TEKST: Ryszard Leszkowski
Działo się to w maju 1636 roku. Dwóch francuskich panów zawitało do Kartuz i Żukowa. Pierwszy z nich nazywał się Claude de Mesmes hrabia d’Avaux, drugi zaś to Karol Ogier.
Pierwszy pełnił funkcję ambasadora króla Francji, i został wysłany do Danii, Szwecji i Rzeczpospolitej. Miał swój niemały udział w podpisaniu rozejmu między Szwecją a Rzeczpospolitą w Sztumskiej Wsi, 12 września 1635 r.
Drugi znalazł się w Gdańsku jako sekretarz ambasadora. Karol Ogier był literatem, człowiekiem kształconym na uniwersytetach w Paryżu, Bourges i Walencji.
Z pełną świadomością ryzyka, jakie wiąże się z postawieniem poniższej tezy, uczynię to (nie bez wahania): byli oni pierwszymi w dziejach Kartuz turystami. Co ważne – przybyli tu bez żadnego celu, który dziś nazwalibyśmy „zawodowym”. Nie pełnili żadnej misji, nie spotykali się z nikim szczególnie ważnym. Można rzec, że chcieli sobie po prostu pozwiedzać Kaszuby. Ale czy byli pierwsi?
***
Trudno w materiałach źródłowych znaleźć informacje o ważnych gościach w kartuskim klasztorze w XV i XVI w., którzy przybyliby tutaj wiedzeni chęcią rozrywki i odpoczynku. Za turystów nie można przecież uznać bogatych gdańszczan, którzy fundowali budowle klasztorne, i którzy zostali tu pogrzebani, o czym świadczą prawie już zatarte wapienne płyty nagrobne w świątyni. Do turystów raczej zaliczyć nie można dobrodziejów klasztoru: księcia na Visingsborgu Eryka Brahe, który tu, w Kartuzach szukał schronienia przed prześladowaniami religijnymi w jego ojczyźnie, byłego sekretarza królewskiego Wilhelma Kochańskiego (pochowany w kartuskim kościele w 1622 r.), kanonika Warmińskiego Wawrzyńca Kochiusa, kanonika Bocka z Finlandii i innych donatorów. Rzekłby ktoś, że w poczet turystów, można ewentualnie zaliczyć króla Zygmunta III Wazę, który odwiedził kartuski klasztor 3 lipca 1598 r. Był tu sześć godzin. Wizyta się ojcom opłaciła. Monarcha zostawił jałmużnę 100 florenów, zaś towarzyszący królowi biskup Rozrażewski pokrył koszty wizyty, płacąc 30 florenów za chleb, ryby i inne produkty, które goście spożyli w refektarzu. Król w kościele uczestniczył we mszy, przespacerował się krużgankami… Ale czy króla w ogóle można nazwać turystą? Musiałby być na urlopie, a przecież król na urlopie być nie mógł, że tak powiem – z natury sprawowanego przez siebie urzędu.
Więc, jak rzekłem na wstępie, wypada uznać hrabiego de Mesmes i jego sekretarza za pierwszych turystów w Kartuzach, i kropka.
***
Na początku maja ambasador i jego sekretarz przebywali w Gdańsku. Stąd pewnego dnia udali się do Kartuzji Gdańskiej.
Pod datą 10 maja Karol Ogier lakonicznie zapisał o swoim pracodawcy, francuskim ambasadorze: „Najdostojniejszy poseł udał się z całym dworem do Kartuz, odległych od Gdańska o cztery mile”.
W istocie jego orszak pokonał drogę znacznie dłuższą, 34 kilometry.
Dzień następny autor dziennika opisał bardziej wyczerpująco. Oto fragment: „Kartuzy owe, założone przed trzystu laty, były w ciągu różnych wojen, co wieku raz, trzykrotnie rabowane i burzone. Krąży tam podanie, iż żona pewnego szlachcica w taką się wzbiła szaleńczą pychę, że głosiła jakoby była piękniejsza od Najświętszej Panny, za co – za boskim przyzwoleniem – diabeł za życia ją porwawszy ukręcił jej szyję i wrzuciwszy do jednego z dwóch bliźniaczych jezior, utopił. Z czego poszło, iż mąż jej w pokucie za zbrodnię występnej niewiasty ów kościół zbudował i nazwał go Rajem Panny Maryi”.
W tym miejscu warto oddalić się na moment od wypoczywającego w kartuskim klasztorze francuskiego dyplomaty. Legenda, którą przywołał Karol Ogier przetrwała. Można ją znaleźć w wersji bardziej rozbudowanej i różniącej się szczegółami np. w publikacji Edmunda Puzdrowskiego „Kartuzy. Serce Kaszub”. Ta prastara legenda być może zainspirowała badaczy z przełomu XIX i XX w, którzy przez, jak się wydaje, mylne odczytanie zapisu z czternastowiecznych, woskowych pomorskich ksiąg sądowych, uznali że fundator Raju Maryi – Jan z Rusocina, w młodości dokonał zabójstwa bliżej nie znanego Sowki, co wpłynęło na głęboką przemianę jego osobowości i zrodziło potrzebę ekspiacji. Ta motywacja legła u podstaw ufundowania kartuskiego klasztoru. Ta hipoteza zamieniła się w pewnik i zaczęła żyć własnym życiem (1).
Czy powodem założenia kartuskiego klasztoru była pycha niewiasty i pokuta jej męża (za co? że nie dopilnował małżonki?), czy zabójstwo tajemniczego Sowki? Pewności mieć nie możemy, choć niektórzy historycy biorą na swój metodologiczny warsztat ludowe legendy. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że jest wspólny mianownik dla obydwu opowieści: zarówno legenda, jak i historyczne źródła są zbieżne wskazując na chęć odkupienia winy fundatora (2).
***
Wróćmy jednak do maja 1636 roku. W swoim dzienniku, pod datą 11 maja, Karol Ogier lakonicznie opisał klasztor: „To co nazywamy klasztorem, obejmuje krużganki i dość długie cele pobudowane do liczby piętnastu lub więcej. Jest i wiele inszych pomieszczeń dla świeckich gości i dla domowników. Tak więc oczekują oni inszych zakonników z Kolonii lub Moguncji, albowiem w Polsce nie ma w ogóle Kartuzów, ponieważ niespokojny duch polski nie może się nałamać do owego spokojnego samotnictwa. Tymczasem, póki nie będzie ich więcej, psalmy swoje oni tylko recytują, nie śpiewają”.
Powtórzmy: „Niespokojny duch polski nie może się nałamać do owego spokojnego samotnictwa” – pisał o nas francuski dyplomata. Zresztą następnego dnia dał w swoich pamiętnikach wyraz tego, co sam sądzi o surowej regule kartuzów, pozostawiając przy tym dość wyrazisty opis sposobu zachowania się kartuskich mnichów, z których niektórzy tak dbali o „wstrzemięźliwość uszu”:
„Ojciec przeor, który zwie się Jan Repfius i pochodzi spod Moguncji (3) i jeden z prokuratorów obiadowali wraz z naszym posłem. Dał potem inszym zakonnikom przełożony ich pozwolenie na rozmawianie z posłem i z nami, siedzieliśmy więc z nimi czterema w ogrodzie, po czym zwiedzaliśmy cele i prywatny ogródek każdego z nich. Tryb życia ich taki sam jest całkowicie jak naszych ( kartuzów z francuskich klasztorów – przyp. red.), poza tym że jeszcze bardziej oni żyją samotnie i unikają widoku ludzi, od obcowania i rozmowy z którymi odzwyczaili się przez lat wiele. Myślę ja, że jeśliby można oduczyć od człowieczego sposobu życia i wyplenić go, to do tego celu jedynie trafnie wymyślono tę ich regułę (chyba, że kogoś tu strzeże szczególna łaska Boża). Jeden z nich wyznał, że przykrość mu sprawiło, gdy nas w kościele niespodzianie zobaczył słusznie podejrzewając, że przyszliśmy by przerwać mu jego milczenie i samotność. Od trzech lat nie wpuścił on do swej celi nikogo poza mną. Poseł aby ich rozerwać, kazał podczas naszej rozmowy z nagła zagrać w ogrodzie swemu trębaczowi; na to jeden z tych czterech głośno to pochwalił, drugi się uśmiechnął, a dwaj pozostali jęknęli świadcząc o tym, że taki wabik do rozkoszy pogwałcił, a przynajmniej był pokuszeniem dla wstrzemięźliwości ich uszu.”
Tego też dnia K. Ogier zapisał, że bracia wręczyli upominek – kawał bursztynu, wydobyty jakoby z ich jezior. Sekretarz posła, jak się wydaje, zrobił dobry interes. W rewanżu ofiarował mnichom swoje wiersze z dedykacją. Tymczasem krótki „urlop” w Kartuzach dobiegał końca – goście z Francji spędzili ostatnią noc w kartuskim klasztorze. Następnego dnia, po porannej mszy odprawionej przez kartuskich mnichów, wyruszyli do Gdańska. Po drodze zatrzymali się w Żukowie.
***
Karol Ogier napisał w dzienniku:
„Na południe zostaliśmy u mniszek, które są po drodze we wsi Żukowo. Pochodzą one ze znakomitych rodzin polskich, a zaledwie któraś z nich z Niemiec, co mi bardziej prawdopodobnym czyni przypuszczenie, że większość ich wstępuje do klasztoru po niewoli i pod przymusem, albowiem mało to podobne do polskiej wrodzonej żądzy swobody – jak to już z racji kartuzów wyżej napisałem- aby dziewczęta chciały się w tym więzieniu zamykać, jeśli ich, które płcią są bezbronną, rodzicielska powaga i władza do tego nie zmusza”. Tymi słowy wyraził francuski hrabia, katolik, swą sceptyczną opinię w kwestii szczerości powołania polskich zakonnic. Potwierdził swoje mniemanie o naszej narodowej przypadłości (lub zalecie – jak kto woli): „polska wrodzona żądza swobody”.
Francuzi przybyli do Żukowa w trudnych dla konwentu chwilach. Mniszki zapewne poskarżyły się gościom: „Mają swego prepozyta, który połowę ich dochodów zachowuje dla siebie i zużywa na żywienie całych gromad sług, czy drobnej szlachty, gdy biedne panny ledwo co do ust mają włożyć”- zanotował Ogier.
W źródłach do dziejów żukowskiego klasztoru znajdujemy informacje na ten temat. Od 1633 r. prepozytem (inaczej proboszczem) był norbertanin Andrzej Świnecki, który za pomocą podrobionych dokumentów pozbawił norbertanki żukowskie większości dochodów z ich dóbr wiejskich. Pokrzywdzone odwołały się wreszcie do Rzymu, nim jednak rozpatrzono sprawę, Świnecki zmarł w 1660 r.
Karol Ogier zanotował też, że w trakcie rozmowy z zakonnicami, przyjechały siostry de Neri. Autor dzienników wyjaśnia, że „owe gdańszczanki to luteranki, a jednak za zgodą swych mężów odwiedzają częściej te mniszki, bo przecież przez lat wiele po katolicku je w tym klasztorze kształcono, mężowie zaś ich nie obawiają się, aby na widok bogobojnych panien nie powróciły do wiary katolickiej, w której je z polecenia ojca ich, katolika wychowano.”
Francuski arystokrata zauważa, że luteranie i kalwini gdańscy „oddają swe córki mniszkom, aby te obyczaje ich kształciły i uczciwych nauk, zwłaszcza zaś mowy polskiej uczyły.” Dziwi się, że „wychodzą one potem z tego grona najpobożniejszych panien, a nie są przecie ani trochę mniej gorliwe w swoim luteranizmie czy kalwinizmie.” Dziwi się, że rodzice nie obawiają się iż córki powrócą do katolicyzmu.
Na marginesie można dodać, że mylił się Francuz sądząc, że konwersje się nie zdarzały. Przykładem może być sprawa Filipiny Schmieden, wnuczki rajcy gdańskiego Natana Schmiedena, która po pobycie u norbertanek żukowskich porzuciła luteranizm, wstąpiła do tegoż klasztoru i usiłowała oddziaływać w duchu katolicyzmu na pozostałą rodzinę.
Po nieszporach Francuzi ze swym orszakiem wyruszyli w dalszą drogę do Gdańska.
***
Karol Ogier zakończył swoje dzienniki na dacie 22 sierpnia 1636 r. Po powrocie do Francji zachorował na płuca, a wskutek odniesionej rany utracił lewe oko. Choroba przeszkodziła mu w planach wstąpienia do zakonu kartuzów. Został jednak kanonikiem regularnym przy kościele św. Genowefy w Paryżu. Zmarł w mieście nad Sekwaną 11 sierpnia 1654 r.
(1) Dopiero Klemens Bruski w pierwszym tomie „Dziejów Kartuz” poprzez staranną i wnikliwą analizę źródeł dowiódł, że hipoteza o ekspiacji Jana z Rusocina nie jest prawdziwa.
(2) Kartuzja Gdańska, nazywana też Kaszubską powstała na ziemi przekazanej „białym” mnichom- eremitom przez Jana z Rusocina, przedstawiciela jednej z najstarszych rodzin możnowładczych na Pomorzu. Rycerz Jan dokument fundacyjny wystawił 29 czerwca 1382 r. Na północnej granicy lasów kiełpińskich, między jeziorami Karczemnym i Klasztornym Małym, rektor pomorskiego domu kartuskiego Jan Deterhus zaczął wznosić zabudowania klasztorne, najpierw drewniane (zrębowe), potem murowane. Tak zaczęła się historia „Raju Maryi” – klasztoru, którego dzieje zakończyły się w 1823 kasatą, zadekretowaną przez Prusy.
(3) ) Tu należy sprostować- przeor Jan Repfius pochodził ze Spiry, nie Moguncji.
Ryszard Leszkowski – jest historykiem, nauczycielem w I LO w Kartuzach. W latach 1994 – 2015 był redaktorem naczelnym Gazety Kartuskiej.