić w lewo do lasu, tędy wiedzie niebieski szlak. Dalej należy iść tym szlakiem – i tylko szlakiem, wszak to rezerwat.

Wkrótce okazało się, że zamiast wygodnej spacerowej ścieżki czeka mnie tor przeszkód. Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że trasę tę można porównać do całkiem wymagającego szlaku górskiego.

Po pierwsze dlatego, że wiedzie w górę i w dół, w górę i w dół, w górę i w dół, wąską ścieżką, najczęściej po stoku jaru. Nie muszę dodawać, że wysokie trepy usztywniające nogę w kostce bardzo się przydały. Podejścia, rzecz jasna, były krótkie, zaledwie kilkudziesięciometrowe (te najdłuższe). Ale zaraz po nich, równie stromo schodziło się w dół, i tak w kółko. Gdyby zsumować wszystkie te mini-podejścia, myślę, że byłoby ich tyle, ile na jednej stromo wiodącej pod górę ścieżce na któryś z pomniejszych bieszczadzkich szczytów.

Porównuję trasę w Jarze Raduni do szlaku górskiego z jeszcze jednego względu. Napisałem: tor przeszkód. Trasa wzdłuż Raduni wiedzie przez rezerwat, więc nie usuwa się stamtąd tzw. martwego drewna. W efekcie, nie dość że wiedzie stromo pod górę lub w dół, to zagradzają ją przewalone drzewa. Na niektórych odcinkach co kilka metrów człowiek jest zmuszony podejmować decyzję – czy przeszkodę będzie pokonywał górą, czy dołem. Ci, którzy mnie znają i wiedzą jak wyglądam (niestety ponad 100 kilo wagi), mogą sobie wyobrazić jak przeturliwuję się (chyba nie ma takiego słowa, ale wiernie oddaje wykonywaną przeze mnie czynność) nad zwalonym pniem lub przeczołguje pod nim. Dość powiedzieć, że koszulkę, którą miałem na sobie, można było wyżymać.

Uwaga praktyczna – jeśli ktoś nie musi, niech nie bierze plecaka (ja ze sobą miałem, do głowy by mi nie przyszło, że będę się czołgał, wszak to miał być taki sobie ot spacerek). Pod kolejnym pniem z plecakiem z tyłu i z brzuchem z przodu, zamiast się schylić – musiałem paść na kolana, zamiast przejść na kolanach – wąchałem ściółkę…

Tak czy inaczej – jest naprawdę ciekawie. Pominę opisy przyrody, niech zdjęcia mówią same za siebie. Na szlaku spotkałem ludzi dwukrotnie, na samym początku, w okolicach mostu w Babim Dole. Potem już byłem zupełnie sam. Kajakarzy nie spotkałem, bo pływanie w rezerwacie jest zabronione (choć wiem, że są tacy, którzy się tym niespecjalnie przejmują – to najtrudniejsza i najbardziej emocjonująca trasa kajakowa na Pomorzu).

Jeśli zaś chodzi o obserwacje przyrodnicze – widziałem łabędzia na gnieździe i rodzinkę (siedmioro młodych) traczy nurogęsi. Wspomnianego na tablicy informacyjnej zimorodka niestety nie przyuważyłem, może dlatego że przelatywał w pobliżu akurat wtedy, gdy ryłem nosem w ziemi pod kolejnym drzewem. Na pewno tak było…

Trzeba jednak – już bez żartów, powiedzieć sobie wprost: to na pewno jeden z najciekawszych szlaków pieszych na Kaszubach. Doprawdy, nudzić się na nim nie sposób. Dlatego, paradoksalnie, jest wręcz idealny dla dzieci. Tak, bo one uwielbiają tory przeszkód, a zwykłe chodzenie, jak wiadomo – zwyczajnie je nudzi. Nie należy się obawiać, że nie dadzą rady. Idę o zakład, że będą rączo pokonywały przeszkody w czasie gdy my dorośli przeturliwać będziemy nasze stateczne ciała. Choć, być może, powinienem w tym momencie wypowiadać się tylko za siebie.

Odcinek między mostkiem w Babim Dole a elektrownią w Rutkach pokonałem w godzinę. Choć, jak wspomniałem, do rączych nie należę, to było to tempo dość szybkie. Myślę że z dzieciakami zrobilibyśmy tę trasę w półtora godziny. Czyli – w sam raz. Postanawiam, że następnym razem przyjadę tu z synkiem i córką, którym wcześniej powiem, że idą do prawdziwe dzikiego lasu, na prawdziwie ekstremalną wyprawę, albo coś w ten deseń. Powinny to „łyknąć”.

Aha, i nie ma co planować większych postojów po drodze. Teren obfituje w różne fantastyczne robale, i komarów jest tam w bród. Lepiej więc iść niż siadać… Ale gdy się idzie, komary nie przeszkadzają (warto jednak mieć długie rękawy i długie spodnie).

Tymczasem na trasie: rzeczka rozlewa się w coś na kształt jeziorka (tu właśnie można zaobserwować łabędzie gniazdo i tracze) a zaraz potem oczom ukazuje się tzw. most kratownicowy. Nie jeżdżą już po nim żadne pociągi. W niedzielę spacerują tam cale rodziny, choć deski nieco spróchniałe… Tak czy inaczej – kolejna atrakcja dla dzieci.

Nie tylko dla dzieci, troje młodych ludzi – na oko studentów, przyjechało tu wspinać się na betonową ścianę. Wbite haki, karabińczyki, lina i wyżłobione miejsca na wciśnięcie trzech palców… Jeden instruuje, pokazując którędy się wspinać, dwójka na dole w skupieniu słucha słów instruktora. Ledwo nadążam wyciągnąć aparat, a chudzielec rachu – ciachu, i już jest na górze.

Za mostem znajduje się elektrownia wodna Rutki.

UWAGA:Wejście do muzeum jest po przeciwnej stronie rzeki niż ta, po której przebiega niebieski szlak (taka ciekawostka…). Najprawdopodobniej należy przejść przez most kratownicowy na drugą stronę rzeki i kierować się w stronę widocznej już elektrowni na skuśkę. Albo – tak jak ja – przejść przez zabetonowany kanał przy elektrowni ignorując tablicę zakazującą przejścia. Tak czy inaczej – trzeba przedostać się z lewego brzegu rzeki Raduni na prawy.

Niestety, nie dane mi jest zwiedzić elektrownię, dowiaduję się, że wcześniej trzeba się umówić, zapowiedzieć.

Elektrownię wodną w Rutkach otwarto w  1910 r.  Działa do dnia dzisiejszego i udostępniona jest dla zwiedzających, wcześniej należy jednak umówić się telefonicznie pod nr: 58/ 692-18-51. Źródło:  media.energa.pl.

Kilkaset metrów za elektrownią docieram do drogi Żukowo – Kościerzyna. Nie uśmiecha mi się iść do samochodu trzy kilometry poboczem ruchliwej drogi, wystawiam więc kciuka. Nie czekam dłużej niż pięć minut. Pan, który mnie wiezie, spogląda na zabłocony i kompletnie mokry podkoszulek, spogląda na mnie ogólnie że tak powiem, i stwierdza:

– Co, pewnie pan chciał parę kilo zrzucić, co?

***

Dobrym pomysłem jest skończyć trasę w Żukowie – kierując się dalej niebieskim szlakiem dojdziemy do Zespołu Poklasztornego w Żukowie. Zazwyczaj można zwiedzać kościół, jednak – i tu kolejna nienajlepsza wiadomość, w tym sezonie trwa tam remont. Ma potrwać do sierpnia.

Czas przejścia: od mostu w Babim Dole do mostu kratownicowego, niebieskim szlakiem – ok. 1 – 1,5 godziny.

Od mostu kratownicowego do elektrowni w Rutkiach – 10 minut.

Od elektrowni w Rutkach do Zespołu Poklasztornego w Żukowie – 45 minut.

(Nie wliczono czasu na zwiedzanie).