1

Paintball w Gowidlinie. Duże emocje młodych facetów [FOTOREPORTAŻ]

Gdy minie już pierwsza euforia, przychodzi czas na układanie strategii. Chłopcy próbują ustalać zadania, dzielić się misjami

Czy paintball to dobry pomysł? Syn zażyczył sobie w ramach urodzin. Zaprosi kumpli i będzie zabawa. Niby wszystko jasne, wystarczy wpisać do wyszukiwarki: Paintball na Kaszubach, i już można organizować synkowi urodziny.

Niby wszystko jasne, a jednak pojawia się szereg wątpliwości.

Czy to jest odpowiednie dla dzieci? Czy to sport czy zabawa w wojnę?

Nigdy nie zabraniałem mojemu synowi bawienia się w wojnę. Już od przedszkola – podobnie jak ja sam w jego wieku, ganiał po lesie i łące z kolegami, z patykiem albo plastikowym pistoletem, prowadząc kampanie, ofensywy i tajne misje. Jednak wiem, że niektórzy rodzice mają z tym problem…

Odpowiadając na pytanie zawarte w tytule – Paintball to zdecydowanie jest sport. Znamienne, że pan Sebastian – gospodarz miejsca, zaraz po naszym przybyciu zaznaczył wyraźnie rozdając coś, co wyglądało jak karabiny:

– To nie są żadne karabiny albo strzelby. To są markery.

Ja sam dodałem, że ta gra nie polega na żadnym „zabijaniu”, chodzi o to, żeby przeciwnika „trafić” i wyeliminować na chwilę z gry. Jak to w sporcie, w grze zespołowej. Tylko tyle. I aż tyle.

Nasi chłopcy – przyjechało pięciu kolegów syna, w wieku od 6 do 9 lat, nie wkręcili się w żadne „zabijanie”. Biegali, mierzyli do siebie z markerów, podchodzili, starali się trafić, ale nie używali „wojennej” nomenklatury. Wkręcili się w zabawę, ale na sportowo, bez jakiejkolwiek agresji – prawdziwej czy udawanej.

Czy chłopcy nie są za mali? Czy to jest bezpieczne?

Jest bezpieczne, o ile dzieci uważnie wysłuchają instrukcji przed rozpoczęciem gry i nie będą podejmowały ryzykownych zachowań, na przykład – nie będą zdejmowały maski na polu gry (nie wolno tego robić pod żadnym pozorem). Poza tym: nie będą do siebie strzelać z bliska. Pan Sebastian zaznaczył, że nie wolno do siebie strzelać z odległości mniejszej niż pięć metrów. Prawdą jest, ze czasem, w ferworze sportowej walki, owe piec metrów jest dyskusyjne… Prawdą jest również, że przez przypadek zdarzyło się, że jeden z chłopców pociągnął za spust i trafił w kolegę ze swojej drużyny, z odległości jednego metra. Tak, taka sytuacja również może się zdarzyć. Dziewięciolatek oberwał w głowę nad uchem, tuż obok maski. I co? Nic szczególnego. Chwila strachu, kilka łez, żadnego guza nie było. Po minucie zawodnik zapomniał o sprawie i ruszył na przeciwnika. Zresztą… Płaczu było więcej. Jeden z chłopców dostał kulką w krocze, inny w odsłonięty palec. Przebieg wydarzeń był w tych przypadkach podobny: wycofanie się do bazy, kilka łez, trzeba się ogarnąć, przecież nie boli, no rzeczywiście nie boli, może trochę, i wracamy do gry. Te łzy pojawiały się bardziej ze strachu niż z bólu. Tak hartuje się stal…

Jak wspomniałem, najmłodszy z uczestników miał 6 lat, najstarszy – 9. Wszyscy się dobrze bawili. W jednym przypadku musiał wkroczyć do akcji tata, gdyż marker okazał się za ciężki do noszenia (i wcale nie był to ojciec sześciolatka).

Łzy pojawiły się jeszcze przy okazji…. złości. Tak, emocje są duże, więc nic dziwnego, że chłopcy dawali im upust. Złość – pojawiająca się na skutek przegranej bądź nieuczciwości kolegi, jest naturalna, to część tej zabawy. To tak zwana sportowa złość. Trzeba się ogarnąć, opanować emocje, i ruszać do ataku na przeciwnika.

A propos bezpieczeństwa dzieci grających w paintballa: przy każdej z dwóch grup musiała być osoba dorosła. Takie warunki postawił pan Sebastian. Ani przez moment dzieci nie były same. Ja sam – jako opiekun, starałem się bacznie obserwować co robią chłopcy, ale jak najmniej wtrącać, w myśl zasady, że to oni sami mają się bawić, tak jak chcą i potrafią.

Czy rodzic musi się jakoś specjalnie przygotować?

Wyruszając z synem na paintballowe urodziny byłem przygotowany na to, że będę organizował grę, ogłaszał początek rundy, jej koniec, tłumaczył zasady, wyznaczał bazy do zdobycia, i tak dalej. Nawet zacząłem tłumaczyć zasady pierwszej rozgrywki, gdy okazało się, że zrobi to za mnie pan Sebastian. I rzeczywiście, naszym – rodziców zadaniem było pilnowanie, żeby nic złego się chłopcom nie stało (np. żeby nie strzelali do siebie ze zbyt małej odległości) i ew. pełnienie roli sędziów w sytuacjach spornych. Pan Sebastian zaś proponował zasady kolejnych rozgrywek, ogłaszał ich rozpoczęcie i zakończenie.

Nie trzeba się specjalnie przygotowywać do tej zabawy, poza tym, że należy ubrać dzieci (i siebie) w raczej znoszone ubrania. Kombinezony, którymi dysponował pan Sebastian, były raczej za duże dla chłopców. Ale nie ma się czym martwić, farba od kul bardzo łatwo się spiera.

Ile kul zakupić?

W pakiecie podstawowym jest sto kul. Można to wystrzelać w kilka minut, strzelając do drzew i elementów wyposażenia pola. Ale przecież nie o to chodzi… Chłopcy strzelali do siebie seriami, na raz pociągali ze spust zwykle po trzy, cztery, pięć razy. Jedni starannie celowali, inni strzelali „w kierunku”. Na  pewno trzeba uczestnikom wytłumaczyć, że to nie jest zabawa w wojnę patykami, ani gra komputerowa, że tu nie chodzi o to, żeby narobić hałasu, tylko żeby skutecznie wyeliminować przeciwnika. Nie przestraszyć, tylko trafić – „oznaczyć” farbą. Zauważyłem, że w miarę trwania gry, chłopcy strzelali mniej – a więcej kombinowali, podchodzili się nawzajem.

W sumie każdy z chłopców miał po 200 kul. Po półtora godzinie zabawy niektórzy mieli jeszcze kule w magazynkach, więc postanowiliśmy na koniec ładnie pokolorować znajdującą się na polu ścianę z desek.

Co daje gra w paintball?

Najpierw napiszę, co daje taka zabawa chłopcom. Przede wszystkim – dla większości z nich to było zupełnie nowe doświadczenie. Duże emocje, które niejednokrotnie trzeba opanować. Odrobina strachu. Radość zwycięstwa, gdy uda się trafić przeciwnika i gorycz porażki, gdy poczujemy rozpryskującą się na plecach kulkę.

Pokonanie własnych słabości – trochę boli, trochę strasznie. Ale przecież trzeba zaraz wracać do gry…

Opanowanie emocji i myślenie. Jak to zrobić, żeby nie dać się trafić, ale podejść pod maszt i wciągnąć flagę? Gdzie jest przeciwnik? Na wieży, czy za oponami? Czy jeśli wybiorę tę drogę, to będę dostatecznie osłonięty? Tam będę musiał wybiec, tamtędy przebiec, tam się ukryję. Tu zrobię zasadzkę. czy będę miał dobre pole widzenia? Czy przeciwnik będzie tędy przechodził?

Gdy minie już pierwsza euforia, przychodzi czas na układanie strategii i na pracę zespołową. Chłopcy między sobą próbują ustalać zadania, dzielić się misjami. Ty pójdziesz tamtędy, oni wówczas będą cię widzieć, pewnie będą chcieli cie trafić, ja zaś za ich plecami, korzystając z nieuwagi, przebiegnę przez plac, do masztu, na wieżę…

Korzyści dla chłopców były, moim zdaniem, oczywiste. A dla rodziców?

Gdybym był terapeutą i chciałbym zdiagnozować problemy oraz zidentyfikować mocne strony kilkuletniego chłopca, wysłałbym go na paintball z kolegami. Wszystko widać jak na dłoni. Jedni to „myśliciele”. Zanim ruszą do gry, chcą mieć przemyślany plan. Inni są „wyrywni”. Dawaj, na przeciwnika – ci są szybsi i bardziej energiczni. Jeszcze inni łącza jedno z drugim. Część chłopców działa na granicy zasad, próbując je trochę „nagiąć”, inni zaś pryncypialnie się ich trzymają. Z kondycją fizyczną też jest różnie. Jedni nie mają problemu z tym, żeby ganiać z ciężkim markerem przez półtora godziny, dla innych jest to wysiłek ponad możliwości. Jednych strach paraliżuje, inni zaś nie zwracają większej uwagi na ryzyko oberwania kulką z farbą. Jedni wybierają strategię: „przede wszystkim nie dam się trafić”, inni: „przede wszystkim zdobyć maszt i wciągnąć flagę”. A co, jeśli chłopcy mają różne strategie w tej samej drużynie? No cóż, trzeba się dogadać…

Wszyscy, po skończonej grze, są dumni i jacyś tacy… dojrzalsi odrobinę?

Paintball na Kaszubach. Które miejsce wybrać?

Wpisując do wyszukiwarki hasło: Paintball Kaszuby, widzimy co najmniej kilka miejsc – od Wejherowa i Trójmiasta, po Chojnice. Ja wybrałem PAINTBALL GOWIDLINO – i jestem zadowolony.

Po pierwsze – teren. Nie za duży, ale i nie za mały. W terenie, który byłby zbyt duży, chłopcy mogliby mieć problem z odnalezieniem siebie nawzajem. Trwałoby to w nieskończoność. Być może dla starszych dzieci i dorosłych taka rozrywka byłaby w sam raz, dla 6-9-latków jednak jest lepiej gdy „coś się dzieje” przez cały czas.

Po drugie  – obsługa. Podobno, w niektórych przybytkach tego typu, jest tak, że uczestnicy dostają sprzęt, i mają się bawić sami, bez udziału organizatora. To być może niezła opcja dla starszych dzieci i dorosłych, w naszym przypadku jednak opcja „jesteśmy pod opieką” bardzo mi – jako ojcu solenizanta, pasowała.

Po trzecie markery – mogłyby być trochę lżejsze, ale cóż… W sumie nie stanowiło to problemu dla zdecydowanej większości chłopców. A że nie wszystko jest łatwe, lekkie i przyjemne? Takie chyba ma być, jeśli mamy mówić o przygodzie.

Na koniec: ceny. Zasadniczo taka przyjemność kosztuje 40 zł. odo osoby (100 kul). Jeśli chce się dokupić kule, to trzeba przygotować się na dodatkowy wydatek rzędu 15 zł. Czy to dużo? I tak, i nie.

Paintball w Gowidlinie

W PAINTBALL GOWIDLINO zorganizowałem synowi urodziny – po grze było ognisko, sto lat i tort (we własnym zakresie). Dla porównania – w przybytkach, gdzie dzieci na „kids party” bawią się przez dwie godziny pod okiem animatorek, koszt uczestnika wynosi ok. 30 zł. Wówczas, jeśli ma być fun, wypadałoby zaprosić pół klasy. Czyli – 300 zł. wydamy, jak nic. Na paintballa syn zaprosił pięciu kumpli. Koszt ten sam, a według mnie – zabawa dużo lepsza. I nie tylko zabawa, ale coś jeszcze…

To COŚ zwie się przygodą.