Mikrowyprawa przed pracą. Śniadanie na śniegu [FOTORELACJA] 1

Mikrowyprawa przed pracą. Śniadanie na śniegu [FOTORELACJA]

Technologia w służbie. Trzy godziny z okładem, jedenaście kilometrów, 1280 kcal. Smartfon, nie zauważył że po drodze zjadłem mielonkę i dwie zupki chińskie.

Wziąłem i nie wytrzymałem, normalnie. Tym bardziej że śnieg, jak wiadomo – dziś jest, a jutro go nie będzie. Kto wie, czy czekanie do weekendu nie skończy się taplaniem w szaroburej brei. Spieszmy się kochać śnieg, tak szybko odchodzi. Ale dziś piątek, do roboty trzeba iść. Dlatego rozwiązaniem kompromisowym jest mikrowyprawa, taka mikro z najbardziej mikro.

Jestem prawdziwym fanem mikrowypraw. W sumie można je nazwać spacerem, i jeśli któryś z Czytelników oburzy się i stwierdzi, że autor próbuje dodać splendoru zwykłemu spacerowi określając go mianem mikrowyprawy, nie będę protestował. Dla mnie jednak to będzie mikrowyprawa – czyli wyjście w teren będące czymś więcej niż tylko spacerkiem.

Zadanie jest takie: dotrzeć do jeziora Białego (5-6 km od domu), tam zjeść ciepłe śniadanie, i wrócić. I zdążyć jeszcze do pracy. I tu dotykamy sedna idei mikrowyprawy – pozwala ona przeżyć przygodę tuż za progiem domu, nie musimy wyruszać na nie wiadomo jak wielką wanogę, wystarczy że poświęcimy kilka godzin, dzień lub dwa. W tym przypadku – dwie godziny. No, może dwie i pół. Bo robota czeka, i srogi szef.

Więc (w szkole mówili że nie zaczyna się zdania od „więc”, co za bzdura, świetnie się zaczyna zdanie od „więc”) pobudka chwilę przed siódmą, szybka kawka i w drogę. Żeby zdążyć do roboty na dziesiątą. Przeżyć mikrowyprawę jeszcze przed pracą.

Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

Idzie ze mną nieodłączna towarzyszka moich leśnych wędrówek – suczka Szara. Prowadzi mnie na rozciągliwej smyczy przymocowanej do pasa biodrowego. To się nazywa dogtrekking. Kiedy wychodzimy z domu, jest jeszcze ciemno. Szara także kocha mikrowyprawy. Szczególnie jeśli w programie jest przekąska.

 

Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

O świtaniu las śpi pod śnieżną kołdrą. Wiem, że to wyświechtane powiedzonko o tej kołdrze, ale tak to wygląda.

Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

Podczas chodzenia bowiem ciało i umysł mogą nawiązać z sobą współpracę, dzięki czemu myślenie staje się niemal fizyczną, rytmiczną działalnością (…). W chodzeniu są obecne zarówno duchowość, jak i seksualność (…) i nawet przeszłość łączy się z teraźniejszością gdy przechadzamy się ścieżkami przemierzonymi kiedyś przez naszych przodków bądź staramy się wskrzesić jakieś wydarzenie z dawnych dziejów czy z własnego życia, odtwarzając jego szlak. A każda przechadzka pokonuje przestrzeń niczym wątek biegnący w tkaninie, splatając z sobą kolejne, póki nie utworzą ciągłego przeżycia – w przeciwieństwie do podróży samolotem, a nawet samochodem czy pociągiem, która rozczłonkowuje czas i przestrzeń.

 

Wkrótce się rozjaśnia, a my z Szarą suniemy…

 

Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

Za oczyszczalnią ścieków w Kartuzach wychodzimy na nieczynne tory kolejowe linii prowadzące do Sierakowic, idziemy po torach dobry kilometr, schodzimy z nich w okolicach Melgrowej Góry, otaczamy ją, i schodzimy do brzegu jeziora Białego, za którym leży wieś Pomieczyńska Huta.

Całkiem nowa perspektywa spaceru to wielkie szczęście i doświadczam go każdego popołudnia. Dwu- lub trzygodzinny spacer przenosi mnie do nieznanego kraju, jaki mogłem sobie tylko wymarzyć. Jakieś gospodarstwo, którego nigdy wcześniej nie widziałem, jest czasami cudowniejsze od pałacu króla Dahomeju. Istnieje nawet pewna harmonia między możliwościami krajobrazu w promieniu dziesięciu mil, ograniczeniami popołudniowego spaceru a długością ludzkiego życia. Nigdy nie jest nam dane się nudzić. [Henry David Thoureau, Sztuka chodzenia].

 

Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

Jesteśmy tu już kolejny raz. Oto dwa zdjęcia – jedno z dziś, drugie zrobione we wrześniu ubiegłego roku. Czym różnią się dwa obrazki? Znajdź szczegóły.

 

 

 

Jeśli komuś się wydaje, że lato jest piękniejsze od zimy, czego dowodem mogłoby być powyższe zdjęcie, niech spojrzy na zdjęcia poniższe. Zima ma swój, jakże dyskretny, urok. Jej uroda może nie jest tak nachalna, jak uroda lata, ale jest. Trzeba się odrobinę wokół siebie rozejrzeć.

Rytm kroków wybija swoisty rytm myśleniu, a przechadzanie się wśród zmieniających się krajobrazów przypomina i pobudza przechodzenie szeregu myśli. To zaś tworzy osobliwe współbrzmienie między przechodzeniem wewnętrznym a zewnętrznym, sugerując że umysł także jest swego rodzaju krajobrazem, wędrowanie zaś – sposobem poruszania się w jego obrębie. Pojawiająca się nowa myśl wydaje się częstokroć czymś na kształt cechy pejzażu tkwiącej w nim od samego początku, jak gdyby myślenie było raczej odmianą podróżowania aniżeli wytwarzaniem czegokolwiek.

 

 

Przy brzegu jeziora – czas na zapowiedziane śniadanie. Kiszki marsza grają, zarówno mi, jak i Szarej. Do roboty więc.

W tak zwanym międzyczasie przypomnę – to właśnie w tym miejscu, dokładnie w tym samym miejscu, w którym teraz się zagospodarowuję na najbliższe pół godziny, stał mój namiocik, gdy w nocy… Straszliwie się wtedy strachu najadłem.

Strach nad jeziorem Białym. Są pijani i agresywni

 

A teraz muszę umieścić kilka słów wyjaśnienia do zdjęcia poniżej, a czynię to ze specjalną dedykacją dla wszystkich koleżanek i kolegów buschcraftowców. Tak, wiem, że zabierając ze sobą rozpałką do grilla i kilka szczap suchego drewna, uczyniłem grzech ciężki. Jednak proszę o wzięcie pod rozwagę okoliczności łagodzących: jest piątek, ja muszą zdążyć jeszcze do pracy i nie bardzo mam dzisiaj czas na zabawę z poszukiwaniem brzozowej kory i rozłupywaniem pieńków w poszukiwaniu suchego drewna. Mea culpa!

A teraz kilka słów dla mniej wtajemniczonych. Mam zamiar ugotować wrzątek, tylko do takiego celu potrzebny jest mi ogień. Zgromadziłem drewno – tyle powinno wystarczyć z naddatkiem. Butem zrobiłem taki rowek w ziemi, głębokości ok 5cm. Wystarczy. Po bokach ułożyłem dwie zlodowaciałe gałęzie – dodatkowa osłona od wiatru i będą trzymać w kupie to miniognisko. To taka najprostsza, prowizoryczna ale skuteczna metoda na przygotowanie czegoś w rodzaju kuchni polowej. W sam raz żeby zagotować wrzątek. Do jej sporządzenia potrzebny jest jedynie but.

 1
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

Suche podebrane spod kominka w domu szczapki raz-dwa rozpalają się od podpałki. Kiedy się zajmą na dobre dołożę gałązek z lasu. Tymczasem im nie przeszkadzam.

 

 1
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

 1
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

Moje miniognisko już się rozpaliło, zajęły się również gałązki z lasu. Na krawędziach wydrążonego butem rowka w ziemi kładę menażkę z wodą. Ogień na początku pali się głównie pod nią, a potem – i pod nią, i obok niej. Chodzi o to, żeby języki ognia lizały menażkę jak najobficiej, z każdej strony (jak to brzmi!). A wiatr, zaglądający raz po raz do rowka – wpadający podmuchem z jednej strony, podnieca ogień (jakże ładnie to brzmi!) i drugą stroną śmiga dalej, w sobie tylko znanym kierunku. Nie trzeba nic dmuchać. Gałązki podkładam, byle się paliło, naokoło menażki i w miarę możliwości pod nią.

A Szara patrzy i myśli: „tam w tym blaszanym czymś będzie chyba coś do żarcia…”. I nie myli się. Woda zagotowała się po kilku minutach i już znalazły się w niej dwie chińskie zupki.

 

 1
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

 1
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Oto i moje śniadanko. Zdrowe, pożywne, smaczne i fit, tylko z naturalnych produktów: dwie chińskie zupki i kanapka z mielonką z konserwy.

 

 1
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Oczywiście Szara też zjadła śniadanie.

 

Po minigonisku została tylko garść popiołu. O to mi chodziło – w jak najmniejszym stopniu ingerować w środowisko naturalne, jak najmniej śladów po sobie pozostawiać.

 1
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

W zasadzie chodzi o to, żeby ŻADNYCH śladów po sobie nie zostawiać. Tu było jakieś ognisko?

Szara: „Takie mam wrażenie, że jeszcze przed chwilą tu było jakieś jedzenie…”

 1
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

Czas wracać. Zebranie drewna do ogniska trwało 5 minut, rozpalenie ognia – 10 minut, zagotowanie wody kolejnych kilka minut, konsumpcja… Zeszło 35 minut. Niebawem dziesiąta, powinienem być w pracy, a przede mną jeszcze pięć kilometrów drogi z powrotem.

 

 1
Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

 

Technologia w służbie. Trzy godziny z okładem, jedenaście kilometrów, 1280 kcal spaliłem. Niby. Gópi ten smartfon, nie zauważył, że po drodze zjadłem mielonkę i dwie zupki chińskie.

Mnożenie technologii, wdrażanych w imię wydajności, skutecznie wypiera czas wolny, umożliwiając maksymalizację czasu i przestrzeni przeznaczonych do celów produkcyjnych i przyczyniając się do minimalizacji wciśniętego między nie niezorganizowanego czasu podróży. (…) Retoryka wydajności związana z tymi technologiami sugeruje również, że to, co niemierzalne, musi być bezwartościowe: że cała przebogata paleta przyjemności, szczególnie tych, które podpadają pod kategorie nieróbstwa, jak bujanie w obłokach, gapienie się w niebo, włóczenie bez celu, przyglądanie witrynom sklepowym – jest jedynie pustką, którą należy wypełnić czymś innym, czymś bardziej określonym, bardziej produktywnym albo przynajmniej szybszym.

Do pracy spóźniłem się godzinę. Po przekroczeniu progu ujrzałem nachmurzone oblicze mojego szefa. Ujrzałem je w lustrze, choć miałem wrażenie, że za maską udawanego gniewu czai się jakaś szczególna pogoda ducha. Jakby miał szczególnie udany poranek.

– Sorry szefie, ale ten śnieg… Jak spadnie śnieg, to wszyscy spóźniają się do pracy… – powiedziałem. Sam do siebie.

Nic nie odpowiedział na swoje własne słowa. Ale po chwili się odezwał:

– Posiedzisz dziś w robocie o godzinę dłużej. No a teraz musisz się zrehabilitować i wrzucić coś ciekawego na stronę.

Coś ciekawego?

– Spróbuję – odpowiedziałem. Sam sobie.

O 11.00, przy kubku gorącej herbaty, zacząłem się zastanawiać, co ciekawego można dziś wrzucić na stronę.

Fot. Tomasz Słomczyński/Magazyn Kaszuby

PS. Na każdą wyprawę – taką mikro-, i taką maxi, zabieram – oprócz menażki, scyzoryka, mapy, kompasu i takich tam…, jeszcze garść przemyśleń. Niekiedy – cudzych przemyśleń.  Cytaty pochodzą z książki: Rebecca Solnit, „Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne”, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2016. Wszystkie pochodzą z pierwszego rozdziału, bo dopiero zaczynam ją czytać. Strach pomyśleć, ile jeszcze mądrych zdań autorka w niej zapisała.

…podejrzewam, że umysł, na podobieństwo naszych nóg, działa w tempie pięciu kilometrów na godzinę.