1

Nam wszystkim potrzebne jest Muzeum Historii Pomorza [FELIETON]

Najwyższy czas, żeby liderzy kaszubskich społeczności podjęli wysiłek organizacyjny dla powstania Muzeum Historii Pomorza

Co roku we wrześniu dzieci i młodzież zaczynają rok szkolny, zaś rekonstruktorzy wdziewający mundury z 1939 roku mają pełne ręce roboty. Zgiełk co roku taki sam. Doprawdy trudno jest wymyślić świeżą, nową formułę obchodzenia rocznic kolejnych pięknych i wzniosłych klęsk: Westerplatte, Bzury, Kocka, Helu, wkroczenia Armii Czerwonej. Więc dzieci, jak kraj długi i szeroki, gromko recytują wiersz o tych, którzy czwórkami szli…

A rozsiane po całym Pomorzu groby w ciszy i zapomnieniu czekają na kolejną jesień. Która to już będzie? Osiemdziesiąta dziewiąta od tamtej, nazywanej niekiedy „krwawą”.

Uczniowie pomorskich szkół, recytujący piękny skądinąd wiersz Gałczyńskiego, zazwyczaj nie mają pojęcia o zagubionych w lesie, po sąsiedzku, mogiłach, choć w wielu przypadkach spoczywają w nich ich pradziadkowie.

Ilu Polaków potrafi dziś odpowiedzieć na pytanie, co znaczy pojęcie: „krwawa jesień na Pomorzu”? Ilu uczniów usłyszało o niej w szkole? Ile akademii i uroczystości odbyło się dla uczczenia jej ofiar? Dodajmy: czterdziestu tysięcy ofiar. Czterdziestu tysięcy wymordowanych (głównie) Polaków, przedstawicieli pomorskiej inteligencji – zabijanych w sposób pieczołowicie przygotowany, planowy, metodyczny i przerażająco skuteczny.

Właśnie zbliża 89 rocznica wielu egzekucji. W większości odbywały się one w październiku i listopadzie 1939 roku. Warto – tu na Pomorzu, w roku obchodów odzyskania przez Polskę niepodległości, zadbać o pamięć ofiar hitlerowskiego terroru w tej części Polski. Mamy na Pomorzu, na Kaszubach (i nie tylko) swoją opowieść o wojnie, często nieznaną szerzej, i warto o tym przypominać – sobie samym i innym. To również dobry moment, by zastanowić się nad tym, jak „wyjść” z tą opowieścią na zewnątrz, do odbiorcy wychowanego na jednej – „krakowsko-warszawskiej”narracji historycznej.

Krwawa jesień na Pomorzu – przygotowania

Czym więc była owa straszliwa jesień? Trzeba przypomnieć podstawowe fakty. Na początek posłużmy się cytatem.

Pisze prof. Piotr Madajczyk [1] :

Plany i przygotowania do mordu na społeczności zamieszkującej Pomorze Niemcy zaczęli już w maju 1939 roku. Rozpoczęto wówczas prace nad tzw. Sonderfahndungsbuch Polen, czyli listą 61 tys. członków polskich elit, których po wybuchu wojny planowano aresztować lub rozstrzelać. Pod koniec sierpnia 1939 roku Adolf Hitler jasno sprecyzował: likwidację należy przeprowadzić wszelkimi środkami, szybko, brutalnie i bez żadnej litości. W połowie września wytyczne te dotarły do dowódców pięciu Einsatzgruppen (grupy operacyjne).

Przeciwko inteligencji

Celem tzw. Intelligenzaktion (Akcja Inteligencja) była likwidacja polskiej warstwy przywódczej: inteligencji, duchowieństwa, nauczycieli, lekarzy, dentystów, weterynarzy, oficerów, urzędników, kupców i przemysłowców, właścicieli ziemskich, itd. W istocie planowano wymordować wszystkich Polaków, odgrywających ważną rolę polityczną, społeczną, ekonomiczną i kulturalną, także rolników i robotników. Intelligenzaktion objęła ziemie zaanektowane przez narodowosocjalistyczne Niemcy, zaś najbrutalniej dotknęła Pomorze Gdańskie. Po aresztowaniach następowała segregacja: zwolnienie, więzienie, wywóz do obozu koncentracyjnego bądź rozstrzelanie. W związku z tym trudno ustalić losy konkretnych osób, czy kończyły się one w Lasach Piaśnickich, Lesie Szpęgawskim, w obozie Stutthof, w Mauthausen-Gusen, czy też jeszcze w innym.

 1
Film Kamerdyner – scena mordu w Piaśnicy. Fot. R. Pijański

Mord w Piaśnicy

Po pierwszej fali aresztowań, trwającej od października, druga, była bardziej systematyczna. W końcu października 1939 roku rozpoczęto masowe egzekucje, trwające do końca roku lub do wiosny 1940. Niemcy, szukając najlepszego miejsca do prowadzenia egzekucji, wybrali las oddalony o 10 km od Wejherowa. Znajdował się on przy szosie do Krokowa, niedaleko wsi Piaśnica Wielka.

Dowożonych z więzień m.in. w Gdańsku, Gdyni, Wejherowie, Pucku, Kartuzach rozstrzeliwano. Mordowano dobijając twardymi przedmiotami, dzieci roztrzaskiwano o drzewa, niektóre zapewne zakopując jeszcze żywcem. Liczba ofiar jest jedynie szacowana. W sierpniu – wrześniu 1944 roku grupa więźniów z obozu Stutthof musiała odkopać groby i spalić wydobyte zwłoki, zanim sama została wymordowana. Groby zamaskowano. Ogólną liczbę osób zamordowanych w Lasach Piaśnickich określa się według różnych szacunków jako 10-12 tysięcy osób, zdaniem niektórych badaczy nawet 14 tys. osób.

Dziesiątki tysięcy niemieckich Pomorzan wzięło udział w zbrodni

Zbrodni dokonało kilka formacji. Pierwszą, stanowiło utworzone we wrześniu 1939 roku w Gdańsku Einsatzkommando 16, dowodzone przez Sturmbannführera Rudolfa Trögera. Drugą stanowił oddział SS Wachsturmbann Eimann, specjalnie utworzony w Gdańsku z 36 pułku SS (dowódca Kurt Eimann), z esesmanów przeszkolonych do zadań specjalnych. Trzecia, Selbstschutz, składała się z miejscowych Niemców. Selbstschutz była uformowana z ludzi świetnie znających teren, donoszących i mordujących swoich sąsiadów. Na Pomorzu, gdzie dowodził Ludolf von Alvensleben, służyło w niej pod koniec 38 tys. ludzi, a ogółem na ziemiach zachodnich ok. 70 tys.

Zapomniane mogiły

Gdy mówimy o terrorze, jaki zapanował na Pomorzu w 1939 roku, zazwyczaj mamy na myśli trzy miejsca: Piaśnicę (10-14 tys. ofiar), Mniszek pod Świeciem (ok. 10 tys. ofiar) oraz Szpęgawsk (ok. 7 tys. ofiar). Tymczasem egzekucje odbywały się dosłownie wszędzie. Weźmy za przykład okolice Kartuz [2] .

27 października 1939 roku w pobliżu Kalisk rozstrzelano 136 osób, byli wśród nich między innymi: Feliks Wieczorek – właściciel drogerii, ks. Aleksy Gburek – wikariusz ze Stężycy.

11 listopada, koło Egiertowa, zginęło 47 Polaków, byli rozstrzeliwani i dobijani kolbami przez miejscowych volksdeutschów.

25 listopada polana obok Kalisk powtórnie stała się miejscem mordu, na kolejnych 39 Polakach…

I tak dalej – powyżej przywołane zostały tylko nieliczne przykłady z okolic Kartuz. Te same sceny rozgrywały się na całym Pomorzu.

Nam wszystkim potrzebne jest Muzeum Historii Pomorza [FELIETON]
Nam wszystkim potrzebne jest Muzeum Historii Pomorza. Mogiła 329 zamordowanych przez Niemców Polaków w lesie k. Kartuz. Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Wystrzelali, zakopali

Ten straszny czas został opisany we wspomnieniach świadków tamtych dni [3] .

Hansjurgen Weichbrodt (ur. 1918):

To były te oddziały, o czym się nie wiedziało. To znaczy SS czy kto tam to organizował, prawdopodobnie właśnie SS, znaczy Himmler, jego służby bezpieczeństwa. No bo były służby, które już przed wybuchem wojny rozbiły rozpoznanie, co właściwie się działo w Prusach Zachodnich. […] Zebrali jakoś te informacje. I pierwsze, o czym się dowiedziałem to, że adwokat Przewoski nagle zniknął. Przyjechali po niego i już nie wrócił. Dokąd go zabrali? Tego nikt nie wie. I dokładnie to samo stało się z Gusskiem. Ten Gussek był kupcem. […] Później okazało się, że […] także zniknęli również polscy właściciele majątków. Jakoś ich wystrzelali, gdzieś zakopali. W jakichś lasach. Nie było ich. Zabici.

Dominik Sosnowski (1928-2009):

Ten nasz Modrow był starostą w Kościerzynie. Na trzeci dzień [po wejściu Niemców] on już tu urzędował. I każdy miał swoją funkcję już przeznaczoną. Tak że był jednym z tych hitlerowców dosyć gorliwych, zamordował nawet kilku ludzi. […] On sam nie mordował. On listę wykazał, tego i tego. […] Było czterech, których on na pierwszy ogień wziął. To był Wodzik i Maliszewski. Szli razem. Tych ja sam widziałem osobiście, jak ich prowadzili. Był Cubel i Zycha. Z tych czterech wrócił Zycha. Było tam w Bączku więcej na liście…

Opryskany krwią

Eva Weickermann (ur. 1922):

Pamiętam posterunkowego [Waltera] Kocha. Przyjechał zaraz na początku września [1939] z administracją cywilną, razem z przełożonymi. Był w Skarszewach zwykłym posterunkowym. […] Ten Koch był z Bawarii. Skończył może tylko szkołę ludową. Nie miał najmniejszego pojęcia o historii volksdeutchów w Prusach Zachodnich. Wierzył we wszystko, co mu kto powiedział. No i dostał te listę, którą Günther Modrow podpisał czy uzupełnił. Z nazwiskami Polaków, po których miał przyjść w nocy i wsadzić do więzienia, a następnego dnia byli wywożeni przez Kocha.

[…] Młodych volksdeutchów – jak oni się nazywali, z zielonymi opaskami na rękawach, którzy byli jeszcze za młodzi, żeby pójść do wojska (Selbstschutz), powoływano jako tzw. służby pomocnicze dla Kocha. I mieli broń. Musieli pilnować żeby żaden z tych Polaków nie uciekł. Później wszyscy zostali rozstrzelani w lesie koło Skarszew. Przez Kocha!

[…]

[Znałam Kocha, bo] jako jedyny przychodził [do naszej restauracji w Skarszewach] . No, Arendt też czasami przychodził, ale ci z partii [NSDAP] nie przychodzili nigdy do restauracji, bo ja tam obsługiwałam. I przez to restauracja była skażona. […] A po egzekucjach przyszedł do naszej restauracji i powiedział tylko” „Ewuniu, daj mi podwójny koniak”. A potem: „Jeszcze jeden. Dłużej tego nie wytrzymam!”. Był opryskany krwią i… wszystkim innym.

Grzybowski Młyn - Gołubie. Garść prawd podręcznych wanożnika. 4
Mogiła Żydów zamordowanych przez Niemców we wrześniu 1939 roku – okolice Garczyna k. Kościerzyny Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Niestosowne być może, porównanie

W ten sposób jesienią 1939 roku na Pomorzu zostało zamordowanych czterdzieści tysięcy ludzi. To były pierwsze akty ludobójstwa drugiej wojny światowej. Być może ktoś uzna, że takie porównania są nie na miejscu, jednak nie dają spokoju: w Katyniu zginęło ponad 20 tys. oficerów, w Palmirach 1700 osób. Tymczasem w trzech miejscowościach na Pomorzu, mniej więcej w tym samym czasie, w ramach tej samej akcji eksterminacyjnej – w ciągu dwóch, trzech miesięcy Niemcy zamordowali 30 tys. ludzi, w całym regionie zaś – ponad 40 tys. głównie miejscowych (kaszubskich, kociewskich) Polaków a także Niemców (w większości chorych psychicznie).

Jednak to właśnie Katyń i Palmiry trafiają do podręczników szkolnych i stanowią fundamenty narracji o polskiej martyrologii czasu II wojny światowej. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego informacja o „krwawej jesieni na Pomorzu” dotychczas nie trafiała do świadomości i pamięci historycznej Polaków? Czy nie ma tam już wolnego miejsca, obok Palmir i Katynia?

Zostawmy poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie, która pewnie byłaby dość skomplikowana i wymagała charakterystyki i oceny wzajemnych relacji pomiędzy Kaszubami i mieszkańcami pozostałych części Polski.

Dobry moment

Co innego dzisiaj wysuwa się na plan pierwszy. Nadszedł moment, który powinien być wykorzystany przez samych Kaszubów i szerzej – Pomorzan.

Na ekrany polskich kin wchodzi film „Kamerdyner”, a w planach jest powstanie serialu telewizyjnego. Machina promocyjna ruszyła już jakiś czas temu. W dużej mierze strategia promocji opiera się o wątki historyczne prezentowane w „kaszubskiej epopei”. Wszystko wiec wskazuje, że – choćby przez chwilę, znaczna część Polaków zainteresuje się tragiczną historią Pomorza. Temat stanie się „modny” – o ile słowo to może zostać użyte w tym kontekście. Dlatego teraz właśnie w debacie publicznej – nie tylko pomorskiej, ale ogólnopolskiej, powinno wybrzmieć pytanie o Muzeum Historii Pomorza.

Muzeum z prawdziwego zdarzenia, które będzie ośrodkiem wystawienniczym, wydawniczym, edukacyjnym, miejscem debat i organizatorem wydarzeń kulturalnych. Na wzór Muzeum Śląskiego czy Europejskiego Centrum Solidarności. Muzeum, w którym dowiemy się o tym, skąd się wzięli Pomorzanie, Kaszubi, kim był Świętopełk, i dlaczego Majkowski w Remusie pisze o przebudzeniu uśpionych pod Garecznicą rycerzy pomorskich (nie polskich, ale pomorskich właśnie). Przekonamy się, że początki małżeństwa Kaszub z odrodzoną Polską wcale do łatwych nie należały, a za swoją polskość Kaszubi zapłacili bardzo wysoką cenę jesienią 1939 roku. Że do polskich Kaszubów strzelali ich niemieccy, nierzadko także kaszubscy, bracia. A potem zarówno patrioci polscy, jak i ich niemieccy oprawcy, jako obywatele Rzeszy zakładali mundury Wehrmachtu, by ostatecznie – po wojnie, znaleźć się na zesłaniu na Syberii.  Ale byli też tacy – mówimy o setkach tysięcy ludzi, którzy odmówili „propozycji” ze strony władz niemieckich i tym samym skazywali siebie i swoje rodziny na głód, nędzę, wysiedlenia, rozłąkę, odebranie dzieci, obozy, śmierć.

Tak, takie muzeum – to byłoby coś! Tej opowieści, wyraźnie i trwale zaznaczonej w przestrzeni publicznej potrzebują nie tylko Kaszubi, Kociewiacy, Borowiacy, mieszkańcy Żuław i Powiśla, ale potrzebują jej wszyscy Polacy.

Najwyższy czas, żeby liderzy kaszubskich społeczności, samorządowcy i kaszubscy przedstawiciele władz Rzeczpospolitej podjęli wysiłek organizacyjny dla powstania Muzeum Historii Pomorza. Nieco innej historii – trudniejszej i bardziej niejednoznacznej niż ta, która serwowana jest uczniom w szkole.

A film „Kamerdyner” może w tym znacząco pomóc.

***

[1] Artykuł prof. Piotra Madajczyka został nadesłany do redakcji w ramach promocji filmu „Kamerdyner”.

[2] Bolesław Hajduk, Kartuzy i powiat w latach1939-1945, w: Dzieje Kartuz, t. II, Kartuzy 2001.

[3] Roland Borchers, Katarzyna Madoń-Mitzner, Wojna na Kaszubach, Gdańsk 2014.