[współpraca Tomasz Słomczyński]
Pochodzę z kaszubskiej rodziny Groth. Moja mama haftowała, ojciec rzeźbił. Urodziłam się w Kartuzach. Haftu kaszubskiego uczyłam się od mojej mamy.
CZĘŚĆ 1 – Haft
O pierwszych firankach
Mama pracowała jako chałupniczka w cepelii, przynosiła do domu serwety, długie, bieżniki na ławy, obrusy. Zaczynałam od mereżek, czyli wykończenia obrzeży, z frędzlami albo bez… Niektóre z nich to już była wyższa szkoła jazdy, no i trzeba było się tego nauczyć. To było w podstawówce.
Inne dziewczynki grały w gumę na podwórku, a ja siedziałam w domu i haftowałam… Tak. Ale to nie wynikało z przymusu, tylko z chęci nauki… Kiedyś dzieci robiły ręczne roboty w domu. Ja uczyłam się szydełkować, robić na drutach i trochę szyć, szyło się dla lalek ubranka, i robiłam to już jako dziewczynka pięcio-, sześcioletnia. A potem to już do haftu mnie ciągnęło. Jak już opanowałam mereżki, uczyłam się od gałązek po kwiatki – i to była okazja do zarobienia jakiś pieniędzy. Ale wtedy to już byłam nastolatką… Jak miałam 10 lat, byłam w trzeciej klasie szkoły podstawowej, do sklepiku szkolnego wyhaftowałam firankę, w sumie były dwie firanki, 40 cm na 60 cm, całkiem duże, z tradycyjnymi wzorami kaszubskimi. Jedną ja wyhaftowałam, drugą koleżanka. Pięknie te firanki wyglądały… Wisiały w szkole, byłam dumna, oczywiście.
O pierwszych pieniądzach
Nie pamiętam, kiedy je zarobiłam. Wiem, że pomagaliśmy mamie, która nie pracowała na etacie, pieniądze chałupnika były dużo skromniejsze. Ojciec był zdunem, budował piece. Tylko ojciec pracował na rodzinę, nas było troje dzieci, mama dorabiała w cepelii, ale wyżyć się z tego nie dało. To były małe pieniądze. Hafciarka, która była w ten sposób zatrudniona, miała kłopot żeby zarobić na ubezpieczenie… Więc mama starała się pomóc tez innym paniom, swoim koleżankom i przynosiła do domu serwetki, i ja pracowałam. Robiłam je, a one były zapisywane na inne hafciarki, żeby również i one mogły wyrobić normę. Taka była sytuacja, takie były czasy – lata siedemdziesiąte. To była mrówcza praca i ciężko było wyrobić normę.
Twórca ludowy – to była fajna robota, żeby sobie dorobić. A ja, jako nastolatka, nie musiałam prosić mamy żeby mi dała kieszonkowe. Jak chciałam sobie coś kupić, to sobie na to zarabiałam.
O jarmarkach
Były jarmarki w Krakowie, słynne Cepeliady w Warszawie, były w Gdyni, jak statek przypłynął z bogatymi turystkami, one kupowały hafty. Albo kapitanowe. Kiedyś na Jarmarku Dominikańskim, pamiętam takie czasy, zarobiłam tyle, żeby sobie kupić ławę szwedzką, czyli taki stół rozkładany.
Ale tak naprawdę ja nie pracowałam w pełnym wymiarze godzin jako twórca ludowy. Pracowałam w dziale płac jako kadrowa, pierwsza moja praca była w gminnej spółdzielni Samopomoc Chłopska w Kartuzach, potem między 1984 a 1989 roku miałam przerwę, byłam na urlopie wychowawczym, w tym czasie też dorabiałam sobie „na haftach”, później podjęłam pracę w szpitalu w Kartuzach, też w kadrach. Całe życie pracowałam jako kadrowa i pracuję tak do dzisiaj.
CZĘŚĆ 2 – Malowanie na szkle
O malowaniu na szkle i o węgrach
Dziś już raczej rzadko haftuję. Od czasu do czasu, ale głównie maluję na szkle. To malowanie zaczęło się od tego, że nawiązaliśmy kontakt z Kaszubskim Uniwersytetem Ludowym, tam odbywały się plenery artystyczne, spotykali się rzeźbiarze, malarze – malarze sztalugowi, malarze na szkle. Tam też przyglądałam się ich pracy. Zawsze interesowałam się malowaniem – w szkole, później zaczęłam zgłębiać tradycję kaszubską, bo malowanie na szkle wywodzi się z kaszubskiej tradycji. Zgłębiałam wiedzę, zapisałam się na warsztaty…
Kaszubi zasłynęli jako najlepsi malarze na szkle w Polsce. Odeszli od wszystkich wzorców, które były uznane i które pojawiały się na Śląsku, na Lubelszczyźnie, i w Zakopanem. W latach 1830-1860 – wtedy na Kaszubach był największy rozkwit malarstwa na szkle.
Sprzedawali to obwoźni sprzedawcy, których nazywano węgrami. Jeździli z miasta do miasta, gdzie były odpusty.
Radość Panu Bogu – złotko po czekoladce
W tradycyjnym malarstwie na szkle nie maluje się postaci świętej, tylko podkleja się pod szkło drzeworyt. Albo obrazek dewocyjny. W tamtych czasach uważano, że obrazki są poświęcone, więc mają większą moc niż własnoręcznie wykonane malunki, i że człowiek nie jest godzien malowania oblicza Boga ręką… Ale w późniejszych czasach zaczęto też malować postacie świętych, jednak zawsze to są rysunki lapidarne, bardziej ograniczone, uboższe, symboliczne. To też bierze się stąd, że obrazki wieszano u góry, przy suficie i tych szczegółów nie trzeba było malować, bo ich i tak nie było widać.
W tamtych czasach obrazy te były bardzo modne. Niektórzy gospodarze mieli ich nawet pięćdziesiąt, albo i więcej. To był zaszczyt – mieć dużo obrazów i stanowiło o tym, że właściciel był bogaty… Bogaty i bogobojny oczywiście.
Obrazy wisiały u góry vis à vis drzwi wejściowych. W tych domach nie było wtedy jeszcze dużych okien z szybami, szyby były zastępowane przez błony zwierzęce, światła w chałupach było mało. Dopiero później okna zaczęto szklić. Więc jasno się robiło wtedy gdy otwierało się drzwi wejściowe. Kaszubi malowali na szkle bardzo jaskrawymi barwami w kolorach od żółtych do czerwonych, zawsze to były żywe malunki, obrazy miały tło jasne, dla odbicia tego światła.
A same sceny malowane na szkle – bardzo smutne, takie jak na przykład pan Jezus na krzyżu, były ozdabiane malaturami jasnymi, radosnymi. Chodziło oto, żeby sprawić radość Panu Bogu.
Nie każdy miał na tyle pieniędzy, żeby to kupić. A Kaszubi – zdolni, kreatywni, sami zaczęli sobie malować te obrazy. Dość dużo było takich osób. Nie wszyscy mieli na tyle zdolności, żeby to pięknie robić, ale robili… I barwnie i pięknie, i za to się ich ceni, że malowali je po swojemu, kierowali się swoim stylem. Na przykład rośliny „wychodziły” z czterech stron obrazu albo roślinność była na całej powierzchni obrazu, a pośrodku był wklejony obrazek dewocyjny albo malatura była bogata u góry obrazu a na dole skromniejsza… Czyli kompozycje były ustalone i ich się trzymano. Wykorzystywano też sreberka i złotka po czekoladzie.
O religijności nie tylko Kaszubów
Kaszubi, i ludzie w ogóle, więcej się kiedyś modlili i bardziej otaczali się wizerunkami świętych. Święci strzegli domostwo przed chorobami, wypadkami losowymi, kradzieżą. Obrazy na szkle towarzyszyły ludziom na co dzień, w różnych sytuacjach… Na przykład jak małżonkowie szli do ślubu, to byli żegnani przy obrazie św. Jana i czytano im Ewangelię i dawano błogosławieństwo, jak żeglarze wychodzili w morze, to ich błogosławiono przy obrazie św. Antoniego, żeby strzegł ich przed sztormem… Św. Rozalia chroniła przed chorobami, była patronką dobrej śmierci, św. Florian chronił przed pożarami. Tych świętych było bardzo dużo, na każdą okazję, a im więcej ich było w chałupie, tym wiadomo – bezpieczniej. Ludzie się bali i szukali ochrony.
Tusz, farba, pędzelek
Moje prace znajdują się w muzeach – w Bytowie, Toruniu, Słupsku, Gdańsku. Maluję też na zamówienie. Matkę Boską Sianowską Królową Kaszub, opiekunkę małżeństw na przykład. Często młode pary dostają taki obraz na szkle w prezencie ślubnym.
Pracuję tutaj, w mieszkaniu, przy stole w salonie. Zaczynam od zrobienia szkicu. Chodzi o to, żeby rozplanować sobie, żeby zachować proporcje, symetrię… Obraz w ładnej kompozycji daje lepszy efekt niż miałoby się coś dziać z przypadku. Szkic wykonuję na szybce tuszem kreślarskim. Po naniesieniu szkicu wypełniam obraz kolorami, zwyczajnie – farby olejne nanoszę pędzelkiem.
CZĘŚĆ 3 – Grafika
Alicja Serkowska i komputer
Studia na ASP to było spełnienie moich marzeń. Zawsze dużo malowałam, uwielbiam sztukę i lubiłam projektować… Chciałam nauczyć się jak to się robi.
Dlaczego nie poszłam na malarstwo? Bardzo chciałam… Przyczyna jest bardzo prozaiczna. Bo nie było takiego kierunku na zaocznych studiach. Poszłam na grafikę. Chciałam się nauczyć sposobu, tajników – jak logo powinno wyglądać, a przede wszystkim… Dziś nie projektuje się loga ręcznie, tylko w programach graficznych, a tego trzeba się nauczyć.
To było bardzo trudne, dla mnie – najtrudniejsze. Z początku byłam rozczarowana, że jest tak mało zajęć z malarstwa, a dużo zajęć z komputerem. I powiem szczerze – chciałam zrezygnować ze studiów na pierwszym roku. Właśnie ze względu na moje problemy z komputerem.
Gdy zaczynałam studia, nie byłam w tym biegła… Tyle, że potrafiłam pocztę odebrać i opłaty porobić. Nagle musiałam na swój komputer zainstalować cztery programy graficzne, w tym jeden do robienia filmów… Tak, opanowanie obsługi tych programów, tworzenie za ich pomocą, to było dla mnie bardzo trudne. Musiałam korzystać z pomocy kolegi, który udzielał mi korepetycji, przyjeżdżał do Kartuz i razem ciężko pracowaliśmy.
Nie stać w miejscu
Po trzech latach studiów zostałam dyplomowanym grafikiem.
Na początku, gdy postanowiłam, że pójdę na studia, bliscy byli bardzo zdziwieni. A potem bardzo mnie wspierali. Na przykład – dostałam w prezencie komputer.
Tak, przeszłam drogę – od dziewczynki, która haftowała pomagając mamie, do dyplomowanej artystki… W życiu tak się zmieniamy. To jest takie fajne, że nie zostajemy na etapie, na którym byliśmy, że w każdym wieku można się rozwijać. Nie trzeba stać w miejscu. Mogę powiedzieć, że jestem bardzo dumna z siebie i zadowolona, że mi się udało, i życzę tego każdemu. I jak mi ktoś młody dzisiaj mówi, że studiować jest ciężko, to ja mu mówię, że nie… Tylko, że trzeba chcieć.
CZĘŚĆ 4 – Tradycja i nowoczesność
Tak, z jednej strony jestem artystką „ludową”, samoukiem, z drugiej zaś – już wykształconą. Jednak zaczynałam jako artystka „ludowa” i pewnie już na zawsze nią pozostanę.
Jak jest mój stosunek do tradycji? Obecnie podejmuje się wiele prób przekształcania tradycyjnych wzorów, kolorystyki. Ja to popieram tylko wtedy, gdy będzie rzetelnie odwzorowany tradycyjny wzór lub kolorystyka. To może być przeniesione na nowoczesne nośniki – na kubki, czy na drewno. Etnografowie kiedyś nie chcieli, żeby np. wzory haftu malować na meblach. Ja nie widzę tu problemu, myślę że trend [do współczesnych zastosowań tradycyjnych wzorów] jest nie do zatrzymania. Jeśli utrzymamy sam kanon, czyli kolorystykę, i motywy pozostaną nieprzerobione, to wszystko będzie w porządku.
Artysta ma prawo do swobody twórczej, ale niech wymyśla coś swojego, niech mówi: „to jest moje, a inspirowałem się twórczością ludową”, ale – jeśli dokonał zmian, niech nie mówi: „to jest ludowe”. To trzeba rozgraniczyć i zawsze powtarzać.
***
Alicja Serkowska pełni funkcje Prezesa Stowarzyszenia Twórców Ludowych Oddziału Gdańskiego.
***