Hieronim Derdowski z rodziną, 1892 r., fot. archiwum prywatne

Izolda, tropicielka duchów

Marcin z Gostomia miał osiemnaścioro dzieci. Teodor w wieku 76 lat został ojcem. Pani Iza tropi swoich przodków. Wytropiła już siedem tysięcy duchów

Z Izoldą Wysiecką – doktorantką historii na Akademii Pomorskiej w Słupsku, genealogiem-amatorem, rozmawia Tomasz Słomczyński

izolda wysiecka
Izolda Wysiecka, fot. Tomasz Słomczyński

Jest pani tropicielką własnych przodków. Od czego się zaczęło?

Od Kunty Kinte. W latach 80-tych XX wieku dużą popularnością w Polsce cieszył się amerykański serial „Korzenie” o kolejach losu niewolnika Kunta Kinte i jego potomków. W 1988 r. udało mi się kupić książkę Alexa Haleya, która była podstawą scenariusza serialu. Największe wrażenie zrobiła na mnie jedna z końcowych scen, kiedy autor (potomek Kunty Kinte) odwiedza rodzinną wioskę swego przodka.

[Pani Izolda przysłała fragment powieści, o którym wspomina]

Starzec usiadł naprzeciw mnie, a ludzie szybko zgromadzili się za nim. Wtedy zaczął snuć historię klanu Kinte, przekazywaną ustnie przez całe wieki od czasów praprzodków. Nie brzmiało to jak gawęda, lecz raczej jak odczytywanie zabytkowego zwoju papirusowego, a dla nieruchomych, milczących mieszkańców wioski najwyraźniej była to uroczysta chwila. Griot mówił pochylony górną połową ciała do przodu, plecy miał sztywne, mięśnie szyi napięte, a każde słowo, które wypowiadał, zdawało się być niemal dotykalnym przedmiotem. Co parę zdań urywał, jakby rozluźniał mięśnie, odchylał się do tyłu i słuchał tłumaczenia. Z jego ust płynął niezmiernie skomplikowany rodowód klanu Kinte, sięgający wielu pokoleń wstecz: kto kogo poślubił, kto miał jakie dzieci, czyje dzieci kogo poślubiły i jakich miały potomków. Było to wprost niewiarygodne. Uderzyła mnie nie tylko obfitość szczegółów, ale i biblijny styl narracji, coś w rodzaju: ten a ten pojął za żonę tę a tę i zrodził… i zrodził… i zrodził… Następnie wymieniał współmałżonków tych dzieci, ich licznych, na ogół, potomków i tak dalej. Aby umieścić fakty w czasie, griot łączył je z określonymi wydarzeniami, na przykład mówił: „w roku wielkiej wody” – czyli powodzi – „zabił bawołu”. Chcąc ustalić datę kalendarzową, należałoby sprawdzić, kiedy miała miejsce ta powódź (1).

Byłam zdumiona po przeczytaniu tego fragmentu. Zaczęłam się zastanawiać, ilu ja znam swoich przodków: rodzice, dziadkowie, pradziadkowie… Znałam jeszcze imiona i nazwiska prapradziadków od strony taty, bo cudem jakimś babcia zachowała dokument sporządzony podczas jej ślubu z dziadkiem, gdzie zapisany był taki mini wywód przodków nowożeńców.

Wtedy podjęła pani decyzję o rozpoczęciu poszukiwań?

Zastanawiałam się, co dalej… Na wiele lat moje poszukiwania toczyły się niemrawo, nie miałam pojęcia, jak i gdzie szukać. Jedyne właściwie, co robiłam systematycznie, to słuchałam opowieści kuzynki mojej mamy, która uwielbiała historie rodzinne i lubiła je przekazywać dalej. Starałam się to zapamiętać. Gromadziłam zdjęcia i stare dokumenty. Tak dotrwałam do czasów, kiedy upowszechnił się internet. Poznałam strony pasjonatów rodzinnych historii, fora internetowe. No i trafiłam na książkę Małgorzaty Nowaczyk „Poszukiwanie przodków. Genealogia dla każdego”. To było jak odkrycie Ameryki! Do tej chwili uważałam, że tak naprawdę genealogia jest dobra dla potomków arystokracji, czy szerzej szlachty, która pozostawiła po sobie mnóstwo dokumentów, pamiątek i różnych rodzinnych skarbów. Ja, potomkini kaszubskich i kociewskich chłopów i robotników, uważałam do tego momentu, że nie będę w stanie ustalić swojego pochodzenia. Jak bardzo się myliłam, okazało się po lekturze „Genealogii dla każdego”. I tak od 11 lat trwa moja przygoda z genealogią… i końca nie widać.

Czego pani dokonała w ciągu tych 11 lat?

W tym czasie poznałam wiele osób podobnych do mnie, z niektórymi działam w Pomorskim Towarzystwie Genealogicznym. Z częścią z nich serdecznie się zaprzyjaźniłam. Zindeksowałam do tej pory 20 517 aktów chrztów, ślubów lub zgonów – od kilku lat niestety już nie indeksuję ze względu na słaby wzrok, sfotografowałam i zindeksowałam 16 cmentarzy katolickich i 18 ewangelickich, głównie z powiatu kościerskiego, ale też z kartuskiego i starogardzkiego. Poszukiwanie przodków to nie tylko spotkanie z nimi na kartach starych ksiąg, to poznawanie historii małych ojczyzn, życia codziennego pradziadków, ich radości i wielokrotnie przejmujących tragedii, to zaskoczenia, nawet po latach poszukiwań.

Spis powszechny 1900 Carson rodzinaSpis powszechny 1900 Carson rodzina Lawrence Schulist Lawrence Schulist
Fot. archiwum prywatne

No i można trafić na przysłowiowego „trupa w szafie”…

Tak, każdy genealog-amator ma też pewne dane, o których mówi się w naszym gronie „trup w szafie”, czyli takie informacje, które stawiają naszych antenatów raczej w złym świetle. Nie ukrywam tych wiadomości w rozmowach z rodziną, nie jestem odpowiedzialna ani nikt z moich bliskich za działania przodków, którzy odeszli wiele lat temu.

Od czego zacząć poszukiwania genealogiczne na Kaszubach?

Od rozmów z najstarszymi członkami rodzin. Od przeglądu rodzinnych zdjęć, często wydaje nam się, że wszystko pamiętamy, a jeśli nie my, to na pewno ktoś z rodziny kojarzy ludzi ze starych zdjęć. To jednak jest złudne. Mam wiele zdjęć rodzinnych, o których nikt z żyjących nie ma już pojęcia, kogo przedstawiają. Jeśli pochodzimy z małych miejscowości, takich jak np. moje Juszki, warto wybrać się do najstarszych mieszkańców nawet z nami niespokrewnionych. Miałam to szczęście, że do 2010 roku żyła w Juszkach pani Marianna Majkowska (rocznik 1915), serdeczna przyjaciółka od czasów dzieciństwa mojej babci Leokadii Modrzejewskiej. Krótko przed śmiercią pani Marynki pokazałam jej stare zdjęcia gości weselnych z Juszek. Rozpoznała na fotografii z 1931 r. około połowę gości, okraszając przy tym nazwiska anegdotkami typu: „ o, to jest Agnesa, widzisz, ona bez ręki była, ale dwóch chłopów miała”. Takie informacje, choć błahe, warto zapisać . Dodają barw czarno-białym fotografiom i ożywiają nieżyjących już krewnych.

Ale czy są prawdziwe? Nie każda anegdota jest prawdą.

Tak, trzeba pamiętać, że pamięć ludzka jest zawodna i aby być pewnym jakiejś informacji, najlepiej potwierdzić ją w innym źródle. Zapisuję każdą wiadomość, która dotyczy moich krewnych (nie tylko bezpośrednich przodków). Potem próbuję ją weryfikować w źródłach pisanych. Kuzynka mojej mamy zapamiętała na przykład, że podobno ojciec mojej prababki Anny Kurszewskiej – Jakub Grulkowski – zmarł bardzo młodo, kiedy córka miała 3 lata, ponieważ łowił ryby zimą i zaziębił się. Prababka Anna urodziła się we Wdzydzach Kiszewskich 6 listopada 1872 r. Szukałam więc początkowo zgonu Jakuba w księgach parafii Wiele pod rokiem 1875 i na początku 1876. Nic jednak nie znalazłam, zaczęłam więc szukać w zapisach wcześniejszych. I znalazłam – Jakub zmarł 6 lutego 1873 r. Córka miała więc 3 miesiące, a nie 3 lata! Podejrzewam, że reszta opowieści się zgadza: zmarł zimą, więc możliwe, że przeziębił się nad jeziorem podczas połowu ryb.

Takie rozmowy wcale nie muszą być łatwe i przyjemne.

Nie należy zniechęcać się, jeśli starsi członkowie rodziny lub obcy ludzie będą podchodzili początkowo nieufnie do nas i naszych pytań. Czasami warto odpuścić, porozmawiać o czymś neutralnym, zdarza się potem, że osoby, które na początku nie chciały z nami rozmawiać, same się po jakimś czasie otworzą. Najważniejsze to zachować umiar i nie naciskać. Każdy ma w końcu prawo do niemówienia. Trzeba też dużo czytać o historii terenów, na których szukamy korzeni rodzinnych. To daje odpowiednią perspektywę. Na Kaszubach warto np. pamiętać o tym, że okupacja niemiecka wyglądała tu jednak inaczej niż w centralnej Polsce. Łatwo kogoś urazić posądzeniem o zdradę, jeśli nie zna się kontekstu wydarzeń na tym terenie – tak jak w przypadku nagłośnienia sprawy dziadka Donalda Tuska.

Załóżmy, że odpytaliśmy już wszystkich krewnych, i nie tylko krewnych. Co robić dalej?

Po pierwszych rozmowach z krewnymi czas udać się na cmentarze. Jeśli nie pamiętamy dat, warto spisać je z nagrobków. Następnie nasze kroki powinniśmy skierować do parafii i archiwum. W kancelariach parafialnych znajdziemy księgi chrztów, ślubów i pogrzebów z okresu przynajmniej 100 lat wstecz. Często znajdą się tam księgi z wcześniejszymi zapisami, zwłaszcza jeśli parafia jest wiejska. Wówczas księga, której ostatnie zapisy są np. w latach 60-tych XX wieku, zaczynać się może jeszcze w XIX wieku. Starsze księgi z kaszubskich parafii katolickich teoretycznie powinny znaleźć się w jednym z dwóch archiwów: archidiecezjalnym w Gdańsku lub diecezjalnym w Pelplinie. Oprócz 3 podstawowych typów ksiąg w archiwach diecezjalnych możemy dotrzeć do ksiąg zapowiedzi, ksiąg przyjmujących po raz pierwszy Komunię Świętą, bierzmowanych, bractw szkaplerznych itp. Od 1874 r. na Kaszubach, podobnie jak w całym państwie niemieckim, zaczęto prowadzić akta stanu cywilnego. Dokumenty młodsze niż 100 lat znajdują się w poszczególnych urzędach stanu cywilnego, starsze przekazane zostały do Archiwum Państwowego w Gdańsku – z terenu obejmującego dawne województwo gdańskie. Wstęp i korzystanie z archiwów państwowych jest bezpłatne. Można robić własnym sprzętem zdjęcia – za darmo.

Ilu przodków w ten sposób pani już wytropiła?

W tej chwili, po 11 latach poszukiwań drzewo mojej rodziny i drzewo rodziny mojego męża liczą ponad 7 tys. osób. Niektóre gałęzie rodzinne są bardzo rozbudowane, inne to takie przyschnięte gałązki, które być może kiedyś wypuszczą nowe listki. Nigdy nie tracę nadziei na nowe odkrycia. Teraz poszukiwania są łatwiejsze niż kiedykolwiek wcześniej. W internecie działa mnóstwo portali i forów genealogicznych, prawie na każde pytanie znajdziemy tu odpowiedź. Nie ma już problemu z odkryciem, w jakiej formacji wojskowej służył dziadek, bo na podstawie zdjęcia zamieszczonego na forum w odpowiedniej grupie, ktoś obeznany z tematem wojskowości na pewno to odgadnie. Coraz więcej archiwów publikuje swoje zbiory w sieci, na przykład Archiwum Państwowe w Poznaniu udostępnia karty meldunkowe przedwojennych mieszkańców stolicy Wielkopolski. Jest wiele stron, dzięki którym po wykupieniu abonamentu, mamy dostęp do miliardów rekordów z całego świata.

Podczas takich poszukiwań zdarzają się niespodzianki?

Oj tak! Często się zdarzają.

Jakie na przykład?

Kiedyś poszłam do pani Marynki Majkowskiej z Juszek z kolegą, którego ojciec też pochodził z Juszek. Kolega był tzw. późnym dzieckiem swojego taty, który był mniej więcej rówieśnikiem naszej pani Marynki. Na pytanie Andrzeja, czy pamięta jego tatę, pani Marynka radośnie odparła: „Ależ oczywiście! Był pierwszym mężczyzną, z którym się całowałam!” I właśnie dla takich chwil warto to robić!

Albo takie historie: W mojej rodzinie przez wiele lat mawiano, że pradziadkowie Franciszek i Otylia Modrzejewscy mieli pięcioro dzieci. Okazało się, że dzieci było dziesięcioro! Czworo zmarło w niemowlęctwie, córka Anna w wieku pięciu lat w wyniku jakiejś choroby zakaźnej. Pradziadek Franciszek Kurszewski z Juszek zaskoczył mnie tym, że miał dwie żony (o pierwszej wcześniej nie słyszałam) i w sumie 15 dzieci. Nie jest jednak rekordzistą w moich zestawieniach. Palma pierwszeństwa należy w naszej rodzinie do Marcina Grabskiego z Gostomia, który był bratem praprapradziadka mojego męża. Marcin z dwiema żonami miał w sumie 18 dzieci, które urodziły się w latach 1850-1891. 41 lat różnicy między najstarszym Józefem Tomaszem a najmłodszym Stanisławem Józefem. Rekord? A skąd! Tu rekordzistą jest brat praprababki mojego męża – Aleksander Teodor Mach. Został ojcem po raz pierwszy w wieku 27 lat, po raz ostatni – mając lat 76.

W wyniku poszukiwań w archiwach i diecezjach zdarzają się sentymentalne podróże?

Oczywiście, tak trafiłam z mężem do Tarnopola. Jego prababka Marianna Szramka z domu Sowińska zmarła w 1933 r. w wieku 28 lat w Chwarznie koło Starej Kiszewy. Z ogromnym zdumieniem odkryliśmy, że pochodziła ze wsi pod Tarnopolem. W 2011 r. pojechaliśmy na Ukrainę, żeby zobaczyć tę wioskę. Rozmawialiśmy z miłą panią, która nie znała nazwiska panieńskiego Marianny (Sowińska), ale nazwisko panieńskie jej matki – Paszkowska lub Paszkiewicz, które występuje w okolicy licznie do dziś. Odwiedziliśmy cmentarz… To była niezwykle wzruszająca podróż.

Wielodzietne rodziny na Kaszubach do dziś nie są rzadkością. Ale o 76-letnim staruszku, który jeszcze byłby zdolny do płodzenia dzieci… Nie słyszałem.

Trzeba wspomnieć również o tym, ze częste rodzenie dzieci wiązało się to też z tragediami, które spotykały rodziców, zwłaszcza młodszych dzieci. W mojej rodzinie zachowała się pamięć o mojej prababce Annie Kurszewskiej, która we wrześniu 1914 r. straciła dwoje dzieci: sześcioletnią Martę i trzyletnią Walerię. Prababka, będąca wówczas w zaawansowanej ciąży z dwunastym dzieckiem, przeżyła podobno wówczas potężny kryzys, miała w rozpaczy mówić, że jak Bóg chce, to niech zabierze i to dziecko, co się jeszcze nie narodziło. Z dwanaściorga dzieci, które urodziła prababka, pięcioro zmarło w dzieciństwie. Spośród dziewięciorga dzieci Teofila i Józefiny Wysieckich z Borka koło Sulęczyna pierwsza szóstka nie dożyła do trzecich urodzin. Z dziewięciorga dzieci Ferdinanda Gustava Steege (brata mojego prapradziadka Juliusa) z Kobyla koło Starej Kiszewy, siedmioro nie przeżyło dłużej niż kilka tygodni.

Ile w tych liczbach dramatów…

Moi przodkowie w większości byli biednymi, ciężko pracującymi na byt swojej rodziny, ludźmi. Czasami myślę o nich, jak przyjmowali takie zdarzenia. Czy rozpaczali długo, czy szybko zbierali się w sobie, bo życie idzie dalej? Nie zostały mi po nich żadne relacje. Pozostaje mi pamięć i zaduma.

A jak ze śmiertelnością kobiet podczas porodów? Też pewnie była wysoka…

Tak, zgony kobiet tuż po porodzie, są dla mnie jednymi z najbardziej przejmujących zdarzeń. Czasami śmierć matki następowała tego samego dnia, kiedy rodziło się dziecko, czasami nawet 2-3 tygodnie później. Bardzo często dziecko nie przeżywało również. Co mnie jednak niezmiennie zadziwia do dziś, to krótki czas między śmiercią pierwszej żony a ślubem z następną. Z pewnością podyktowane było to tym, że często w domu wdowiec miał małe dzieci, wcześniej urodzone. Potrzeba było opieki, stąd okres żałoby był skracany tak bardzo, jak się dało. Na przykład brat mojego prapradziadka Michał Mikołaj Kurszewski z Juszek owdowiał 5 maja 1882 r., dzień po tym, jak jego żona Paulina urodziła córkę Annę. Michał został sam z czwórką dzieci. Już 11 lipca wziął ślub z moją praprababką Wiktorią Grulkowską, wdową po wspomnianym wcześniej Jakubie. Także mój pradziadek Franciszek Kurszewski nie zwlekał z decyzją o ponownym małżeństwie po śmierci pierwszej żony Anny, która zmarła 27 listopada 1891 r. w wieku zaledwie 21 lat, 8 dni po porodzie. Dziecko przeżyło matkę o 18 dni. Franciszek zaś pod koniec stycznia 1892 r. ożenił się z następną Anną.

W pani poszukiwaniach zdarzają się zapewne zagadki, które trudno jest wyjaśnić.

Tak, na przykład – po latach poszukiwań zauważyłam pewne „dziury” w moich zestawieniach rodzinnych. Okazało się, że były całe rodziny, których obecność w księgach kończyła się na aktach chrztów dzieci. Zastanawiałam się niejeden raz, co się stało, gdzie zniknęli. Urodziły się im dzieci i nic dalej, żadnego aktu ślubu dzieci, żadnych aktów zgonów. Rozwiązanie znalazłam pewnego dnia wracając (dziwnym przeczuciem) do aktu zgonu mojej prapraprababki Justyny Szulist, która zmarła w 1880 r. w Tuszkowach w parafii Lipusz. Ksiądz zapisał, że wdowa pozostawiła dzieci, w tym syna Wawrzyńca i innych – w Ameryce! Odpowiedź była więc tak prosta, że sama sobie się dziwiłam, że wcześniej na nią nie wpadłam.

W porządku, dowiaduje się pani, że trop wiedzie do Ameryki. I co dalej?

No tak… Wiedzieć gdzie szukać moich Szulistów to jedno, a odszukać ich – to drugie. Przez kilka lat nie byłam w stanie nic znaleźć. Sytuacja zmieniła się, kiedy dzięki Pomorskiemu Towarzystwu Genealogicznemu uzyskałam na określony czas dostęp do płatnego serwisu ancestry.com. To jeden z największych serwisów genealogicznych na świecie, który swym użytkownikom pozwala na dotarcie do źródeł takich, jak rejestry urodzeń, ślubów i zgonów, rejestrów naturalizacyjnych obywateli amerykańskich, list pasażerów emigrujących z Europy. Mrowie dokumentów, od których ilości można dostać po prostu bólu głowy. Poza tym można, przy odrobinie szczęścia, odnaleźć innych pasjonatów z całego świata, którzy mają z nami wspólnych krewnych. Jedną z najbardziej wzruszających chwil było dla mnie odkrycie, że użytkownik z Niemiec udostępnił dwa zdjęcia moich prapradziadków Juliusa i Berthy Steege. Okazało się, że łączy go z nimi takie samo pokrewieństwo, jak mnie. Odnalazłam też tak bardzo poszukiwanych przeze mnie Szulistów. Wymieniony w akcie zgonu matki Wawrzyniec wypłynął z Bremy na pokładzie statku Atalanta wraz z bratem Jakubem, jego żoną i dwoma synami. Dotarli do Nowego Jorku 7 czerwca 1873 r. Jakub (Jacob) z rodziną osiedli w Chicago, tam zamieszkał też młodszy brat Andrzej (Andrew). Wawrzyniec (Lawrence) zaś ostatecznie zamieszkał w miejscowości Carson w stanie Wisconsin. Udało mi się też ustalić niektórych potomków braci Szulistów: dzieci, wnuki i prawnuki.

Julius i Bertha Steege
Julius i Bertha Steege, fot. archiwum prywatne

Emigracja do Ameryki – chyba każdy poszukiwacz kaszubskich – i nie tylko kaszubskich korzeni, będzie musiał się z tym tematem zmierzyć.

Podobno odkrywanie korzeni to druga po ogrodnictwie pasja Amerykanów. I to widać w internecie, gdzie wielu obywateli USA umieściło swoje drzewka genealogiczne. Ostatnio powróciłam do poszukiwań krewnych za wielką wodą, ponieważ wykupiłam dostęp do zasobów na stronie MyHeritage. Nie było tanio, ale już mi się z pewnością opłaciło. Mogłabym zawołać: „God Bless America”! Wzruszyłam się niesamowicie, kiedy odkryłam, że „zaginiona” dla mnie dotąd Anna Grulkowska z domu Etmańska, kuzynka mojej praprababki Anny Modrzejewskiej i wymienionych wyżej braci Szulistów, „odnalazła” się w Ameryce. Anna pochodząca z Wąglikowic wyszła za mąż za Franciszka Grulkowskiego, z którym doczekała się siedmiorga dzieci (jedno zmarło w dzieciństwie). Franciszek zmarł w 1873 r. Osiem lat później syn Anny i Franciszka – Franciszek przybył do Baltimore. Nie wiem, czy wraz z nim przypłynęła też matka i reszta rodzeństwa. Jeśli tak, to Anna miała w chwili emigracji 49 lat.

Sporo, jak na rozpoczynanie życia od nowa…

No właśnie! Zamieszkała wraz synem Pawłem i rodziną córki Zuzanny w miejscowości Winona, w stanie Minnesota. Istnieje do dziś pewien amerykański zwyczaj, który niesamowicie mi się podoba. Otóż po śmierci członka rodziny publikuje się w prasie nekrologi, ale nie takie zdawkowe, jak widujemy w polskiej prasie. Te nekrologi są takim spisem rodziny zmarłego, często opisują jego zajęcia, nawet hobby. Dzięki ostatnim odkryciom wiem na przykład, że zmarły w listopadzie 2015 r. prawnuk Anny – LaVerne Joseph Grulkowski poślubił Mary Lou Gibbons w kościele Najświętszego Serca Jezusa w Pine Creek w 1952 r., prowadził farmę, lubił muzykę i taniec oraz grę w karty. Pozostawił po sobie 4 synów, 4 wnuków, 2 prawnuków, siostry i braci. Wiadomo też, że jeden brat (Donald) zmarł przed nim. Dzięki nekrologowi wiem, jak nazywają się synowie LaVerne’a, synowe, wnuki i prawnuki. Okazało się, że jedna z jego sióstr (Stephanie) jest zakonnicą i przyjęła imię Darlene. To trudne do opisania uczucie, kiedy dzięki kilku kliknięciom, dostaje się w prezencie rodzinę, daleką, ale jednak rodzinę, osoby, w których płynie ta sama krew, co we mnie.

Pewnie wielu ludzi myśli sobie – po co mam odtwarzać życiorysy moich przodków, niczego ciekawego tam nie znajdę…

No właśnie – nie! Chciałabym zachęcić do poszukiwań rodzinnych osoby, które uważają, że ich rodzina to osoby co prawda porządne, ale niczym się nie wyróżniające. Brak informacji o jakichś spektakularnych wydarzeniach w życiu przodków, o zasłużonych obywatelach, nie musi oznaczać, że odkrywana historia rodzinna będzie nudna.

A co ciekawego pani odkryła w swojej rodzinie?

Przez 11 lat poszukiwań odkryłam, że rodzina mojego męża jest typową szlachtą kaszubską (Wysieccy, Cieszyńscy, Grabscy, Lipscy, Machowie, Bronkowie, Malkowie, Miszewscy, Styp-Rekowscy, Wrycza-Rekowscy, Gowin-Niesiołowscy itd.), czego świadomość w rodzinie prawie zanikła.

Hieronim Derdowski z rodziną, 1892 r., fot. archiwum prywatne
Hieronim Derdowski z rodziną, 1892 r., fot. archiwum prywatne

Jeśli szlachta, to może znalazł się jakiś tak zwany „zasłużony”?

Owszem, znaleźli się tacy. Mamy w rodzinie kilkoro „celebrytów”. Najbardziej znaną postacią jest z pewnością Jan Hieronim Derdowski, kaszubski poeta i pisarz, spokrewniony ze mną: jego pradziadkowie Bartłomiej i Marianna Derdowscy (Derdowie) to także moi bezpośredni przodkowie (co ciekawe Jan Hieronim zakończył życie w tej samej miejscowości, co opisywana przez mnie wyżej Anna Grulkowska, czyli w Winonie w stanie Minnesota). Oprócz tego są znani księża, tacy jak ks. Antoni Muchowski (1842-1915), proboszcz z Oksywia, uczestnik powstania styczniowego, wybitny działacz społeczny; ks. Franciszek Żynda (1892-1939), dziekan dekanatu chełmińskiego, patron katolickich stowarzyszeń młodzieży w diecezji, zamordowany w Klamrach przez hitlerowców; ks. Jan Derdowski (1812-1886), proboszcz w Polskim Brzoziu i Kazanicach, łożył na naukę bratanka Jana Hieronima. W rodzinie męża znajdziemy m.in. Ottona Romanusa von Bronk (1872-1951), niemieckiego fizyka i pioniera telewizji oraz generała Antoniego Józefa Zdrojewskiego (1900-1989), uczestnika wojny polsko-bolszewickiej, kampanii wrześniowej, kampanii francuskiej w 1940 r. oraz ruchu oporu we Francji.

ks. Antoni Muchowski, fot. archiwum prywatne
Ks. Antoni Muchowski, fot. archiwum prywatne

A co z „trupami w szafie” w pani rodzinie?

W mojej lub męża rodzinie nie spotkałam na razie śladów jakiejś bardzo złej sytuacji. Były sprawy lżejszego kalibru, typu kilkoro nieślubnych dzieci siostry mojej babci, będące „pokłosiem” wyjazdów do pracy sezonowej na Żuławy. Niewyjaśnioną do końca zagadką było określenie w akcie zgonu pewnej szlachcianki z Borka koło Sulęczyna (była teściową praprapradziadka mojego męża) jako osoby lekkich obyczajów (ksiądz użył 3 określeń po łacinie, z których każde wskazywało na prostytutkę). Zajmuję się też czasami hobbystycznie pomocą w poszukiwaniach rodzinnych osobom ze mną niespokrewnionym. I w dwóch przypadkach znalazłam przyczynę pewnych niesnasek rodzinnych, których echa przetrwały w rodzinach do dziś, ale nikt nie pamiętał już lub nie wiedział, co było genezą tego, że na przykład część rodziny uznawała inną część za obcych ludzi. W pierwszej sprawie okazało się, że przodek mojej znajomej został zamordowany przez zięcia. W drugiej przodek znajomych był skazany za przestępstwo o podłożu seksualnym.

Co pani dają te odkrycia?

Pozwalają mi poczuć duchową bliskość z ludźmi, o których nigdy nie dowiedziałabym się niczego, gdybym nie zaczęła poszukiwań genealogicznych. To pasja, która – jestem tego pewna, będzie trwać do końca mego życia. Czasami miesiącami nie zajmuję się szukaniem, zniechęcona brakiem rezultatów. Potem wracam z nowymi siłami i zawsze dostaję nagrodę. Tak było m.in. wiosną tego roku, kiedy udało mi się po latach bezskutecznych działań dodać do drzewa moich ewangelickich praprapradziadków (dwie pary). Nic nie jest w stanie oddać mojego wzruszenia, kiedy odczytałam ich imiona i nazwiska. Cały ten kilkuletni czas poszukiwań bez rezultatów został nagrodzony. Może kiedyś napiszę książkę o pochodzeniu rodziny mojej i męża. Nasze dzieci powinny wiedzieć, skąd pochodzą, co kształtowało nasze rodziny.

(1) A.Haley, Korzenie, Warszawa 1988, s.464