Ruch intelektualny i wóz drabiniasty. Quo vadis Kaszubo?

Powieszenie tabliczki z napisem „Gdańsk stolica Kaszub” to za mało. A siła intelektualna Kaszubów jest niewidoczna. Wywiad z prof. Edmundem Wittbrodtem

Prof. Edmund Wittbrodt – w latach 1990-1996 był rektorem Politechniki Gdańskiej, przewodniczył Radzie Rektorów Pomorza Nadwiślańskiego (1990-1996) i Konferencji Rektorów Polskich Uczelni Technicznych (1994-1996). W latach 1996-1999 był wiceprzewodniczącym Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego. Od lipca 2000 r. do października 2001 r. był ministrem edukacji narodowej. Obecnie kandyduje w wyborach na stanowisko Prezesa Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.

Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie – jedna z większych organizacji pozarządowych w Polsce, liczy 5,6 tys. członków w 70 oddziałach. Działa na rzecz kultywowania języka, kultury i tradycji kaszubskich, propagowania wiedzy o Kaszubach.

By Michał Józefaciuk (Senat Rzeczypospolitej Polskiej) [CC BY-SA 3.0 pl (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl/deed.en)], via Wikimedia Commons
Prof. Edmund Wittbrodt. Źródło: By Michał Józefaciuk (Senat Rzeczypospolitej Polskiej) [CC BY-SA 3.0 pl (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl/deed.en)] , via Wikimedia Commons

Z prof. Edmundem Wittbrodtem rozmawia Tomasz Słomczyński

Urodził się pan i wychował w Rumi. Jest pan Kaszubą?

W Rumi spędziłem jedną trzecią życia. Jestem Kaszubą. Czuję się Kaszubą – jeśli można przez to rozumieć związki z miejscem urodzenia, zakorzenienie w rodzinie, z tym wszystkim co otacza, z kulturą. Na pewno czuję się Kaszubą, chociaż gdybym to miał analizować pod względem krwi, to tylko połowa mojej krwi jest kaszubska.

Co to dziś znaczy: być Kaszubą?

Czuć bliskie związki i relacje z tym co cechuje Kaszubów, poczynając od wartości wspólnie podzielanych, przez cechy osobowe, przywiązanie do kultury i tradycji. Jest jeszcze coś takiego, że jak się słyszy słowo „Kaszuby”, ciepło zaczyna się robić na sercu… To znaczy że człowiek jest emocjonalnie związany z regionem i ludźmi. To się czuje.

Ja przed rokiem sprowadziłem się z rodziną do Kartuz, kilka lat wcześniej zacząłem się interesować Kaszubami i kaszubszczyzną. Od kwietnia prowadzę internetowy Magazyn Kaszuby. Jestem już Kaszubą? Kiedykolwiek nim będę?

Myślę, że tak. Żeby być Kaszubą, członkiem jakiejś społeczności, wcale nie oznacza że trzeba mieć rodzinne korzenie, krew kaszubską. Osiadając tutaj… Mogę sobie wyobrazić kogoś, kto na Kaszubach nie mieszka – w sensie administracyjnym, a zakorzenia się w kulturze, tradycji, zaczyna być emocjonalnie związany z tym, co można nazwać Kaszubami… Można być Kaszubą z wyboru. Może być tak, że ktoś taki będzie jeszcze większym, że tak powiem, Kaszubą, niż osoby, które tu się urodziły, ale ich związki z regionem i kulturą są słabsze.

Odpust Sianowo 2016
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Pan mieszka obecnie…?

W Gdańsku.

Czyli mieszka pan w stolicy Kaszub?

No właśnie: „stolica Kaszub”. Gdańsk, Kartuzy, Kościerzyna, Brusy… Gdzie to jest? Myślę, że Gdańsk może być uznawany za stolicę Kaszub, jako największy, najpotężniejszy ośrodek. Myślę, że to wzbogaca…

Panie profesorze, wychowałem się w Trójmieście, ale o Kaszubach, ich kulturze i historii dowiedziałem się na skutek własnych poszukiwań, po trzydziestym roku życia. Mówię o tym, dlatego, że chciałbym postawić pytanie: czy nie jest tak, że jeśli Gdańsk chciałby nosić miano stolicy, to czy nie powinien na to miano sobie zasłużyć? Zrobić coś więcej dla Kaszub?

Dla mnie Kartuzy i okolice – to zawsze była rdzenna stolica Kaszub. Ale nie ma co ukrywać, że na zewnątrz rozpoznawalny najbardziej jest Gdańsk. Gdańsk jest rozpoznawalny, i to miałem na myśli mówiąc, że jest najważniejszym ośrodkiem. Ale oczywiście, powieszenie tabliczki z napisem „Gdańsk stolica Kaszub”, w języku kaszubskim, to za mało. W Gdańsku powinno się więcej dziać. Ale jak się patrzy na działalność różnych oddziałów ZK-P, to oddział gdański jest jednym z prężniejszych, zresztą siedziba ZK-P jest w Gdańsku, tu jest też Instytut Kaszubski. Tu się odbywają spotkania, ludzie zjeżdżają do Gdańska…

Tak, ale ja – jako dzisiejszy obserwator „z zewnątrz”, jestem przykładem na to że „kaszubski przekaz” nie trafia do statystycznego mieszkańca Gdańska. Ostatnio zrealizowane badanie ankietowe – zapytano dzieci z Gdańska: „z czym ci się kojarzą Kaszuby?” Najczęściej udzielana odpowiedź: z domkiem do góry nogami w Szymbarku. Nie z Remusem, nie z Mściwojem, tylko z atrakcją, która z kaszubszczyzną nie ma nic wspólnego. Wobec tego zadam pytanie: nie ma pan wrażenia, że Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie działa samo dla siebie, zamiast promować Kaszuby wśród nie-Kaszubów?

To jest jeden z powodów, dla którego zdecydowałem się kandydować w wyborach na stanowisko prezesa ZK-P. To był główny argument przemawiający za tym, żebym zgodził się kandydować. Też uważam, że dotychczasowa działalność jest zbyt folkowa, ludowa i nakierowana na wewnątrz niż na zewnątrz. Zostałem członkiem ZK-P na początku lat dziewięćdziesiątych. Wtedy różni ludzie, spoza samego Zrzeszenia, interesowali się tym, jakie jest stanowisko ZK-P w różnych sprawach, które dotyczyły regionu, obywatelskości, samorządności. We wszystkich ważnych lokalnie sprawach Zrzeszenie zabierało głos słyszalny na zewnątrz. Niejednokrotnie słyszałem: „No tak, Kaszubi uważają to i to…”. Stanowiska Kaszubów w różnych sprawach były upubliczniane, były znane. Tak było kiedyś, dzisiaj wydaje się, że te stanowiska nie są szerzej znane, nie są upubliczniane, nie ma konferencji prasowych, na których mówilibyśmy o tym, co nas interesuje, jakie mamy zdanie na dany temat. Poza tym brakuje większego otwarcia. Wśród Kaszubów powszechne były postawy zamykania się, oddzielania od reszty…

W PRL-u?

Nawet później. I w samym Zrzeszeniu. Przykładem może być Kaszëbskô Jednota – organizacja, którą Artur Jabłoński powołał na wzór partii politycznej. To jest postawa zupełnie inna niż ta, której ja bym chciał. Chodzi mi o to, żeby być otwartym na środowisko, żeby być Kaszubą, Pomorzaninem, Polakiem i Europejczykiem. To się nie kłóci, to się uzupełnia.

Jak widzę, tematu Jednoty nie sposób nie poruszać… O jej istnieniu dowiedziałem się, gdy liderzy tej organizacji, uważający się za Kaszubów nie będących Polakami, mówili o zagrożeniu, jakim ma być wynarodowianie Kaszubów, ich asymilacja w polskości, która ma zagrażać kulturze kaszubskiej. I że trzeba się przeciwstawiać temu procesowi. Co pan sobie myśli i czuje, gdy słyszy takie hasła głoszone przez niewielką, ale wyrazistą organizację?

Myślę, ze ten ruch bazuje na złej ocenie sytuacji. To trochę mi przypomina mówienie o tym, żeby Polska nie wchodziła do Unii Europejskiej bo będziemy wszyscy europeizowani, bo się zagubimy, i tak dalej… Tymczasem w UE obowiązuje zasada różnorodności. Muszę powiedzieć, że ja w ogóle nie widzę takich tendencji, jakie były kiedyś, gdy w szkołach zakazywano posługiwania się językiem kaszubskim, i tylko tyle było, co z domu wynieśliśmy. To co dziś jest, w rzeczywistości zaprzecza podwalinom, na których zbudowano Jednotę. Dzisiaj społeczeństwo jest otwarte, wobec tego nie można się zamykać. Oczywiście, czy my zachowamy naszą tradycję i kulturę, i czy będziemy ją przenosili do przyszłości, to zależy tylko od nas. Ci ludzie – mam na myśli Jednotę, chcieliby, żeby w regulacjach zapisać, że wszystko jest nakazane. Są tendencje do tego, żeby nakazać wszystkim mieszkańcom województwa uczenie się języka kaszubskiego. Nie tędy droga. Dziś powinniśmy funkcjonować w społeczeństwie pokazując dobre przykłady i zachęcać ludzi, wzbudzać w nich motywację poprzez przedstawianie argumentów. Zamykanie się może spowodować skutek zupełnie odwrotny. Pamiętam czas, kiedy Jednota powstawała, wówczas odnosiło się wrażenie, że jej założyciel chce budować partię polityczną i mówić „my” i „oni” i ustawiać się przeciwko. Bo „oni” nas atakują i „oni” nam zagrażają.

Oni – czyli kto? Polacy?

Tak. I cała reszta, która jest poza ich kręgiem.

Odpust Sianowo 2016
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Proponuję zostawić już Jednotę. Wróćmy do spraw samego Zrzeszenia i Kaszubów w ogóle. Co powinno się wydarzyć w Trójmieście, żeby to otwarcie Kaszubów nastąpiło? Żeby dzieciaki już nie kojarzyły Kaszub z domkiem do góry nogami?

Kiedy byłem wiceministrem edukacji w rządzie Jerzego Buzka, ustalaliśmy program edukacyjny na wszystkich poziomach w ten sposób, żeby edukacja regionalna stanowiła fundament. Język kaszubski, wiedza o kulturze, wiedza o regionie, wszystkie one miały zmieniać tę sytuację. Dziś widzę, że język kaszubski jest obecny w szkołach i są na to środki, i bardzo dobrze. Ale z programów została wykreślona wiedza o regionie. Powinniśmy wrócić do tego, żeby osoba, która nie chce uczyć się języka kaszubskiego, mogła uczyć się o korzeniach miejsca, w którym mieszka. Tu jest wiele do zrobienia.

Ale to są decyzje, które mogłyby zapaść na szczeblu centralnym. Zrzeszenie miałoby lobbować na rzecz wzmocnienia edukacji regionalnej?

Na pewno tak. Ale myślę też, że Zrzeszenie powinno zacząć lepiej funkcjonować w świadomości samych Pomorzan. Żeby było widoczne poprzez rozsądne działania, zajmowanie stanowiska w ważnych dla Pomorza sprawach.

Na przykład?

Toczyła się dyskusja na temat powołania metropolii Trójmiasta. Nie słyszałem, żeby ZK-P zajmowało w tej sprawie jakieś stanowisko. W wielu innych sprawach nie słychać było głosu Kaszubów. A takie stanowiska – rozsądne, wyważone, działania w kierunku budowania wspólnoty, są teraz potrzebne. Chodzi o głosy, które pójdą wbrew temu, co teraz w Polsce obserwujemy. Więcej jest dzielenia społeczeństwa niż łączenia, więcej jest dezintegracji niż budowania wspólnotowości. Może działania ZK-P pomogłyby to naprawić?

Nie uważa pan, że w pierwszej kolejności należałoby wyjść z kaszubskimi treściami do mieszkańców Trójmiasta? Opowiedzieć im, jakie bogactwo znajduje się tuż za miedzą, bo w większości nie mają o tym pojęcia. Niestety, Kaszuby ciągle są kojarzone z truskawkami i wozami drabiniastymi.

Miałem nadzieję, że edukacja regionalna wpłynie na zmianę takiego stanu rzeczy. Ale spostrzegam, że to nie zafunkcjonowało tak, jak powinno. To jest za mało. Dlatego uważam, że to jest zadanie dla Zrzeszenia. Jeszcze raz powtórzę: gdyby społeczeństwo widziało, że Kaszubi zajmują różne stanowiska w różnych ważnych sprawach, to również wpłynęłoby to na zmianę tego wizerunku.

Czyli, że Kaszubi powinni odważnie zaistnieć w dyskusji publicznej?

Tak. To będzie przyciągać ludzi do samego Zrzeszenia, jak i do grona jego sympatyków. I jest jeszcze jedna rzecz: w Instytucie Kaszubskim mamy sporo doktorów, profesorów, z tytułami naukowymi, na naszych uczelniach jest ogromne zaplecze takich ludzi. Można zbudować zespoły ekspertów, specjalistów, takie think tanki, które pomagałyby poszczególne stanowiska wypracowywać. I bardzo ważne jest, żeby to były ciała apolityczne. Żeby Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie nie było partią polityczną. Żeby było otwarte na ludzi o różnych poglądach politycznych.

To o czym pan mówi kompletnie nie kojarzy się z pomorską prowincją, raczej z kulturą dużego miasta, metropolii. Tymczasem wielu ludziom sama nazwa „Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie” kojarzy się z wiejskością, okolicami Kościerzyny, Wejherowa czy Kartuz. To, co pan proponuje, to zwrot, otwarcie na tzw. wielki świat?

Tak. Potrzebna jest równowaga między częścią – nie chcę powiedzieć prowincjonalną…

Ludową?

Tak, ludową. Trzeba tę ludowość powiązać z faktem, że wśród Kaszubów są tacy ludzie jak Józef Borzyszkowski czy Cezary Obracht-Prondzyński. To jest siła, w tej chwili prawie niewidoczna. Nie chcę niszczyć tego, co jest, bo to trzeba zachować, nie wolno niszczyć tego dorobku, ale do ludowości trzeba dołożyć drugą nogę, która…

Będzie miała mniej wspólnego z ludowością, a więcej z ruchem intelektualnym?

Dokładnie tak.

Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby