Kaszubi, druga wojna światowa… Czy nasuwają się jakieś skojarzenia poza osławionym „dziadkiem z Wehrmachtu?” Czy wiemy coś o masowych egzekucjach, miejscowym wielotysięcznym ruchu oporu, a na koniec wojny – gwałtach na Kaszubkach, jakich dopuszczali się Rosjanie?
Początek września to ten moment w kalendarzu pamięci historycznej, w którym wspominamy tragiczny 1939 rok oraz lata kolejne. Wojna, z kaszubskiego punktu widzenia, wygląda nieco inaczej, to obraz nieco inny niż ten, który znamy z podręczników historii i współczesnych „warszawskich” produkcji filmowych. Prawda jest taka, że w większości nie znamy podstawowych faktów o tym, jak wyglądała II wojna światowa na Pomorzu. To powoduje wiele nieporozumień.
Fakt 1. Tu nie było okupacji
Na mocy dekretu Adolfa Hitlera z 8 października 1939 roku część polskich ziem zachodnich i północnych, w tym: Wielkopolska, Północne Mazowsze, część Śląska i właśnie Pomorze, została włączona do Rzeszy. Mówi historyk Jan Daniluk:
– W powszechnym użyciu jest termin: „okupacja niemiecka”. Te tereny (Pomorze – przyp. red.) były wchłonięte do Rzeszy, inkorporowane. Tu było inaczej niż w Generalnym Gubernatorstwie. Więc jeśli już mówimy o okupacji tych ziem, choć z prawnego punktu widzenia nie była to okupacja, to pamiętajmy – to był zupełnie inny rodzaj okupacji niż na przykład w Warszawie.
Formalnie rzecz biorąc to była aneksja.
Kaszuba mieszkający w Kartuzach czy Kościerzynie był traktowany jak obywatel III Rzeszy. Nie mógł na ulicy posługiwać się językiem innym niż niemiecki. Cała administracja składała się z Niemców. No i oczywiście – mieszkańcy ówczesnych Kaszub musieli bić się za Hitlera… Ale o tym za chwilę.
Powszechnie znane są obrazki, najczęściej filmowe, z okupacyjnej Warszawy – z ryneczkami, gdzie kwitł nielegalny handel, z podwórkami, na których spotykali się konspiratorzy, ze specyficzną atmosferą, także z okupacyjnym humorem… Myśląc o Pomorzu, powinniśmy wszystkie te obrazy porzucić, pamiętać, żeby nie przenosić ich na teren Kaszub. Mieć na uwadze fakt, że terror, jaki hitlerowcy zafundowali już od pierwszych dni wojny w tej części Polski, nie miał sobie równych nigdzie indziej.
Fakt 2. Zbrodnia, której dopuszczono się na Pomorzu, przerosła swoim rozmiarem wszystkie inne, których Niemcy dokonywali w Polsce na początku wojny.
Mówi prof. Bogdan Chrzanowski, historyk, współautor książki „Polska Podziemna na Pomorzu w latach 1939 – 1945”.
– We wrześniu 1939 roku specjalne grupy policji i bezpieczeństwa w oparciu o listy proskrypcyjne przygotowane przed wojną, rozstrzeliwały polską inteligencję. Z tym, że nie chodziło tu tylko o ludzi z wyższym wykształceniem, ale o aktywistów politycznych, społecznych, świat kultury, duchowieństwo itp. Można było mieć kilka klas szkoły podstawowej, ale jeżeli taki człowiek był aktywny przed wojną, udzielał się w różnych organizacjach, też mógł zostać zlikwidowany przez Niemców. Dalej mamy okres najbardziej krwawy. Tak zwana „krwawa jesień”, od października 1939 do stycznia 1940 roku. Niemieckie paramilitarne oddziały samoobrony Selbstschutz (czasami wyposażone w mundury, czasami nie) rekrutujące się często z mieszkających tutaj przed wojną ludzi, zabijały Polaków. Ludzie z tych bojówek dobrze znali swoich przedwojennych sąsiadów, często wykorzystywali swoją nową władzę do uregulowania porachunków z Polakami. Dochodziło do grabieży majątku pomordowanych Polaków.
– Ostrożnie rzecz biorąc, szacuje się że na Pomorzu zginęło wtedy 30 tysięcy ludzi. Dane te były wielokrotnie weryfikowane. Dla porównania: w tym samym czasie w Wielkopolsce ginie 10 tysięcy ludzi, na Śląsku – 1500 osób, na terenie północnego Mazowsza – 1000. Jak widać, na Pomorzu straty te były największe – tłumaczy prof. Bogdan Chrzanowski.
Do słów profesora dodać można jedynie to, że obecnie na lekcjach historii młodzi Polacy dowiadują się o egzekucjach dokonanych przez Niemców w Lesie Kabackim, w Wawrze czy zbrodniach sowietów w Katyniu. Niestety, nazwy pomorskich miejscowości, takich jak: Piaśnica (10-12 tys. zamordowanych) czy Szpęgawsk (5-7 tys. zamordowanych), rzadko kiedy – poza Pomorzem, funkcjonują w zbiorowej pamięci i na kartach podręczników.
Fakt 3. Zmuszanie Kaszubów do wpisywania się na niemiecką listę narodowościową i wcielanie do Wehrmachtu.
To akurat nie jest temat obcy szerszemu gronu odbiorców. Na skutek zabiegu propagandowego zupełnie współczesnych polityków „dziadek z Wehrmachtu” jest kwestią dobrze znaną. To nie znaczy jednak, że rozumianą. Niezrozumienie to, jak się wydaje, wynika z braku znajomości faktu, o którym napisano już powyżej – że na Pomorzu nie było okupacji, tylko aneksja. Że tu była III Rzesza, hitlerowskie Niemcy, nie zaś Generalne Gubernatorstwo, jak na przykład w Warszawie.
Nie zdając sobie sprawy z takiej różnicy wciąż traktuje się obrazy okupacyjnej stolicy jak wzorzec dla wszystkich terenów dzisiejszej Polski. Wyobrażamy sobie, że wszędzie wyglądało to podobnie, chowamy w sobie uproszczenie, w myśl którego Polacy dzielili się na zdrajców volksdeutschów i patriotycznie nastawioną resztę. Takie myślenie w odniesieniu do Pomorza i Kaszub, to podstawowy błąd.
– Stąd na przykład nieporozumienia dotyczące wcielania Kaszubów do Wehrmachtu – tłumaczy Jan Daniluk. – Ta centralistyczna narracja, która każe porównywać sytuację na Pomorzu do tego, co działo się np. w Warszawie, jest w tym momencie kompletnie nieuzasadniona. Ktoś, kto podpisywał volkslistę w Warszawie faktycznie był kolaborantem. W Gdańsku, na Kaszubach, sytuacja była kompletnie inna. Służba w armii niemieckiej w większości przypadków była jedynym sposobem na to, żeby rodziny nie dotknęły represje. Ludzie po prostu starali się przeżyć tę wojnę. Niezrozumienie tego faktu kładło się cieniem przez dekady po wojnie, co zresztą dało się odczuć w debacie publicznej przy okazji przypominania kwestii „dziadka z Wehrmachtu”.
22 lutego 1942 roku, Albert Forster, namiestnik Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie wydał rozporządzenie, w którym nakazywał wpisywanie się na Niemiecką Listę Narodową.
Stwierdzał w nim jednoznacznie, że kto nie podpisze takiej listy, uznany będzie za wroga III Rzeszy.
Ludność niemiecka – również mieszkańcy Pomorza i Kaszub, została podzielona na cztery grupy. Pierwsza, Reichsdeutsche to były osoby narodowości niemieckiej, aktywnie politycznie. Druga, Volksdeutsche, to były osoby narodowości niemieckiej, ale zachowujące się biernie. Trzecia: Eingedeutschte – ludność niemieckiego pochodzenia, która uległa już polonizacji, ale w przyszłości mogła okazać się wartościowa dla Niemców. To była największa grupa na Pomorzu. I grupa czwarta, osoby pochodzenia niemieckiego, ale już całkowicie spolonizowane.
Do września 1944 roku na Niemiecka Listę Narodowościową zapisało się ok. 950 tys. osób. To stanowiło niewiele ponad połowę mieszkańców Pomorza.
Mówi prof. Bogdan Chrzanowski:
– Trzeba pamiętać, że to był dawny zabór pruski, ludność była wymieszana. DVL (Niemiecka Lista Narodowościowa) to był ogromny dramat Pomorza, które żywo w pamięci miało właśnie pierwsze miesiące okupacji/aneksji. My teraz wiemy, że tak krwawe miesiące już się na Pomorzu nie powtórzyły. Ale trzeba cofnąć się do 1942 roku, wtedy nie było to takie pewne. „Kto nie podpisze, będzie traktowany jako wróg III Rzeszy” – nikt nie mógł przewidzieć, że nie powtórzy się się 1939 rok na Pomorzu. Chociaż trzeba pamiętać, że byli też tacy, którzy wytrzymali taką presję. Tacy, którzy się oparli i listy nie podpisali.
Kluczowe dla zrozumienia sytuacji Polaków na Pomorzu w czasie wojny jest znalezienie odpowiedzi na proste, wydawałoby się, pytanie: „co groziło za niepodpisanie listy?”. Odpowiada prof. Bogdan Chrzanowski:
– Można było usłyszeć „Polnische schweine” i na tym koniec. Ale można było też za niepodpisanie listy zostać pobitym, nawet śmiertelnie. Albo trafić na kilkadziesiąt dni na „wychowanie” do obozu koncentracyjnego w Stutthofie, lub do obozu w Potulicach. Warto wspomnieć, że Stutthof był nazywany „pomorskim Oświęcimiem”. Na Pomorzu dużo o nim wiedziano, w pozostałych częściach Polski właściwie nic. Tak więc wpisywaniu na Niemiecką Listę Narodowościową towarzyszyła atmosfera zastraszania, ludzie się bali.
Czy podpisanie owej „volkslisty” dawało spokój? Z jednej strony – zwiększało szanse na przeżycie wojny, z drugiej zaś… Wręcz przeciwnie.
„Niemieccy” mężczyźni w wieku poborowym mieli obowiązek daniny krwi w okopach – musieli bić się za Rzeszę i jej wodza.
Prof. Bogdan Chrzanowski: – Ludzi z NLN wcielano do Wehrmachtu. Dla wielu to był dramat. Zachowały się relacje, które opisują jak wagony z takimi poborowymi jechały na front wschodni i dało się z nich słyszeć polskie pieśni. Na przykład „Rotę”. Pisała o tym polska prasa podziemna. Wielu z tych ludzi konspirowało w Wehrmachcie, inni dezerterowali przy pierwszej okazji. Wielu też ginęło na froncie. Jak Pan przyjrzy się liście poległych na froncie wschodnim żołnierzy niemieckich znajdzie Pan niemało polsko brzmiących nazwisk. To trzeba pojąć, kiedy mówi się o Pomorzu czasu wojny.
Jan Daniluk zwraca uwagę na konieczność odwoływania się do faktów i przestrzega przed idealizowaniem postaw Kaszubów w tej niezmiernie trudnej sytuacji. Oczywistym jest, że wcielanie do Wehrmachtu odbywało się siłą, i że Kaszubi nie mieli większego wyboru. Ale… – Dezercje z Wehrmachtu, do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, czy do Borów Tucholskich… I to oczywiście jest prawda, ale spójrzmy na liczby: one pokazują, że większość żołnierzy po prostu służyła w Wehrmachcie. W 1944 roku z samego Pomorza w Wehrmachcie służyło 85-95 tysięcy żołnierzy. Z tego ok. 4,5 tysiąca zginęło. Mniej więcej 2200 osób zdezerterowało. Większość z tych żołnierzy po prostu służyła w wojsku niemieckim. Czasem ludzie nie mieli jak zdezerterować, różnie bywało… – tłumaczy historyk przekonując, że większość Kaszubów „po prostu chciała przeżyć tę wojnę”.
Co nie zmienia faktu, że rzesza ludzi na Pomorzu podjęła opór wobec niemieckiego najeźdźcy.
Fakt 4. Na Pomorzu działała Tajna Organizacja Wojskowa „Gryf Pomorski”, która skupiała w niektórych okresach nawet osiemnaście tysięcy członków.
Działało ponad 30 grup zbrojnych, funkcjonowało ok. 20 bunkrów, przeprowadzono około stu akcji zbrojnych, prowadzono również działalność wywiadowczą. Z powodzeniem atakowano niemieckie lotniska wojskowe – m.in. w Rumi i Strzebielinie, „Gryfowcy” zdołali zniszczyć samoloty, sprzęt wojskowy i zdobyć broń. Kolejne „wsypy” zdziesiątkowały szeregi TOW „Gryf Pomorski”, tysiące jej członków trafiło do katowni Gestapo, poniosły śmierć lub znalazły się w obozie koncentracyjnym Stutthof.
Należy zaznaczyć, że „Gryf” działał w szczególnie trudnych dla konspiracji warunkach – na terenie, który stanowił część państwa niemieckiego, gdzie obecność i napływ ludności niemieckiej były nieporównywalnie większe niż w innych częściach okupowanego kraju.
Tajna Organizacja Wojskowa „Gryf Pomorski” nigdy nie weszła w struktury Polskiego Państwa Podziemnego, choć otwarcie deklarowano podległość Rządowi Polskiemu na Uchodźstwie i zapewniano o wsparciu w momencie, gdy Armia Krajowa wznieci ogólnonarodowe powstanie.
Fakt 5. W 1945 roku, w momencie wkroczenia Armii Czerwonej na Pomorze (dla sowietów był to teren Niemiec) ludność polska – kaszubska, niejednokrotnie dzieliła los ludności niemieckiej.
Niejednokrotnie Kaszubki przeżywały to, co Niemki. Do dziś niechętnie się o tym mówi. Ale takie są fakty. Dla Rosjan, często z terenów Azji, rozróżnienie między Niemką a rdzenną mieszkanką Kaszub, było niemożliwe.
Kaszubi, druga wojna światowa: nagle, znaleźli się na terenie Rzeszy, byli mordowani masowo w 1939 i 1940 roku, wcielani do armii niemieckiej i zmuszani do podpisywania volkslisty. W tych trudnych warunkach zdołali zorganizować się w oporze przeciwko Niemcom, by na koniec, przez wkraczających Rosjan, zostać potraktowani, jak… Niemcy.
Warto o tym wszystkim mówić. Chociażby po to, by pokazywać, jak krzywdzące bywają jednoznaczne i nie znoszące sprzeciwu oceny odnoszące się do koszmarnych czasów wojny.
Co więcej, powyższe fakty, powinny stanowić wiedzę powszechną i elementarną, nie tylko na Pomorzu. I nie chodzi tu tylko o nauczanie historii w szkole. Chodzi również o narracje rozpowszechniane przez środki masowego przekazu w ramach tzw. polityki historycznej.
Wielu Pomorzan i Kaszubów z niecierpliwością czeka na film pt. „Kamerdyner” (z Januszem Gajosem w roli głównej), opowiadający o miłości kaszubskiego chłopaka i niemieckiej arystokratki. Film ten opowie również o historii tej ziemi i ludzi tu żyjących przez wieki – Polaków, Kaszubów, Niemców. Być może będzie to pierwszy krok, dzięki któremu „pomorska” narracja historyczna trafi do szerszego grona odbiorców.
***
W artykule wykorzystano teksty wcześniej publikowane w Magazynie Kaszuby:
- Pomorze na samym dnie piekła – rozmowa z Bogdanem Chrzanowskim (przedruk z histmag.org) [27.03.2016] .
- Po prostu przeżyć tę wojnę – wywiad z historykiem Janem Danilukiem [09.09.2016] .