Zawody wędkarskie o podlodowy Puchar Króla Kaszub, Kartuzy, jez. Klasztorne Duże, 29.01.2017.
Człowiek, nieprzyzwyczajony do spacerów środkiem jeziora, czuje się dziwnie stąpając po lodzie. Szczególnie, że widać jakieś pęknięcia, co prawda zamarznięte, ale…
Bezpieczeństwo
– Dlatego też mamy koła ratunkowe, liny, jakby coś się wydarzyło – informuje Stefan Makurat, podlodowy mistrz okręgu, prezes koła w Kartuzach. – Ale przy dzisiejszej aurze, przy temperaturze minus pięć, odczuwalnej minus dwanaście, i przy grubości lodu 15 cm, nic nie może się tu wydarzyć.
Ogólnie przyjmuje się, że bezpieczna grubość lodu to 12 cm. Wówczas można organizować np. wyścigi bojerów. Albo zawody wędkarstwa podlodowego.
Dodatkowo organizatorzy podejmują dodatkowe kroki, by zapewnić uczestnikom zawodów bezpieczeństwo. To nie tak, że każdy może sobie zrobić przerębel gdzie chce i jak chce.
– Zawodnicy są zgromadzeni na obszarze wytyczonym linką. Jeden zawodnik nie może siadać bliżej niż 5 metrów od drugiego, dziura od dziury nie może być bliżej jak metr, a przerębel nie większy jak 20 cm – informuje Małgorzata Jaworek, przedstawiona przez pana Stefana jako „rzecznik prasowa” [które to miano wywołało ogólną wesołość] .
Leszcze
Pan Stefan mówi, że w Klasztornym Dużym jest bardzo duża populacja leszcza, dlatego jest tu taka duża „presja wędkarska”.
– Dziura w lodzie musi być taka, żeby się wieeelka ryba zmieściła, jak będzie wyciągana. Wielki leszcz. Ośmiokilogramowy na przykład…
Rzecz jasna, ośmiokilogramowy leszcz – to raczej mało prawdopodobne. Rekord Polski, jeśli chodzi o leszcza – to 7,41 kilograma, 73 cm długości.
– No… takie dwu albo i trzykilowe można tu złowić. Ale najczęściej mają od 300 gram do kilograma.
Na obu jeziorach Klasztornych – Dużym i Małym, w zimie jakby więcej wędkarzy niż latem.
Pani Małgorzata ma swoją teorię:
– W zimie ich lepiej widać, bo wychodzą na środek jeziora, na lód. Latem siedzą ukryci po krzakach – śmieje się wędkarka.
– W zimie jest większa presja ze strony wędkarzy, ze względu na tę populację leszcza właśnie, wielu wędkarzy z Trójmiasta do nas przyjeżdża – dodaje szef kartuskiego koła.
Tłumacza zgodnie, że łowienie spod lodu daje dużą frajdę, jest inne niż łowienie z brzegu. Jest bliższy kontakt z rybą. Łowi się tak… precyzyjnie.
– Od razu wyczuwamy branie. Ryba jest bezpośrednio pod naszymi stopami.
No i jeszcze… Wyjść sobie na dwór, w taką mroźną pogodę, jak dzisiaj. Słońce świeci… Czysta przyjemność. Dla zdrowotności – jak mówią wędkarze.
Branie
Zawodnicy pochylają się w skupieniu nad wywierconymi w lodzie otworami. Trzymają w zmarzniętych dłoniach (w grubych rękawiczkach łowienie jest praktycznie niemożliwe – można się szybko zaplątać) swoje mikrowędki. Tu w większości przypadków nie ma spławików. Wędkarze wpatrują się w końcówki krótkich wędeczek. Gdy końcówka się gwałtownie poruszy – jest branie.
– O jest ryba… Nie, niestety, nie ma – mówi pan Stefan, któremu przed chwilą drgnęła końcówka wędki.
Pozostaje jeszcze do wyjaśnienia kwestia zasadnicza dla każdego wędkarza: na co biorą?
– W zimie najczęściej łowi się na larwy ochotki albo na pinkę, czyli takiego małego dzikunka – tłumaczy pan Stefan, i dodaje: – Ryba ma zwolniony metabolizm i w zimie woli coś takiego właśnie (znaczy się: larwę ochotki – przyp. red.), bo to bardzo delikatny robak jest.
Nie wnikając, na czym polega związek między delikatnością „robaka” a zwolnionym metabolizmem ryby, odchodzę na bok, gdzie coś się dzieje.
Jeden z wędkarzy odrzuca małą wędkę i ciągnie żyłkę… Na końcu której znajduje maleńką rybkę. Drugi zaś… Też odrzuca na bok krótką wędkę, wyciąga pospiesznie żyłkę, aż w jego dłoni ląduje ładny, niezbyt duży, ale na pewno nadający się na patelnię, leszcz.
Dumny wędkarz chętnie pokazuje swoją zdobycz do zdjęcia.
To dopiero początek zawodów. Zbliża się dziewiąta. Wędkarze będą łowić do południa.
– Swoje trzeba wysiedzieć, te cztery godziny – śmieje się jeden z nich. Jeszcze nic nie złowił, ale ma nadzieję, jak wszyscy tutaj, na wieeeelką rybę.