Biało-czerwona „setka” po kaszubsku [FELIETON] 10

Biało-czerwona „setka” po kaszubsku [FELIETON]

Tutaj mamy inną polskość. Jaką? Bardzo Kaszubską. Celebruje się tu urodziny matki, a zarazem rocznicę ślubu.

Kaszubskie świętowanie stulecia niepodległości w zasadzie nie wyglądało inaczej niż w innych częściach Polski. Ten sam entuzjazm młodych ludzi, ta sama martyrologiczna powaga oficjeli. Ale to nie znaczy, że różnic nie ma. Na Kaszubach patriotyzm jest rozumiany nieco inaczej. Ani gorzej, ani lepiej. Różnic tych nie widać gołym okiem, ale pobrzmiewają one czasem w wypowiedziach kaszubskich działaczy, inteligentów, ideologów.

Na samym początku trzeba wyraźnie zaznaczyć, podkreślić, napisać wielkimi literami: 11 listopada na Rynku w Kartuzach, mieszkańcy miasteczka – tłumnie uczestniczący w happeningu, pięknie i radośnie świętowali jubileusz Niepodległej. Bez żadnych niuansów, podtekstów i prawd ukrytych między wierszami. Niech świadczą o tym zamieszczone zdjęcia z tego wydarzenia. Happening został zorganizowany przez Centrum Inicjatyw Edukacyjnych w Kartuzach, które – jak co roku, zorganizowało przedstawienie.

Było więc radośnie, podniośle i fajnie. Jednak nie o tym chciałem tym razem napisać.

Żeby zrozumieć, czym w istocie może być niepodległość Polski dla Kaszubów, i czym jest ich – niezaprzeczalny – patriotyzm dzisiaj, warto zajrzeć głębiej i wyjść poza powierzchowne hasła i okrzyki.

Po pierwsze: w roku 1918 na Kaszubach nie wydarzyło się nic specjalnego. Kaszubscy mężczyźni – ci którym udało się przetrwać koszmar pierwszej wojny światowej, rozpoczynali swoją wędrówkę z okopów armii pruskiej do domu.

Po drugie: Kaszuby zostały przyłączone do Polski w roku 1920. Swoje „stulecie” będą świętować wiosną 2020 roku. Jednak dla wielu będzie to dość gorzkie święto. Być może pojawią się głosy, że w sumie to nie ma co wspominać. Polskie władze, a szczególnie wkraczający tu hallerczycy dali w kość Kaszubom, wprowadzając tu swego rodzaju okupację. O tym się głośno nie mówi.

Po trzecie: władze Drugiej Rzeczpospolitej, tak niechętne wszelkim autonomizmom, upatrujące w różnorodności tożsamościowej zagrożenia, szczególnie tu, na pograniczu polsko-niemieckim, nie zawsze są na Kaszubach wspominane z sympatią. Postawa taka ma swoje podstawy i w żaden sposób nie powinna być odbierana jako antypatriotyczna.

Ale po kolei. Zacznijmy do początku – początku wieku XX.

Polaków trzy procent

Zajrzyjmy więc na profil Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego na Facebooku. Przypomina się tam statystyki dotyczące narodowości mieszkańców Pomorza w przededniu odzyskania niepodległości.

Stefan Ramułt, zamieszkały w Galicji językoznawca i etnograf, autor Słownika języka pomorskiego czyli kaszubskiego, jako pierwszy określił liczbę Kaszubów na podstawie badań prowadzonych przez siedem lat. Ich wyniki opublikował w dziele pt. Statystyka ludności kaszubskiej (1899). W ciągu siedmiu lat (1891-1897) Stefan Ramułt wysyłał na Kaszuby tysiące listów i kwestionariuszy, korzystając przy tym z pomocy duchowieństwa katolickiego, sołtysów, nauczycieli, urzędników państwowych i innych osób. W wyniku jego mrówczej pracy powstała niezwykle dokładna statystyka ludności, w której podano informacje dla 1970 miejscowości. W każdej z nich określono liczbę Kaszubów, Polaków, Niemców, Żydów i innych, przy czym dotyczyła ona wyłącznie używanego języka ojczystego, a nie narodowości.

Kaszubskie terytorium etniczne pod koniec XIX wieku zamieszkiwało 616 773 osób. Wśród nich byli:

– Kaszubi – 174 832 (28,3%).

– Niemcy – 413 586 (67.1%),

– inni – 31 886 (4,6%), w tym Polacy: 19 774 (3,2%).

Źródło: profil FB – Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie

Mamy więc informację taką: u progu XX wieku jedynie 3 proc. mieszkańców Pomorza [1] posługiwało się językiem polskim. Absolutnie dominujący był tu język niemiecki. Po kaszubsku (zwróćmy uwagę na fakt oczywisty, ale wart w tym miejscu podkreślenia – polski i kaszubski to dwa odrębne języki) mówiła jedna trzecia ludności.

Były miejsca, w których dominował żywioł kaszubski: w powiecie puckim mówiło w tym języku 76,5% ludności, kartuskim – 75,2% i wejherowskim – 66,8%. Nie zmienia to jednak faktu, że w makroskali regionu stanowili oni jedną trzecią ludności.

Powrót do Macierzy?

W tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak postawić pytanie, czy właściwym jest mówienie o „powrocie Kaszub do Macierzy”, który miał nastąpić w 1920 roku.

Po pierwsze dlatego, że po setkach lat germanizacji, prawie 70 proc. mieszkańców Pomorza to byli Niemcy (lub, żeby bardziej precyzyjnie to określić – były to osoby posługujące się językiem niemieckim). Czy nam się to podoba, czy nie – tak było. Dalej: jeśli założyć, że wszyscy Kaszubi u schyłku pierwszej wojny światowej pragnęli przyłączenia do Polski, to należy stwierdzić, że na terenie Pomorza była to zaledwie jedna trzecia ludności.

Po drugie dlatego, że teza o polskości Kaszubów w pierwszych dekadach XX wieku, również może być poddana w wątpliwość. Kiedy w 1920 roku na ziemie te wkraczało wojsko polskie, przyłączając większą cześć Kaszub do Rzeczpospolitej, żołnierze z orzełkami byli witani entuzjastycznie. Ale nie zmieniało to faktu, że żołnierze Błękitnej Armii Józefa Hallera posługiwali się innym językiem niż witający ich z kwiatami Kaszubi. Co więcej – owi Kaszubi doskonale mówili po niemiecku – wszak od kilku pokoleń uczyli się tego języka w szkołach i posługiwali się nim w urzędach, po polsku zaś często nie mówili wcale. W tych warunkach entuzjazm szybko minął i zaczęła narastać wzajemna niechęć między Kaszubami a „Bosymi Antkami” – przybyszami z Kongresówki i Galicji, którzy – na domiar złego, obsadzali stanowiska w tutejszej administracji, w strukturach tworzącego się właśnie na tych ziemiach państwa polskiego. Nie wspominając o szykanach, jakich doznawali Kaszubi ze strony polskich żołnierzy… Których jeszcze niedawno z taką serdecznością witali.

No właśnie – witali… Ale kogo witali Kaszubi z kwiatami w 1920 roku? Rodaków Polaków, czy braci-sąsiadów Polaków, z którymi teraz będzie im lepiej niż dotychczas z Niemcami?

Jedna nacja czy związek partnerski?

„Nie ma Kaszëb bez Polonii, a bez Kaszëb Polśczi” – słowa te, których autorem jest Hieronim Derdowski, jeden z największych kaszubskich literatów, zostały wyartykułowane jeszcze w wieku XIX. Dziś są powielane na licznych tablicach pamiątkowych, pomnikach, przypominane przy każdej okazji, na przykład przy okazji świętowania stulecia Niepodległej.

„Nie ma Kaszub bez Polski a bez Kaszub Polski” – powiedzenie to – w polskiej wersji, pamiętam jeszcze ze szkoły podstawowej, pewnie z jakiś akademii szkolnych albo z gazetki ściennej na korytarzu. Bezrefleksyjnie je przyjmowałem jako pewną oczywistość. Tak bardzo oczywistą, że nie wartą nawet zastanowienia.

Teraz zaś, po kilku latach rozsupływania kaszubskich zawiłości, słowa Derdowskiego nabierają nieco innego znaczenia. I coraz częściej się nad nimi zastanawiam.

Wsłuchajmy się w takie powiedzenie: „Nie ma Polski bez Mazowsza a Mazowsza bez Polski”. Albo: „Nie ma Polski bez Małopolski a Małopolski bez Polski”. Bez sensu, prawda? Przecież Mazowsze i Małopolska to Polska, to esencja polskości i takie gadanie jest tyleż niepotrzebne, co wręcz bełkotliwe.

Z Kaszubami jest jednak inaczej. Gdy Derdowski to pisał, na Kaszubach po polsku mówiło zaledwie kilka procent ludności, około siedemdziesięciu procent mówiło po niemiecku. To po pierwsze… A po drugie – co „autor miał na myśli”?

Można przyjmować dwie interpretacje.

Pierwsza traktuje zawarty w tych słowach podział na Kaszuby i Polskę jako zwrot czysto retoryczny, i stawia znak równości między Kaszubami i Polakami. Kaszub to Polak, i koniec, nie ma tutaj żadnych niuansów. Zdaje się, że taka – uproszczona interpretacja, jest obecnie dominująca (takie odnoszę wrażenie).

Druga zaś – wyrażana w przeszłości niejednokrotnie przez kaszubskich intelektualistów, inaczej stawia akcenty. Jest oto naród Polaków i Kaszubów. Dwa osobne podmioty. Jeden bez drugiego żyć nie może. Wchodzą w związek po wsze czasy i w tym związku trwają. Słowa Derdowskiego przestają pełnić funkcje tylko retoryczne, zawierają w sobie pewien komunikat o podmiotowości zarówno Polaków, jak i Kaszubów. Czuć w tym sformułowaniu Derdowskiego – powiedzielibyśmy dzisiaj – znamiona związku partnerskiego.

Polskość nieco inna, jakaś taka… Kaszubska.

Jakie to ma znaczenie dla naszej współczesności?

I małe, i duże zarazem. O ile można podawać w wątpliwość polskość Kaszubów A.D. 1920, o tyle dzisiaj, gdy minęło kilka pokoleń, nie należy, wręcz nie wolno tego robić.

Faktem jest, że podczas Narodowego Spisu Powszechnego z 2011 roku, 16377 osób wskazało na swoją narodowość jako „kaszubską”. To osoby, które – jak należy sądzić, nie czują się Polakami, tylko Kaszubami. Nie sposób tego faktu pomijać, nie wolno także tych ludzi za ten wybór piętnować. Demokratyczne państwo polskie daje im prawa, z których korzystają. Jednak stanowią oni – wciąż opierając się na wynikach tego samego Narodowego Spisu Powszechnego –  7,6 procent ogółu Kaszubów (spis wykazał, że mamy w Polsce 232 547 osób wskazujących swoją kaszubską identyfikację narodowo-etniczną). Tym samym – 92,4 procent Kaszubów wskazuje na swoją tzw. podwójną tożsamość – polską i kaszubską zarazem. Dlatego też upraszczające i uogólniające twierdzenia podające w wątpliwość polskość Kaszubów (jako całej grupy etnicznej), są dzisiaj nieuprawnione [AKTUALIZACJA – fragment dopisany 17.11.2018, dzień po publikacji felietonu].

Gdyby wyjść dzisiaj na Rynek w Kartuzach, i  zacząć zadawać pytania przechodniom, o to czy czują się Polakami, czy też może Kaszubami, można by się narazić na drwiny, śmiech i wzruszanie ramionami. Tacy sami Polacy robią zakupy w Biedronce w Kartuzach, jak i w Warszawie. Z jednej strony tacy sami, z drugiej zaś… trochę inni.

Po stu latach od odzyskania niepodległości, językiem niemieckim nikt tu się już nie posługuje, a kaszubski jest używany niemal wyłącznie przez starsze osoby i w szkołach (na szczęście czasem udaje się usłyszeć ten język na ulicy), a w przywołanej już Biedronce coraz częściej słychać ukraiński, szczególnie w porze zbioru truskawek. Tak czy inaczej, dzisiaj polskość Kaszub i przynależność do państwa polskiego są oczywiste i niepodważalne.

Ale jest to inna polskość. Jaka? Do końca nie potrafię tego wytłumaczyć, nie ma chyba jakiegoś przymiotnika, który byłby w tym momencie zdatny do użycia. Ta polskość jest taka bardzo… Kaszubska. Może nieco bardziej zdystansowana? Albo: mniej histeryczna i mniej doktrynerska? Trzeźwa i wymagająca?

Kaszubi, oprócz tego, że czują się synami tej ziemi, chcą również być równoprawnymi partnerami dla innych synów tej ziemi, mieszkających w pozostałych regionach.

Matka czy wybranka serca?

Dlatego, choć nie widać tego gołym okiem, kaszubskie świętowanie stulecia Niepodległości można porównać do dwóch sytuacji. Z jednej strony celebruje się tu setne urodziny najdroższej matki – „macierzy”, z drugiej zaś – to również rocznica ślubu z wybranką serca. Matki się nie wybiera – a żonę już tak. Kaszubi, oprócz tego że dzisiaj traktują Polskę jako swoją macierz, to pamiętają, że przed stu laty Ją sobie wybrali.

A przecież inaczej kocha się matkę, inaczej zaś żonę i kochankę. Od tej drugiej więcej się wymaga.

Kaszubi potrafią to jakoś połączyć. Jak? Nie wiem. Są oni dla takiego jak ja, Bosego Antka, pewną tajemnicą, której rozwikłanie może zająć jeszcze wiele lat.

Tymczasem niniejszy felieton kieruję do innych Bosych Antków, którzy jakże często niektóre zachowania Kaszubów odbierają na opak nie podejmując trudu zrozumienia, że również patriotyzm może mieć różne oblicza.

***

[1] Pojęcia „Pomorza” używam tu umownie, dla określenia terenów zbadanych przez Stefana Ramułta.