Parkuję auto na wybetonowanym placu z widokiem na morze. Znana pisarka przyjechała tu, do „szczerej wsi” w 1924 roku. Redłowo wówczas miało swój sielski urok, w poszukiwaniu którego wyruszam po 93 latach.
Redłowo. Korowody chmur
Już minęło lato. Lecz na samym końcu gorącej pory przez kilka tygodni szumiące, perliste Pomorze obejmowało nas mokrymi ramionami wody, spowijało nas w swe pyszne, nieskończone powietrze, tańczyło z nami swój taniec ciągłego wiatru, snuło nam przed oczami w głębokich jasnościach nieba dziki korowód chmur, podżegało nas ogniem słońca.
Tym razem byliśmy w szczerej wsi, tym razem byliśmy w Redłowie.
Nie wiedząc, gdzie szukać owych śladów postanawiam rozpocząć swoją mikrowędrówkę od miejsca, które bodajże najsilniej kojarzy się z tą częścią Gdyni, na Polance Redłowskiej. Żadnych korowodów chmur nie widzę, pogoda – co rzadkie w listopadzie, wyjątkowo dopisuje, z czego gremialnie korzystają emeryci i mamy z wózkami. Dostrzegam nawet przeraźliwie chudego biegacza, który zdecydował się zdjąć koszulkę, jakby było lato. Jest czwartkowe przedpołudnie, spacerowiczów na bulwarze i na samej Polance – mnóstwo.
Pod ścianą lasu przesuwa się masywna sylwetka. Dzik niespiesznie krąży wokół pułapki – odłowni, postawionej tu przez myśliwych. Nie zamierza do niej zaglądać, zdaje się, że doskonale wie, że przekroczenie jej progu będzie dla niego oznaczało kłopoty – wywózkę w nieznane. Okrążywszy więc spokojnie, z nosem przy ziemi, drewnianą konstrukcję, truchtem rusza w stronę okolicznych zalesionych wzgórz. W odległości stu metrów kilka spuszczonych ze smyczy psów. Ich właściciele chyba nie dostrzegają zagrożenia. Jakaś pani przemawia łagodnie do swojego pupila: „chodź do mnie, no chodź, nie będę tu stała, nie, nie podejdę do ciebie, ty musisz do mnie podejść, to ja jestem twoją panią, i to ty musisz się mnie słuchać, nie odwrotnie, powinieneś to zrozumieć”. Czarny kundelek w szelkach, wielkości jamnika, leniwie i anemicznie patrzy na kobietę, trochę zdziwiony. I stoi.
Dolina Smętka
Wyciągam kserówkę – z reportażem Marii Dąbrowskiej. Szukam fragmentu, który może mi pomóc w podjęciu tropu.
Początkująca literatka w 1924 roku miała 35 lat, ale była u progu swojej literackiej kariery. Powieść Noce i dnie, która przyniosła jej dużą popularność, miała zostać wydana prawie dekadę później, w latach 1931 – 1934). Podczas swojego pobytu w Redłowie, wracała pewnego wieczoru z zabawy w Kamiennej Górze. Idąc w nocy, wzdłuż brzegu morza, musiała mijać Polankę Redłowską.
Więc wraca się z „muzyczki” w Kamiennej Górze w pełnię księżyca.
Gładka polanka, po której na blaskach trawy błądzą nasze cienie, obszyta jest czarnym lasem, gdzie jak zawsze wzdycha echo morskiego szumu. Podobno to jest „dolina Smętka”. Tak o każdej tu mówią.
Na Polankę Redłowską jeszcze wrócę. Tymczasem sięgam po jedną archiwalną fotografię, którą przygotowałem sobie specjalnie na tą okazję.
Stary kadr
Chodzi o zabawę pt. znajdź stary kadr. Schodzę więc na bulwar i bacznie się rozglądam.
Na obydwu powyższych fotografiach widoczny jest budynek na skarpie. Ponadto na jednej z nich, pod budynkiem na skarpie – pawilon tuż przy plaży. Prawdopodobnie przebieralnia – przy powiększeniu widać, ze to raczej lekka, prawdopodobnie drewniana konstrukcja. Powstała gdzieś na przełomie 1936 i 1937 roku (na zdjęciu po lewej jeszcze jej nie ma).
Dzisiaj wygląda to tak:
„Złapanie” kadru z lat trzydziestych nie jest już możliwe. Wzgórze, z którego wykonano zdjęcie, jest dzisiaj obrośnięte lasem, niedostępne (rezerwat). Na samych zdjęciach zaś widzimy, że skarpa jest niższa. Wybudowanie bulwaru spowodowało podniesienie się poziomu gruntu. Na budynku nie ma już balkonów i tarasu widokowego. Lichy pawilon natomiast zamienił się w elegancką restaurację.
Armaty
Tak, tylko, że te zdjęcia są późniejsze niż wakacyjna wizyta Marii Dąbrowskiej. Niewiele nam więc mówią o tym, co widziała autorka Nocy i dni w 1924 roku. Porzucam więc zabawy w łapanie starego kadru, i wracam do roboty. Z braku lepszego pomysłu wkraczam do dzisiejszego rezerwatu, idę wyznaczonym szlakiem, pod górkę, i z górki, i znowu pod górkę, aż docieram do armat.
Śpiące armaty, groźne takie, a przecież łagodne, jak dzikie zwierzęta ze spiłowanymi pazurami. Mierzą smutno gdzieś w las, zamiast pilnować polskiego wybrzeża. Ich czas przeminął.
Maria Dąbrowska nie mogła ich widzieć. Stanęły tu w latach 1947 – 1957. Ale przecież spacerowała tymi ścieżkami.
…szliśmy zaraz nad morze. Po drodze szarpaliśmy się w zaczepnych krzakach dzikiej maliny, i w pnączach jeżyn. Ostrożnie wsuwaliśmy dłoń w kolące skręty, gdzie w samej głębi, w śniadym, wonnym cieniu schnących liści świeciły jak zrobione z czarnych paciorków jagody pełne cierpkich ziarnek i ciepłej słodyczy soku, pachnącego igliwiem.
Nie ten las
Chodzę po rezerwacie, rozglądam się. Dzisiaj malin tu nie ma, jeżyny, owszem, gdzieniegdzie w parowach, rosną. Krzaczków jagodowych ni w ząb. Las mieszany z przewagą buka, z domieszką sosny, dębu, klonu. W reportażu Dąbrowskiej, to jakby opis zupełnie innego lasu. Cóż, czas robi swoje. Na przykład na niemieckiej mapie z 1908 roku teren dzisiejszego lasu i rezerwatu, to „wrzosowiska i nieużytki”. Bernard Chrzanowski, który pisał przewodnik w latach siedemdziesiątych XIX wieku, opisywał widoki, jakie się roztaczają z okolicznych wzgórz (dziś pokrytych lasem). Tak, ten las przed 93 laty zapewne wyglądał zupełnie inaczej. A przed 120 laty w ogóle go nie było.
Dochodzę do wniosku, że łażenie po plaży i po rezerwacie, oglądanie armat, jakkolwiek przyjemne, to jednak bezprzedmiotowe. Nie doprowadzi mnie to do żadnych konkretów dotyczących pobytu w Redłowie Marii Dąbrowskiej. Trzeba udać się pod górę, przez las, w stronę Płyty Redłowskiej. Wszak…
Mieszkaliśmy w dworku na górce.
Mały folwark państwowy, na szczycie wzgórza sterczący gospodarskimi budynkami – jest Redłowo czymś, co trzema krętymi parowami jak trzema pasami złota i zieleni spływa ku morzu, i czymś, co drogami pełnymi jarzębiny, schodzi ku dolinie, gdzie kołaczą się i dudnią nadmorskie pociągi drogami pełnymi jarzębiny.
A gdy tak schodzili przez las ku plaży…
Wąska ścieżką, pędzącą na łeb na szyję w dół, pomykała co żywo mała żmija, podobna mosiężnej lince.
Autorka, być może miała braki w wykształceniu biologicznym – „mosiężna” mała żmija, to pewnie był padalec. Zresztą – mniejsza o to.
Które Redłowo?
Czas spojrzeć na mapę z 1926 roku.
I porównać ją ze stanem obecnym.
I teraz nasuwa się pytanie: gdzie spędzała wakacje Maria Dąbrowska? Tam, gdzie dzisiaj jest osiedle na Płycie Redłowskiej, gdzie na mapie z 1926 roku mamy „D. Redłowo”, czy obok, gdzie dzisiaj stoi szpital, a na mapie z 1926 mamy oznaczenie: „Luskuła”? Obydwie lokalizacje mogły być przez pisarkę potraktowane jako po prostu „Redłowo”. Obie są na wzgórzach…
Kluczem do wyjaśnienia tej zagadki będzie „folwark”, zwany też „dworkiem”. Wystarczy spojrzeć na mapę. Wieś oznaczona jako „D. Redłowo” (dzisiaj: ulica Celkowskiego) widzimy coś na kształt założenia parkowego, podłużne budynki, zapewne gospodarcze. Typowy folwark. Zresztą innego w okolicy nie było. Ze spisu w 1910 roku wynika, że w całym majątkui znajdowało się 25 budynków, mieszkało tu 227 osób – 44 rodziny.
Wiemy więc już, gdzie wakacje spędzała przyszła autorka Nocy i Dni – mniej więcej tam, gdzie dzisiaj jest skwerek i pawilony handlowe u zbiegu ulic Kopernika, Cylkowskiego i Bohaterów Starówki Warszawskiej.
Folwark
Mieszkała w folwarku, dworku. Co jeszcze o nim wiemy?
Przed redłowskimi czworakami robotnicy grają na harmonii, tak jak pewno wszędzie na świecie o tej porze, swój jednostajny motyw spoczynku – a pięć okien sali pensjonatu wyrzuca z świetlistej głębi piosenkę (…).
I jeszcze takie fragmenty:
Obecnie Redłowo jest majątkiem państwowym.
Od trzech lat jeden z jego budynków gospodarczych został przerobiony dość zręcznie na pensjonat na kilkadziesiąt rodzin. Ten pensjonat jest dzierżawiony przez państwo na letnie miesiące Spółdzielni Urzędników Ministerstwa Reform Rolnych.
Co więc mamy – jakie konkrety?
Po pierwsze:”dworek” albo „folwark”.
Po drugie: Pensjonat Spółdzielni Urzędników Ministerstwa Reform Rolnych.
Po trzecie: jeden z budynków gospodarczych przerobiony na pensjonat dla kilkudziesięciu rodzin.
Gdzie dziś szukać tropów?
Są ludzie, którzy o Gdyni, jej historii wiedzą naprawdę wiele. O pomoc zwróciłem się więc do członków grupy na Facebooku, „PLAN MIASTA – GDYNIA, MIEJSCA KTÓRE PAMIĘTAMY A KTÓRYCH CORAZ MNIEJ”.
Trwało to zaledwie kilka minut. Ktoś podesłał link do Wolnego Forum Gdańsk. Wrzucił zdjęcie do komentarza. Dosłownie po chwili patrzyłem już na dwa zdjęcia:
Potem jeszcze na trzecie zdjęcie, na którym rodzina Lewickich sfotografowała się na wakacjach w Redłowie w 1929 roku.
Puzzle
Poczułem się zdezorientowany.
Na pierwszej fotografii mamy jak byk napisane: „Dom Wypoczynkowy Spółdz. Prac. Min. Roln. i Reform. Roln.” Można więc powiedzieć: tak, o tym pisała Maria Dąbrowska! To ten budynek. Ale… Pisała też o „budynku gospodarczym przerobionym na pensjonat dla kilkudziesięciu rodzin”. Jest i on na fotografii, drugiej w kolejności, ic, to budynek gospodarczy, który mógłby stać w dużym folwarku, przerobiony na potrzeby letników. Tylko, że budynek gospodarczy i pensjonat dla pracowników ministerstwa – to dwa zupełnie różne budynki. I na dokładkę – Dąbrowska pisze również o „dworku”. Na schodach do dworku właśnie (choć samego budynku nie widać) stoi rodzina Lewickich. Dworku albo dużego dworu, apałcyku wręcz, sądząc po tym, jak wysoki jest tu parter. Z pewnością nie jest to wejście do wiejskiej chałupy, budynku gospodarczego czy modernistycznego „klocka” oznaczonego na pierwszym zdjęciu jako „Dom Wypoczynkowy…”.
Jeden reportaż, trzy określenia miejsca wypoczynku pisarki i trzy fotografie. Każda inna, ale każda pasuje do tekstu. Jakie jest rozwiązanie tej zagadki?
Może być dość banalne.
Wyobraźmy sobie dworek – folwark, zabudowania gospodarcze, z czego część jest przystosowana na potrzeby letników. Lewiccy fotografują się na schodach dworku, ale – być może, mieszkają w budynku obok. A może są na tyle ważnymi gośćmi, że – w drodze wyjątku, zostają zakwaterowani w samym domku? Istnienie dworku nie stoi w sprzeczności z faktem istnienia budynku gospodarczego, wręcz przeciwnie…
Z czasem całość się rozbudowuje – miejsce jest tak atrakcyjne, że trzeba pomyśleć o większej ilości miejsc noclegowych. Powstają kolejne budynki, już w stylu modernistycznym… Które ktoś uwiecznił na zdjęciu, na którym nie widać stojącego nieopodal dworku i zabudowań gospodarczych.
Wszystko się zgadza. Lipa
Dzięki uczynnym pasjonatom i dzięki Facebookowi dociera przed moje oczy fragment książki Andrzeja Kolejewskiego, pt. Dzieje Szpitala na Kępie Oksywskiej:
W okresie międzywojennym, majątek obejmujący 429 ha, został rozparcelowany, a dwór przystosowano na dom wypoczynkowy i ośrodek szkoleniowy ministerstwa Rolnictwa i Reform Rolnych (zabudowania zostały zniszczone podczas walk we wrześniu 1939 roku […] , a zachowaną starą zabudowę zdewastowano już po wojnie).
Wszystko więc się zgadza. Fotograficzne puzzle, trzy różne elementy zostają złożone w całość. Był dwór, był budynek gospodarczy i nowoczesny ośrodek wypoczynkowy. A potem przyszła wojna… Dzisiaj na miejscu zobaczę tylko skwer, codzienne życie mieszkańców tej dzielnicy Gdyni, kobiety dźwigające torby z zakupami, zmierzające do klatek schodowych. Ale… Jest coś, stoi niepozornie, z boku. Lipa. Stare, całkiem spore drzewo. Czy mogłoby opowiedzieć historie folwarku? Tego, co działo się w tym miejscu w ciągu ostatnich stu lat? Czy jest ostatnią pozostałością po tamtym świecie? Pamięta bomby spadające na dwór, zabudowania gospodarcze i modernistyczny pensjonat? Sięgam po aparat, robię jej zdjęcie. Doczytam, i okaże się wkrótce, że tak, że lipa jest świadkiem historii, że ostatnia pozostała po dawnym folwarku.
Serce pisarki po lewej stronie
Wracając z ul. Cylkowskiego na Polankę Redłowską, wyobrażając sobie, że stąpam po ścieżce, po której schodziła Maria Dąbrowska, przypominam sobie zakończenie jej reportażu.
Naturalnie dla nas wszystkich, którzy mieliśmy szczęście korzystać z Redłowa takiego, jakie ono jest dzisiaj, gdy mieliśmy tam dobry pensjonat i szczerą, głuchą, przecudną wieś – ta jego zmiana w ludne uzdrowisko byłaby cokolwiek nie po myśli. Lecz takie, jakie jest dzisiaj, Redłowo i tak nie pozostanie.
Miała rację pisarka. Redłowo nie mogło pozostać „szczerą, głuchą, przecudną wsią”. Weszło tu wojsko, wybudowano bloki, zamieszkali w nich zwykli mieszkańcy, nie jacyś bogacze. To pewnie by się spodobało pani Marii. Ale teraz każda piędź ziemi w Redłowie warta jest majątek. Bliskość morza i Gdyni. Hotel za hotelem.
…prędzej czy później przyjdzie do rządu inne konsorcjum, przyniesie słone pieniądze i Redłowo niepostrzeżenie przekształci się na coś, co będzie ładne, ale co będzie tylko dla ludzi bogatych.
Tak, Maria Dąbrowska miała lewicowe poglądy. Pewnie byłaby dzisiaj miejska aktywistką, ekolożką, feministką, tzw. „przedstawicielką LGBT” (żyła w związku z kobietą). Z jej publicystycznym i społecznikowskim temperamentem pewnie oglądalibyśmy ją często na antenie TVN. W dwudziestoleciu międzywojennym stawała w obronie „ludzi pracy”, zanim jeszcze pojęcie to zostało wyświechtane i pozbawione w ten sposób jakiegokolwiek znaczenia.
Dla kogo Redłowo?
Dotarłem do auta po kilkugodzinnej wycieczce. Rozglądam się po Polance Redłowskiej. Brzydka dziura w ziemi, z boku, od strony północnej. Pozostałość po niedokończonych inwestycjach. Dwukrotnie zapowiadano tu wybudowanie hotelu, bez skutku. Czasem wspomina się basen, który tu funkcjonował w czasach PRL-u.
We wrześniu tego roku Gazeta Wyborcza pisała w artykule: Luksusowy hotel czy miejsce dla wszystkich?:
Władze Gdyni chcą, by na atrakcyjnych działkach Polanki Redłowskiej powstał zapowiadany tu od lat hotel. Protestują miejscy aktywiści.
Dalej czytamy:
Aktywiści chcą, by teren służył rekreacji mieszkańców, proponują, by w przyszłości wybudować tu np. baseny. Odkryta pływalnia powstała na Polance Redłowskiej w 1949 roku i działała do lat 80. (…) Urzędnicy stoją jednak na stanowisku, że to właśnie hotel sprawdzi się najlepiej.
A co na to Maria Dąbrowska? nie może zabrać głosu w aktualnym sporze. Ale pozostał po niej reportaż…
Piękne Redłowo nie może leżeć nie wyzyskane nad morzem (…). Redłowo powinno stać się „przepięknym letniskiem dla ludzi pracy, a zwłaszcza miejskich ludzi pracy”.
Reportaż Marii Dąbrowskiej z podróży po Kaszubach, pn. Jarzębinowa ziemia ukazał się w czasopiśmie: Bluszcz. Pismo tygodniowe ilustrowane dla kobiet, w dniu 15 listopada 1924 roku. Późniejszy przedruk: Dzieło najżywsze z żywych. Antologia reportażu o Ziemiach Zachodnich i Północnych z lat 1919 – 1939.
Korzystałem m.in. z:
- Kolejewski Andrzej, Dzieje Szpitala na Kępie Redłowskiej.
- Janusz Postek, Zagubiona Luskuła, http://www.moje-morze.pl/jp_luskula.html.
Dziękuję wszystkim którzy pomogli mi w zebraniu materiałów – służyli pomocą w terenie, rozmawiali ze mną i dawali cenne rady oraz podsyłali cenne materiały poprzez Facebooka.