Kolejna burza na Kaszubach, spędzona pod namiotem, to dla mnie nic nowego. Tak mi się przynajmniej wydawało.
W ciepły piątkowy wieczór siedziałem z rodziną przed namiotem i dzieciaki, jak zwykle, wymuszały na mnie opowiadanie kolejnych, albo po raz kolejny tych samych, historii „z harcerstwa”. Opowiadałem o tym że był kiedyś kurs instruktorski w Krakowie, że zawiązali mi oczy, wciągali na linie, człowiek mógł się zestrachać, ale musiał ufać kolegom. Nie siedziało się w żadnej uprzęży, ale na zwykłym pasku. Trzeba było dyndać i śpiewać piosenkę, i nie stracić głowy, nie pomylić słów. I tak akurat się stało, że pode mną pasek się urwał. Walnąłem tyłkiem o ziemię, z wysokości 1,5 metra (miałem zasłonięte oczy, więc nie wiedziałem, z jakiej wysokości lecę). I siedząc tak z obolałą pupą nie przestawałem śpiewać „Stokrotkę” – a ona, ona, ona cóż biedna robić ma… nad gapą pochylona i śmieje się ha ha…
Wygłupy nastolatków? Nie do końca.
Dzielność oznacza również i to, żeby nie stracić głowy, zachować zimną krew. Śpiewać Stokrotkę, nawet jak tyłek boli i nie bardzo wiadomo, co się z człowiekiem dzieje, i co jeszcze się zaraz wydarzy (co koledzy druhowie wymyślą).
Nic się nie dzieje
Tego piątkowego wieczoru na campingu dzieci się śmiały z tego jak grzmotnąłem tyłkiem o ziemię, wszyscy się śmialiśmy, a potem położyliśmy się spać. W namiocie, który rozbiliśmy, na wcześniej zarezerwowanym miejscu na campingu – po drzewami, żeby w upalne dni mieć na wyłączność odrobinę cienia.
Nie minęło pół godziny… I się zaczęło. Huk potężnych kropel walących o dachy i ściany namiotów (rozstawiliśmy dwa namioty, żeby było wygodniej) zagłuszał nawet odgłosy grzmotów. O tym, że pioruny walą, można się było przekonać tylko po tym, że raz po raz w namiocie robiło się jasno jak w dzień.
Opowiadane wieczorem historie „z harcerstwa” jeszcze nie wywietrzały, wiec mówiłem sam do siebie: Stary nie pękaj, przecież przeżyłeś w namiocie niezliczoną ilość takich burz. Nic się nie dzieje. Nigdy nikomu nic się nie stało. Przytuliłem dzieciaki i sam się złapałem na tym, że staram się zasłonić je swoim ciałem od strony pobliskich drzew. Dzieci spały, uspokojone słowami taty, że nic złego się nie dzieje, że to tylko burza i zaraz minie. A on trwała i trwała. Tak, bałem się, i sam nie widziałem dlaczego. Przecież nigdy nie bałem się burzy. Bądź dzielny, chłopie – mówiłem do siebie to, co kiedyś wielokrotnie powtarzałem swoim wychowankom.
Dzielność. Wszystkie jej imiona
Stanęły przed oczami sceny z opowieści „z harcerstwa”. Na którejś chatce Robinsona (harcerze wychodzą na 2 – 3 dni do lasu i muszą sobie poradzić, dzisiaj to się nazywa survival), wpatrując się w gwiazdy gadaliśmy o tym, co to jest dzielność. Bo dzielność to jedna z kluczowych wartości dla harcerza.
Nie polega tylko na tym, żeby straceńczo z koktajlem Mołotowa rzucać się na czołgi albo skakać w ogień dla ratowania starców, kobiet i dzieci. Choć oczywiście, w czasie próby dzielność oznacza odwagę, taką zwyczajną-niezwyczajną, która pozwala służyć innym, również gdy jest niebezpiecznie.
Ale dzielność – mówiłem swoim harcerzom, to znacznie więcej niż tak „klasycznie” rozumiana odwaga. To również rozsądek. Odwaga słuchania racji innych i odwaga wyrażania własnych poglądów. To odwaga opowiedzenia się po stronie własnych przekonań. Gdy trzeba – odwaga głośnego ich wyrażenia. To odpowiedzialność za innych. Bliskich, przyjaciół, ale także na przykład podległych służbowo pracowników. To codzienne wybory, to odwaga bycia przyzwoitym. Reagowanie na niesprawiedliwość…
Wiele górnolotnych słów, chłopaki na chatce Robinsona próbują je przełożyć na swój własny język. Zaadaptować to wszystko do własnego świata. Opowiadamy sobie sytuacje ze szkoły, z podwórka, z boiska. Gdzie jest dzielność?
Jest ona w was – odpowiadałem.
Burza na Kaszubach i dzielni harcerze
Po dwudziestu latach od tamtych chwil leżę w namiocie w huku nawałnicy i zastanawiam się: czy dosłyszę trzask łamanych drzew? Czy zdążę zareagować? Czy nie powinienem wyjść przed namiot, i w ścianie deszczu kontrolować sytuację?
Burza trwała nieznośnie długo.
Rano wszystkich na campingu przywitało słońce. Na północnych Kaszubach nawałnica tylko narobiła strachu. Inaczej w Borach Tucholskich. Odczytywane z komórek pierwsze informacje o tragedii w Suszku… W innych miejscach.
Pięć ofiar śmiertelnych, kilkadziesiąt osób rannych. Dwie nastoletnie druhny…
I siedzące wciąż w głowie wspomnienia z harcerstwa.
Po kursie drużynowych dołączyłem do grona instruktorów. Kolejne obozy i funkcje składające, również i na moje barki, odpowiedzialność za bezpieczeństwo dzieci. Stanęły przed oczami obrazy obozowych burz. Pamiętam, że niektóre dzieciaki się bały, czasem trzeba je było uspokajać. Bały się grzmotów. A gdyby nagle zaczęły łamać się drzewa? Spadać na nasze namioty? Gdyby to był środek nocy? Co stałoby się z moją dzielnością? Dałbym radę zapomnieć o strachu, pamiętać o odpowiedzialności za innych, podejmować w okamgnieniu właściwe decyzje i kierować się chodną głową i rozsądkiem? Próbuję sobie wyobrazić, jak ja bym się zachował w nocy, w środku kładącego się lasu, odpowiadając za ponad sto pięćdziesiąt dzieci… Próbuję i nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Oczywiście, że nigdy się tego nie dowiem. Chwila takiej próby – na szczęście – nie była mi dana.
Inaczej jest z instruktorami ZHR z obozu w Suszku. Oni to przeżyli. Chcę więc podkreślić z wielką mocą:
Druhny i druhowie, chylę przed wami czoła. W obliczu tragedii daliście świadectwo dzielności. Nie na darmo nosicie na piersiach krzyż harcerski w kształcie Krzyża Virtuti Militari. W harcerskiej symbolice oznacza to przypomnienie o tej dzielności właśnie.
Rzecz jasna, nie tej na polu bitwy – dziś takiej ofiary nie wymaga się od dzieci. O dzielności w życiu codziennym i w chwilach dramatycznych. O tej dzielności, o której kiedyś rozmawiałem ze swoimi harcerzami, podczas chatki Robinsona.
Do dziennikarzy, polityków i turystów
Tej dzielności, która przypadła w udziale harcerzom z obozu w Suszku, życzę dzisiaj również nie-harcerzom.
Kolejne słowa skieruję do: dziennikarzy, polityków, turystów wracających znad morza.
Bo dzielność, to również odwaga zabierania głosu, wyrażania swoich opinii. Jak trzeba – to głośnego ich wyrażania.
Niech więc każdy z kolegów dziennikarzy
zastanowi się dwa, albo i dziesięć razy, zanim spróbuje w jakikolwiek sposób zasugerować, że odpowiedzialnymi za tragedię są sami harcerze. Do publicznej wiadomości podaję, że obozy harcerskie od zawsze stawiało się w lesie, i – mam taką nadzieję, nadal będzie się to robić. Każdy dziennikarz, który będzie zastanawiał się nad tytułem swojego tekstu, chcąc przyciągnąć uwagę czytelnika, zdobyć kliknięcia w internecie, niech nie waży się zbyt pochopnie, przed prokuratorem i sędzią, napisać czegokolwiek, co mogłoby w złym świetle ukazać harcerzy. A jeśli będzie miał nacisku z góry, od naczelnych i wydawców, niech okaże dzielność – i zaprotestuje, odmówi wykonania zadania. Chodzi o zwykła harcerską dzielność. Czyli przyzwoitość.
Niech politycy
wyjaśnią jedną kwestię: dlaczego wojsko pojawiło się na miejscu po trzech dobach? Zakładam, że nasza armia potrzebuje kilku godzin, żeby dotrzeć do dowolnego miejsca w kraju, ewentualnie jednej doby, jeśli chodzi o ciężki sprzęt. Kto więc wstrzymywał pomoc? Politycy? Cywilne kierownictwo armii? Niech oni sami odpowiedzą nam na to pytanie, albo maja odwagę pozowlić dociekać tego odpowiednim służbom. I – jeśli trzeba, niech przyznają się do błędu, przeproszą (nie, na to nie ma co liczyć, pozwolę sobie jednak na naiwność). Niech okażą zwykła harcerską dzielność, czyli przyzwoitość.
Niech ową dzielność okażą turyści,
których głupota sięga szczytów. Właśnie zadzwonił do mnie znajomy z miejsca tragedii relacjonując, że na tych ledwo co udrożnionych drogach ustawiają się kolejki turystów wracających znad morza, każdy chce mieć selfie z połamanymi drzewami. Tworzą się w ten sposób korki, utrudniając pracę służbom ratowniczym. Jeśli dzielności wymaga nawet rezygnacja ze zdobycia lajków pod zdjęciem na Fejsie, to proszę… I wy, turyści wracający znad morza, okażcie taką dzielność. Inaczej będziecie zwykłymi głąbami.
***
Krajobraz po nawałnicy sfotografował Kamil Miszewski, pochodzący z Chojnic. Zdjęcia robione w niedzielę rano.
