Z dzieckiem w kaszubskich "górach". Poradnik dla rodziców 1

Z dzieckiem w kaszubskich „górach”. Poradnik dla rodziców

Zasada trzecia: Trzeba mieć strategiczne podejście do słodyczy. Brać je ze sobą? Czy wręcz przeciwnie?

[Zdjęcia: Tomasz i Szymon Słomczyńscy]

goręczyno z szymonem mapka
Źródło: www.eko-kapio.pl

Często jeździmy z Egiertowa do Kartuz. Gdy wyjeżdżamy z lasu, po serii zakrętów, wjeżdżamy do Somonina. Droga wije się w dół. Wtedy po lewej stronie „otwiera” się panorama na pobliskie wzgórza. Jako miłośnikowi beskidzkich klimatów, krew zaczyna mi się gotować: Dlaczego jeszcze mnie tam nie ma? Dlaczego te wzgórza muszą na mnie tak długo czekać?

Dość tego czekania na nie wiadomo co.

– Kto ze mną idzie w te góry, o tam? – zapytałem dziatwę, Natalię i Szymona. Dziesięciolatka nie wykazała specjalnego entuzjazmu.

– Mogę iść… – mruknęła.

Inaczej Szymon.

– Ja, ja, ja! Ja chcę iść w góry!

Ostatecznie stanęło na tym, że wyruszyłem z Szymonem, w tym czasie Natalia w kaszubskim stroju ludowym tańczyła na festynie w Kartuzach (to już zupełnie inna historia).

W upalną niedzielę, wyposażeni z dwa litry wody skręciliśmy autem z ul. Wolności w Somoninie w ulicę Ceramiczną, przejechaliśmy pod torami, minęliśmy malowniczo zrujnowaną cegielnię (chyba) i stanęliśmy autem na skrzyżowaniu z ul. Kasztelańską. Wysiedliśmy z auta, włożyliśmy plecaki i pomaszerowaliśmy w stronę lasu, wprost w lejący się z nieba żar.

***

Jest w Polsce znany bloger i dziennikarz, który pisze o dzieciach. Tak ogólnie, na różne tematy, że tak powiem „parentsowe” (ang. parents – rodzice). Napisał kiedyś felieton, z którego zionęło rozczarowanie wynikające z faktu, że jego dzieci nie chcą wędrować po Bieszczadach, tylko wolą jeść frytki i lody. Pomyślałem: to nie tak. Wszystko da się załatwić, tylko trzeba mieć na to specjalne patenty.

Ja osobiście, podobnie jak tamten dziennikarz, należę do wymierającego już gatunku dinozaurów, które pamiętają wędrówki z namiotem, załadowanym do rurkowego plecaka, z dowieszoną gitarą, w koszuli flanelowej i butach „kaczorach”, bez komórki, za to z pieśnią na ustach. Szło się, żeby iść. Wystarczyło iść, żeby było fajnie.

Dzisiaj trzeba pogodzić się z tym, że dla większości młodych ludzi – szczególnie dzieci, chodzenie dla chodzenia to jakieś dziwactwo (co innego gdy ma się kijki albo rywalizuje w imprezach na orientację). Tak jest, i już. I nie ma co rwać włosów z głowy lub – tym bardziej zmuszać dzieci do nadludzkiego wysiłku chodzenia dla chodzenia. Nie ma co zawracać kijem Wisły.

***

– Tato, daleko jeszcze? – zagrzmiał pierwszy niepokojący sygnał. Przeszliśmy jakieś trzysta metrów.

Co zrobić w takiej sytuacji? Najgorszym rozwiązaniem jest mówić: „dziecko, dopiero zaczynamy, przed tobą jeszcze kilka godzin drogi, bądź dzielny, nie marudź”. To tak, jakbyśmy dziecku nagle uświadomili, że godząc się na wycieczkę popełniło życiowy błąd.

To co robić? Poniżej instrukcja obsługi sześciolatka.

Zasada pierwsza: dziecko uczestniczy w planowaniu trasy.

Pokazuję Szymonowi mapę.

– Jesteśmy tutaj. Musimy dotrzeć tutaj. Chciałbym iść tędy, i tędy, i tędy. Możemy też iść inną drogą: tędy, i tędy, i tędy. Wybieraj trasę.

Zasada druga: najgorsza dla dziecka jest nuda. Nudę należy wyeliminować.

Dziecko wcale nie ma mniej sił niż dorosły. Zresztą potrafi je zregenerować w ciągu dziesięciominutowego postoju, podczas gdy nam, dorosłym, potrzeba na to pół godziny. Dlaczego więc marudzi? Bo się nudzi. Dlatego musi mieć po drodze cele. Najlepiej co czterdzieści minut. Cała trasa musi się składać z kolejnych, konkretnych zadań do realizacji. Na przykład:

– Tutaj (palec ląduje na mapie) zjemy kanapkę.

– Tutaj (palec ląduje na mapie) sprawdzimy, czy mostek jest przejezdny, czy też mapa nas okłamuje.

– Tutaj (palec ląduje na mapie) sprawdzimy, co oznacza ten krzyżyk (oznacza krzyż przydrożny lub kapliczkę, ale udajemy, że nie wiemy).

I tak dalej.

Zasada trzecia: zastosować elementy wspomagające.

Bardzo ważnym elementem, wręcz strategicznym dla powodzenia wycieczki, są słodycze. Wyróżnia się dwie strategie postępowania.

Pierwsza strategia: bierzemy ze sobą słodycze i pod ręką mamy mocne argumenty wspomagające (wszystko w oparciu o mapę):

– W tym miejscu, przy tym krzyżyku zjemy gumę TURBO.

– Na tym rozwidleniu zjemy po pięć tik-taków.

– Widzisz tą rzeczkę? Myślę, że to będzie idealne miejsce żeby otworzyć puszkę pepsi.

Pewną modyfikacją jest opowiadanie bajek – zamiast słodyczy. Moje dzieciaki bardzo lubią, jak im opowiadam kaszubskie legendy, więc racjonuję im te przyjemność. Można zastosować zamiast gumy TURBO.

Druga strategia: nie bierzemy ze sobą słodyczy w ogóle. To się sprawdza, gdy na końcu trasy jest (otwarty! – warto się upewnić) sklep.

– Widzisz te wioskę? Tam jest sklep. Jak dojdziemy do wioski, w nagrodę że byłeś dzielny, dostaniesz całe pięć złotych do wydania! Będziesz mógł sobie kupić loda i jeszcze ci wystarczy na gumę TURBO i tik-taki.

Tym razem przyjąłem strategię numer dwa. Sklep jest w Goręczynie.

Tak czy inaczej pierwszy postój i studiowanie mapy należy zaplanować po mniej więcej trzystu metrach wędrówki, gdy na horyzoncie zabrzmi pierwszy odgłos nudy.

I jeszcze zasada czwarta, najważniejsza. Rozmawiać z dzieckiem. O tym wszystkim, o czym ono chce rozmawiać. Nie irytować się. Nie okazywać znudzenia ani zniecierpliwienia. Tłumaczyć. Pytać.

Idziemy przez las.

– Tato, a Lewandowski gra w polskiej drużynie czy niemieckiej?

– A to prawda, że Messi pójdzie do więzienia?

– A co to są oszustwa podatkowe?

– A co by było gdyby wszystkie zwierzęta jadły tylko rośliny?

– A tu są wilki?

I z drugiej strony:

– A gdy już będziesz piłkarzem, to w jakim kraju chciałbyś grać?

– A czy uważasz, że pieniążkami należy się dzielić, żeby móc chodzić do szkoły, leczyć się w szpitalu, żeby mogli być strażacy i policjanci?

– A chciałbyś, żeby wszystkie małe drzewka były zjedzone przez zwierzęta? Co by się wtedy stało?

– A uważasz, że wilków trzeba się bać?

DSC_0014

***

Po mniej więcej godzinie marszu wychodzimy z lasu i naszym oczom ukazuje się wieś Ramleje, bardzo malowniczo położona na wzgórzach. To jest moment na kanapkę. Szymon (zazwyczaj niejadek) nawet nie zauważył, że zjadł dwie kromki. Co prawda, kazał mi zrobić kanapki z serem, bo szynki nie ruszy, a teraz wcina chleb z wędliną, dla mnie pozostawiając ser.

DSC_0036

 

 

 Dalej, pozostawiając wioskę po prawej, schodzimy w dół, do Goręczyna.

Po drodze, do zbadania: tajemniczy krzyżyk na mapie… (teraz ja ci, tata, zrobię zdjęcie).

GoręczynoZejście ze wsi Ramleje do Goręczyna, które leży w dolinie Raduni, do złudzenia przypomina obrazki z Beskidów.

GoręczynoW końcu jesteśmy w Goręczynie, gdzie jest sklep i pięć złotych do wydania.

DSC_0074Niespodzianka po raz pierwszy: plac zabaw!

Niespodzianka po raz drugi: strażacki wóz konny!

Niespodzianka po raz trzeci: ścianka wspinaczkowa! (rozczarowanie: zamknięta dla przygodnych gości).

Niespodzianka po raz czwarty: koń z patyków! (tato, daj aparat, ja chcę zrobić zdjęcie).

I jeszcze zupełnie żywy konik wychylający łeb ze stajni i posilający się z łyżki koparki.

Goręczyno

 

 

 Krótka lekcja osiągania kompromisu:

– A teraz pójdziemy zwiedzać zabytkowy kościół. Bardzo mi na tym zależy – mówię przygotowany na konieczność wygłoszenia krótkiej pogadanki pt. „kiedy należy pójść na ustępstwa”.

– Hurra! Lubię zwiedzać kościoły.

Nie wierze własnym uszom. To jakiś cud.

Kościół był zamknięty. Można było zajrzeć do wnętra tylko przez kratę. Szymon nie był tym specjalnie rozczarowany.

– Co dalej, synek? Wracamy do domu?

Wystarczy zadzwonić, mama przyjedzie po nas samochodem z Kartuz w ciągu kwadransa.

– Nie wiem.

– No to się wykąpiemy w jeziorze, co ty na to?

– A gdzie to jezioro?

– Dwa, trzy kilometry stąd. Będziemy szli jakieś pół godzinki tą droga wzdłuż tej rzeki, która nazywa się Radunia (palec ląduje na mapie, Szymon się przygląda).

– Dobra, to idziemy.

Jednak iść się nie da, nie ma w pobliżu żadnej ścieżki, pozostaje pobocze drogi, uznaję jednak, że to zbyt niebezpieczne z sześciolatkiem, który wciąż chce brykać na lewo i prawo. Jest za to rzeczka za Goręczynem – uczęszczana przez kajakarzy Radunia. W rzeczce też można się zamoczyć.

Radunia: zniszczony częściowo pomost, na który trzeba (koniecznie) się wdrapać.

Budowle błotne połączone z rytualnym obrzucaniem się błotem.

 

Podpłynęły trzy „kaczki”. Tracz nurogęś? Jesli tak, to mamy dużo szczęścia, choć Szymon jeszcze nie do końca sobie z tego zdaje sprawę. To ptak „bardzo nieliczny” – jeśli chodzi o pary lęgowe. A te trzy samce tutaj wyglądają raczej na zadomowione, nie zaś migrujące.

 

DSC_0199

Wychodzimy z wody, z braku ręcznika – tatowa koszula.

Zaczyna grzmieć, kropi deszcz. Szybka ewakuacja.

– Tato, kiedy znowu pójdziemy w góry?

Uściślam: kaszubskie góry.

– Niebawem synku, niebawem. Widziałeś kajakarzy na Raduni, prawda? Co byś powiedział gdybyśmy za tydzień popłynęli kajakami, jak oni?

– Tak, tak, tak!

 

Informacje praktyczne:

Somonino – Ramleje – Goręczyno – brzeg Raduni za Goręczynem – długość trasy 7 km. Czas przejścia (przystanek w Goręczynie – pół godziny, przystanek nad Radunią 1 godzina) – ok. 4 godzin.

W Goręczynie znajduje się również Muzeum Ziemi Kaszubskiej i Sprzętów Militarnych, które na pewno warto odwiedzić – osobny artykuł na ten temat znajdziesz TUTAJ

Trasę rowerową prowadzącą z Kartuz przez Goręczyno do Ostrzyc opisaliśmy TUTAJ

Rozkład jazdy autobusów Gryf (Kartuzy – Somonino – Goręczyno) znajdziesz TUTAJ

Rozkład jazdy PKM (Gdańsk – Kartuzy) znajdziesz TUTAJ