Tekst i zdjęcia: Mariusz Grzempa
Mariusz Grzempa jest kierownikiem Zaborskiego Parku Krajobrazowego
Starsi ludzie w Chojnicach opowiadali, jak jeszcze do lat siedemdziesiątych każdego roku późnym latem, niczym dzieci z Bullerbyn, organizowali sobie nocne wyprawy na połowy raków. Najpierw zakładali kosze na raki, a potem rozpalali ognisko, ponieważ zawsze zostawali na noc. O czwartej rano byli już na nogach, aby pozbierać kosze pełne raków. Za każdym razem po takich połowach w domu była wielka uczta. Niestety te czasy minęły chyba bezpowrotnie.
Jeden kaleka
Dzisiaj odławianie raków nie jest czynnością łatwą. Zdaliśmy sobie z tego sprawę, gdy mieliśmy w Zaborskim Parku Krajobrazowym „zlecenie” na odłowienie przynajmniej jednego osobnika raka szlachetnego. Miał on być bohaterem edukacyjnego programu telewizyjnego dla dzieci „Załoga Eko”. Łowiliśmy już raki wcześniej pod czujnym okiem naukowców z Uniwersytetu Szczecińskiego, więc ochoczo zabraliśmy do pracy. Zdobyliśmy raczniki, zanętę w postaci świeżej ryby i wybraliśmy się późnym wieczorem nad jezioro, gdzie kilka lat temu wpuszczaliśmy z wspomnianymi naukowcami raki. Po wstawieniu raczników do wody i odczekaniu kilku godzin, gdy się zrobiło ciemno, wyposażeni w latarki i wodery, ruszyliśmy pełni obaw sprawdzić, czy coś się złowiło. Niestety akcja zakończyła się fiaskiem. Nie złowiliśmy nic przez kilka kolejnych nocy. Zaczęliśmy wątpić, czy w tym jeziorze są jeszcze jakieś raki. Zrezygnowani na dwa dni przed przyjazdem ekipy telewizyjnej z aktorami, pojechaliśmy na wyprawę ostatniej szansy. Mieliśmy w rezerwie opcję wypożyczenia jednego osobnika z hodowli w akwarium, jednak zawodowa duma, nie pozwoliła nam iść aż tak bardzo na skróty. Po rozstawieniu raczników czekamy około dwóch godzin. Po sprawdzeniu – euforia! W jednym z nich jest jeden osobnik! Co prawda kaleka, bo bez jednego szczypca, ale po pierwsze jest dowód, że w tym jeziorze żyją raki, a po drugie mamy naszego aktora, ba głównego bohatera programu. Raki są bardzo wrażliwe na wysokie temperatury. Jest bardzo ciepło i z obawy przed śnięciem naszej gwiazdy postanawiamy przetrzymać go w raczniku w jeziorze, mając nadzieję, że do świtu coś jeszcze się złapie. Jakie było nasze zdziwienie z rana, gdy w raczniku było pusto. Okazało się, że racznik miał niewielką dziurę, przez którą nasz bohater uniknął występów w telewizji. Godnie musiał zastąpić go jego hodowlany kolega z akwarium.
Śmierć przypłynęła z Ameryki
W powszechnej opinii raki żyją w czystych rzekach lub jeziorach. Jednak nie do końca jest to prawdą. Owszem – jest tak, jeśli mamy na myśli raka szlachetnego. Szlachetność zobowiązuje i ten rodzimy dla Pomorza gatunek zasiedla wyłącznie bardzo czyste wody. Wszystko jednak zaczęło się zmieniać pod koniec XIX wieku, kiedy do Europy trafił emigrant z Ameryki Północnej – rak pręgowaty.
Ale po kolei.
Na Pomorzu współcześnie występują przynajmniej cztery gatunki raków: rak szlachetny, rak błotny, rak sygnałowy i rak pręgowaty. Pierwsze dwa są rodzime, pozostałe to gatunki obce. W drugiej połowie XIX wieku rak szlachetny był masowo odławiany w całej Europie. Był poważnym źródłem dochodu dla rybaków.
W książce poświęconej historii Brus pod redakcją prof. Borzyszkowskiego znaleźć można takie słowa, mówiące o statusie gospodarczym raka szlachetnego w południowej części Kaszub: „(…) Zaborskie rzeki obfitowały w ryby, łowiono przede wszystkim pstrągi i węgorze, cenione podobnie jak raki przez zachodnich odbiorców (…)”. W okresie dwudziestolecia międzywojennego z samego tylko powiatu chojnickiego eksportowano nawet ponad 5 ton raków rocznie.”
Pojawił się jednak problem.
Rozwój transportu morskiego i handlu między Ameryką Północną a Europą, doprowadził do zawleczenia w wodach balastowych statków śmiertelnej dla europejskich raków dżumy raczej. Choroby, która w całej Europie, w zaledwie sto lat, doprowadziła do zagłady populacje rodzimych raków. Wywołuje ją Aphanomyces astaci, niewielki grzybopodobny organizm, zaliczany do grupy lęgniowców. Organizm ten nie stanowi większego zagrożenia dla raków amerykańskich, w tym pręgowatego i sygnałowego. W przypadku zarażenia raków rodzimych powoduje ich śmierć.
Śmiercionośne lęgniowce z portów nadmorskich przedostały się szybko do wód słodkich niemal w całej Europie, siejąc spustoszenie wśród rodzimych populacji raków. Spadające dochody z odłowów raków spowodowały zainteresowanie rakami amerykańskimi. W ten oto sposób po raz pierwszy do Europy, na Pomorze, pod koniec XIX wieku trafił rak pręgowaty. Miał być antidotum na wymierające populacje rodzimego raka szlachetnego, a stał się jego „gwoździem do trumny”. Pręgusy są znacznie mniejsze, mają mniejsze szczypce i odwłok, przez to są nieatrakcyjne dla celów konsumpcyjnych. Są tak nazywane, bo na wierzchniej stronie odwłoka posiadają wyraźne, wiśniowo-brązowe pręgi. Raki pręgowate stanowią dodatkowe zagrożenie dla raków europejskich. Szybciej przystępują do rozrodu, wydają więcej potomstwa i przenoszą dżumę raczą, same na nią nie chorując. Skutecznie konkurują z rakiem szlachetnym, wypierając go z dotychczasowych siedlisk. Są odporne na zanieczyszczenia, przystępując do rozrodu nawet w wodach dość silnie zabrudzonych.
Tempo niekorzystnych zmian pokazują liczby. Wg naukowców na Pomorzu rak szlachetny występował w 1900 r. na 474 stanowiskach, w 1960 na 135, a w 2010 już tylko w 36 jeziorach i 1 rzece. Inna nazwa raka szlachetnego to rzeczny, co wskazywać może na rzeki jako jego pierwotne siedliska. Rak pręgowaty wyparł raka szlachetnego z jego siedlisk naturalnych oraz prowadzi swoją ekspansję na nowe terytoria. W 1901 r. na początku inwazji znane były zaledwie 4 stanowiska, w 1939 r. 23, w latach 1950-1975 już 101, a w 2010 r. 856.
Albo raki albo „porządek”
Nie widać końca inwazji raków amerykańskich, a raków rodzimych ubywa. Problemem jest niszczenie siedlisk. To co melioranci nazywają konserwacją i udrażnianiem rzek, często jest po prostu niszczeniem miejsc bytowania raków. Ich drobne kryjówki znaleźć można gdzieś pod kamieniem, kłodą próchniejącego w korycie rzeki drewna lub korzeniami drzew rosnących na brzegu. A rolnik nie lubi jak wody w rzece jest za dużo, dlatego robi wszystko, aby jej nadmiar szybko spłynął w dół. Rzeki się pogłębia, prostuje, usuwa nadwodne zadrzewiania. Nad jeziorami to samo. Najlepiej aby wszędzie był „porządek”, czysty piasek i wygodne plaże, bez trzcin, gałęzi i korzeni drzew. Dodatkowo zanieczyszczenia z nieszczelnych szamb, niepodłączonych do kanalizacji domków holenderskich i campingów… Rak szlachetny jest wskaźnikiem czystości wód. Występuje wyłącznie w rzekach i jeziorach o czystej, dobrze natlenionej wodzie. Przystosować się nie potrafi i przez to ginie.
Problemem są też zarybienia węgorzem, a także okoniem, szczupakiem, sandaczem, sumem europejskim i miętusem. Wszystkie raki w ciągu swojego życia kilkakrotnie przechodzą wylinkę. Gdy rosą zrzucają co jakiś czas z siebie chitynowy pancerz, który w przeciwieństwie do szkieletu człowieka nie rośnie. Do czasu zbudowania nowej, większej skorupy pozostają przez kilka dni bezbronne i wtedy padają ofiarą ryb. Niewłaściwe zarybienia miejsc gdzie żyją raki szlachetne, mogą zniweczyć nasze wysiłki związane z hodowlą raków.
Często brak umiejętności rozróżniania poszczególnych gatunków raków bywa przyczyną zanikania ostatnich siedlisk, możliwych do wykorzystania przez raki szlachetne, wyhodowane w specjalnych ośrodkach. Zdarzają się jeszcze przypadki przenoszenia w dobrej wierze raków, niestety pręgowatych, do zbiorników gdzie nie żyły do niedawna żadne raki. Miejsca te tracimy jako potencjalne nowe stanowiska dla ratowanych populacji rodzimych raków szlachetnych.
Duża nadzieja jest w edukacji. Coraz więcej uwagi poświęca się nagłaśnianiu problemy ginięcia raków rodzimych. Rak szlachetny w ostatnich latach na Pomorzu stał się bohaterem konferencji, artykułów prasowych, festynów, organizowano święta raka szlachetnego, powstało sporo materiałów edukacyjnych, a nawet filmy i programy telewizyjne. Działo się tak za sprawą Pomorskiego Zespołu Parków Krajobrazowych. Wszystko po to, aby uratować ten gatunek od zagłady.