Wieś sprawiedliwych. Świadkowie. Nie pojmuję [FELIETON]

Wieś sprawiedliwych. Świadkowie. Nie pojmuję [FELIETON]

Zrobiliśmy film dokumentalny o tym, czego do końca nie pojmuję

Na początek garść konkretów.

Po pierwsze: kończą się prace nad filmem „Wieś sprawiedliwych. Świadkowie”. W zasadzie film jest już gotowy. Pracujemy nad angielskimi napisami do wypowiedzi bohaterów i lektora. Wkrótce będziemy tłoczyć płyty, drukować, okładkę… Wszystko ma być gotowe na 1 grudnia. Plakaty już wiszą „na mieście”.

Bo właśnie 1 grudnia – to data pierwszego przedpremierowego pokazu naszego filmu. Będzie go można zobaczyć:

1 grudnia, godz. 17.00 – Centrum Kultury w Kartuzach, ul. Klasztorna 1, Kartuzy.

2 grudnia, godz. 18.00 – Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko – Pomorskiej w Wejherowie, ul. Zamkowa 2A, Wejherowo.

4 grudnia, godz. 18.00 – Centrum Kultury Spichlerz, ul. 3 Maja 9c, Żukowo.

7 grudnia, godz. 17.00 – Sala Polskie Niebo, budynek dawnego Gimnazjum Polskiego, ul. Augustyńskiego 1, Gdańsk.

Pojawiają się pytania o inne miasta, o Warszawę. Tak, bardzo bym chciał pokazać go w Warszawie i innych miastach w Polsce, poza Kaszubami. W miarę możliwości będziemy go pokazywać, w przyszłym roku.

Wieś Sprawiedliwych. Powstaje film o bohaterach z Pomieczyna k. Kartuz

Jako producent wykonawczy, współautor scenariusza i pomysłodawca tego filmu, serdecznie zapraszam wszystkich Czytelników na pokazy filmu. Wstęp wolny, nie trzeba się nigdzie zapowiadać, wystarczy przyjść.

Ale to nie wszystko, co chciałem dziś napisać. To jest dobry moment, żeby podzielić się kilkoma refleksjami, które towarzyszyły mi podczas realizacji tego przedsięwzięcia.

Kilku rzeczy nie pojmuję.

Po pierwsze: niepojęte, jak można to było przetrwać

Nie pojmuję, jak można było przetrwać Marsz Śmierci. Mam na myśli wymiar zupełnie fizyczny, zdrowotny, cielesny. Pamiętam, jak z Maćkiem Moskwą wracaliśmy z nocki w lesie w grudniu ubiegłego roku. Złapał nas bardzo nieprzyjemny deszcz, taki zacinający i ze śniegiem. Tak się złożyło, że szliśmy w pobliżu trasy Marszu Śmierci z 1945 roku, a ja w tym czasie odkrywałem historię Pomieczyna, o której opowiada film – historię, w której bohaterscy (nie boję się używać tego słowa w tym przypadku) mieszkańcy ratowali maszerujących więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof. I wtedy, idąc w przemoczonych spodniach i butach, marznąc i klnąc, przyszło mi to do głowy – że nie pojmuję. Bo miałem buty z goretexem, dobre turystyczne spodnie, nieprzemakalną kurtkę i suchy polar w plecaku, i perspektywę, że jeszcze tego samego dnia wskoczę do wanny pełnej gorącej wody z ciepłą herbatą w dłoni.

Tak, wtedy właśnie przyszła mi do głowy myśl, że nie pojmuję. Czy ktoś to może dzisiaj pojąć? Niech ubierze się w drewniaki, założy cieplejszą piżamę, zarzuci sobie koc i wyruszy w dwudziestostopniowy mróz, na kilkunastodniową wędrówkę, bez jedzenia… Nie, nie pojmuję i założę się, że nikt tego do końca pojąć nie może, jak można było to przetrwać.

Rozmawiałem ze znajomym, specjalistą od pokonywania granic wytrzymałości ludzkiego organizmu, jeśli chodzi o wychłodzenie. Ten człowiek nazywa się Piotr Marczewski i aktualnie pobił rekord Guinessa przebywając w zimnej wodzie. Niegdyś powiedział mi jedną rzecz: nie wiemy, jak funkcjonują organizmy w warunkach, jakie panowały w obozach koncentracyjnych. Z jednej strony – ci ludzie byli wycieńczeni, na skraju śmierci głodowej. Z drugiej zaś – ich organizmy zmuszone do funkcjonowania w warunkach obozu koncentracyjnego, próbowały zaadoptować się do skrajnie trudnych okoliczności. Organizm ludzki można wytrenować, czego najlepszym dowodem jest właśnie Piotrek.

To jednak tylko próba racjonalizacji. Dla mnie to wciąż jest niepojęte.

Po drugie: nie pojmuję, jak można być tak nieracjonalnie… podłym

Nie pojmuję jeszcze jednej rzeczy. Chodzi o Niemców, hitlerowców, SS-manów, którzy pilnowali więźniów, głodzili ich, mordowali tych, którzy nie mogli iść dalej. Staram się pojąć, co mieli w głowach… Radziecki front się zbliżał. Niemcy w panice uciekali przed sowietami. Było jasne, że koniec wojny to już tylko kwestia czasu. Co prawda, niektórzy mogli jeszcze wierzyć w cudowną broń Adolfa Hitlera, której miał użyć by odwrócić losy wojny, ale… Jestem przekonany, że większość już doskonale wiedziała, że nic z tego nie będzie. Każdy racjonalnie myślący człowiek, bez znaczenia, jakich podłych czynów się dopuszczał, czym prędzej ściągnąłby mundur, ubrał cywilne ubranie i brał nogi za pas. A oni? Do końca znęcali się nad więźniami. Nie dość, że nie organizowali jedzenia dla tych nieszczęśników, to niejednokrotnie złośliwie nie pozwalali im go brać od Kaszubów, którzy próbowali je wręczać maszerującym. Zamiast samemu ratować się pod osłoną nocy, trzymali warty i pilnowali, żeby nikt nie uciekł. Gdy to się stało, organizowali obławy chcąc wyłapać uciekinierów, choć nikt już nie liczył więźniów, nikt już nie prowadził rejestrów, a szlak usłany był zwłokami zamordowanych.  Dalej byli bestiami, jakby czuli wewnętrzny przymus albo czerpali z tego przyjemność. Czy to możliwe? Dlaczego? Co im kazało tak się zachowywać w obliczu nieuchronnej klęski? Jaki mieli w tym interes? Wszyscy byli fanatykami? Nie wierzę.

Nie pojmuję tego.

Po trzecie: nie pojmuję jak można zostać bohaterem, tak zwyczajnie i po prostu

Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym pojąć, zrozumieć. Chciałbym móc powiedzieć, że wszystko jest dla mnie jasne i oczywiste. Ale tak nie jest.

Zimowa noc. Groza – przez wieś maszerują więźniowie. Ujadanie esesmańskich psów, krzyki, raz po raz – strzały. Ludzie przekazują sobie z ust do ust straszliwe wieści: „Stutthof jidze”.

Pukanie do drzwi. W nich – postaci uciekinierów. W pasiakach, skrajnie wycieńczeni, proszą, błagają o pomoc. Chcą się ogrzać, przede wszystkim dostać coś do jedzenia. Zapewne patrzą lękliwie, wiedzą, że grozi im śmierć. Albo z głodu i wychłodzenia, albo od esesmańskiej kuli.

Ale nie tylko im grozi śmierć. Wyobrażam sobie, że stoję w drzwiach, rozpaczliwie zastanawiam się, co począć, a za moimi plecami – rodzina, żona, dzieci. Czy za uciekinierami, których miałbym wpuścić do domu, idzie pogoń? Czy, jeśli zachowam się jak człowiek, za chwilę nie usłyszę walenia kolbą w drzwi? Czy mam prawo narażać swoje dzieci?

Nie pojmuję, nie wiem, co czuje człowiek w takim momencie. I, mam nadzieję, nigdy nie będę musiał się tego dowiedzieć.

Można odnieść wrażenie, że nasi kaszubscy bohaterowie, którzy przyjęli pod swój dach uciekinierów, którzy aktywnie uczestniczyli w organizowaniu im ucieczek – nie zastanawiali się w tamtym momencie. Chociaż wiedzieli, że za to, co robią, grozi im śmierć.

Tyle osobistych refleksji po skończonej pracy nad naszym filmem. Myślę, że stawia on pytania, na które nie znajdziemy odpowiedzi. I dobrze, bo często samo zadawanie pytań jest ważniejsze niż znajdywanie odpowiedzi.