Diabeł w grzebieniu, diabeł pod pachą 1

Diabeł w grzebieniu, diabeł pod pachą

Ja cię chrzczę w imię diabła. Kazał jej zaprzeć się Boga i Najświętszej Panny.

Tekst: Ryszard Leszkowski

Każdy miał nadzieję, że na stosie diabeł uleci z Katarzyny, pokaże się ludziom. W życiu wsi to było ogromnie ważne wydarzenie. W centralnym miejscu przygotowano drewno, być może wcale nie wysuszone, żeby kobieta dłużej dusiła się dymem. Zwieziono narzędzia tortur. Tego dnia nikt nie wyszedł w pole.

W Staniszewie, anno domini 1695, spłonęła „czarownica”.
„Decretum
Poniewasz na wszystkie Prawne Media y z doskonałych dobrowolnych Examinow, Iako  w Ostrych Interrogat, Iako tedy ta Złoczynca Katharzyna Mrowczyna przed Szlachetnym Sądem Cryminalnym Obtycznie na uwolnionych nogach wolna, nieobciążona, niezwiązana Stoiąca dobrowolnie y publycznie Sama się przyznała, przyznawa y potwierdza, Iż przez Swoie Diabelskie Sprawy y umiejętności, iako z iego nadchnienia te dopiero przeczytane złości y zbrodnie zpełniła iako się zaprzała  Najwyzszego Boskiego Imienia z temi Duchami się związawszy conwersowała przez co przeciwko Bogu Stwórcy Swemu y przeciwko Przykazaniu  iego, iako y przeciwko miłości Bliźniego Swego Sobie postępowała przez co grubo i cięszko zgrzeszyła y Boga Obraziła. Zaczym podług Prawa pokazało się, iż przez takie złe Sprawy Swoy żywot y życie doszyć używała. Iednak w tym przeciwko niey Prawo zeznawa y wydaie na nią Sentencyą, iż ta Złoczynca dla takich Swoych zpełnianych często zbrodni, drugim takowym Złoczyncom (abo Czarownycom) na wstręt y przykład, Iey zasię na ostrą zasłużoną karę, y karanie, ma być z tego życia do Śmierci z Ogniem tracona y zgładzona, y na popiół spalona, iako w Ziemi Pruski Prawo y zwyczay iest, a to według Prawa. Actum ut supra”

Pasterka Katarzyna

Sentencję wyroku na Katarzynę Mrówczynę ze Staniszewa napisał notariusz  Joannes Franz Ruthen. Nie nam oceniać, czy pan Jan był dostatecznie biegły w pisaniu po polsku (staropolsku). Nie to jest  najważniejsze.
Biedna kobieta została uznana czarownicą i jako taka spłonęła na stosie.  Padło, jak to często się działo, na kobietę rzeczywiście ubogą. Proces odbywał się w Staniszewie, trwał dwa dni i 1 sierpnia 1695 zakończył się wyrkiem skazującym. W aktach kilkukrotnie zapisano, że pasterka Katarzyna żebrała po okolicy. Nie zapisano w protokole w jakim wieku była nieszczęsna. Wiemy natomiast z akt, że nie miała już męża, czyli była prawdopodobnie wdową. Dzieci miała, ale ile? Tego też nie wiemy.

Sprawy „gardłowe” należały do sądu starościńskiego. Postępowanie odbyło się z woli Jerzego Przebendowskiego, kasztelana Chełmińskiego i starosty mirachowskiego, skądinąd człowieka światłego. Oskarżał sołtys Staniszewa Stanisław Skrzypek, czynił to za przyzwoleniem podstarościego mirachowskiego Jakuba Kamińskiego. Podstarości w imieniu swego zwierzchnika aprobował wyrok i nakazał go wykonać.

Burned_as_at_stake
Palenie na stosie, źródło: Homopedia

Rok wcześniej w pobliskim Prokowie

Dziejopis klasztoru Kartuzów zanotował, że w Prokowie też w tym czasie skazano za czary na stos trzy osoby. Autor „Kartuzji Kaszubskiej” ks. Paweł Czaplewski, tak o tym napisał: „ W 1694 r. dwie czarownice z klasztornego Prokowa ex decreto, tj na skutek wyroku przełożonych klasztornych zostały ścięte i następnie spalone, a po tygodniu niejaki Stępka z tejże wsi również oskarżony o rzucanie czarów musiał pójść w ślad za nimi.”
Prokowo było wsią klasztorną i to zakonnicy sprawowali jurysdykcję nad włościanami. W tej informacji zwraca uwagę fakt, że kobiety zostały najpierw ścięte. Jakby to dzisiaj nie zabrzmiało, można stwierdzić, że sędziowie w habitach wykazali się humanitarną postawą. Gdy oskarżone w trakcie procesu „współpracowały” ze śledczymi, zdarzało się takie „humanitarne” traktowanie ofiar – po to, by oszczędzić im cierpienia na stosie. Wtedy w wyroku nakazywano ścięcie toporem. Potem ciała palono, jak nakazywało prawo.

Siedemnastowiecznym mieszkańcom Kaszub (jak i całej Europy), zagrożenie ze strony czarownicy wydawało się całkiem realne. Również i kartuscy braciszkowie wierzyli w gusła i czary  Przywołany wyżej autor, za przeorem – historykiem, informuje o zdarzeniu z 1589 r. Ojcowie zatrwożeni na nocnej jutrzni szmerami w chórze, odkopali zwłoki tego, który ostatni został pochowany pod posadzką chóru, podejrzewając, że był on niegodny tego miejsca.

Pięć diabłów w rękawie

Wróćmy jednak do Staniszewa. Oskarżający Mrówczynę o czary staniszewski sołtys przywołał sześciu świadków.
Wojtek Złoch ze Staniszewa zeznał, że Katarzyna przyszła po jałmużnę. Rzekł do niej: „was diabli noszą tak często”. W krótkim czasie pięć krów mu zaniemogło a wół złamał nogę.
Tomasz Browarczyk z Głusina opowiadał, że kobieta (którą nazywa Planetarką), powiedziała mu, iż Katarzyna Mrówczyna „ma mieć pięć diabłów albo czartów przy sobie”.
Młynarz z Mirachowskiego Młyna Krystian Stach także przywołał wizytę oskarżonej żebraczki. Żona młynarza dała jałmużnę, obawiając się „napotym iaki szkody”. Jednak po trzech dniach krowa młynarce zaniemogła.
Arendarz z Kluczewa Paweł Pliński przypomniał sobie, że gdy przed sześciu laty sądzono w Niepoczołowicach dwie kobiety, podejrzane o czary, zeznały one że Katarzyna Mrówczyna jest czarownicą.
Potwierdził to też kolejny świadek, Jan Katrzyński.
Ostatni świadek, dzierżawca z Miłoszewa Wawrzyniec Radoszewski zeznał, że w tym roku (1695), gdy w Pobłociu tracono czarownicę, ta zeznała iż Mrówczyna jest czarownicą.
Oskarżona zaprzeczała kilkakrotnie. „Ia niewinnam. Chcecie mnie pławić y to możecie, Czyncie zemną co chcecie”- zapisano jej słowa.
Wyjaśnijmy, że w procesach o czary „pławienie” w wodzie było testem. Oskarżona nie szła na dno, znaczy czarownica. Tak się czasem zdarzało, że nieszczęsne kobiety w tych spódnicach, halkach, unosiły się na wodzie.
Katarzyna Mrówczyna zaprzeczała, że ma ducha złego przy sobie, mówiła, że ludzie „ze złości przeciwko niey udawaią, iż jest czarownica”.
Wreszcie, indagowana, wyznała, że spalona przed sześciu laty w Niepoczołowicach niewiasta nazywana Szelką dała jej zgrzebło do przędzenia, w którym była drzazga. Zeznała, że mogła przez owo „drewienko”, od tej czarownicy „czego dostacz, ale nie wie o tym”.

palenia na stosie
Prześladowania czarownic, źródło: domena publiczna

Z duchem Marcinem w łóżku legała

Biedna Katarzyna nic więcej sądowi powiedzieć nie chciała, więc  oddano ją na tortury.
Na torturach oskarżoną „pociągniono”.
Rozciąganie było najczęściej stosowaną torturą Na ławie lub drabinie, czy w powietrzu wykręcano ręce i i rozciągano ciało za pomocą specjalnych bloków. Czasem dla zadania większego bólu pod oskarżoną podkładano wałki nabite szpikulcami, lub grabie żelazne tzw. jeże, które wbijały się w ciało. Były jeszcze inne rodzaje tortur, np. „hiszpańskie buty” czy przypalanie.
Wydaje się, że w przypadku Katarzyny Mrówczyny, skończyło się na dwukrotnym „zwykłym” rozciąganiu, choć jak było w istocie, tego już się nie dowiemy.
Żebraczka zaczęła mówić. Kto by nie mówił. Akta z procesów o czary pokazują, że nieliczne kobiety wytrzymały męki. Zaczynały konfabulować, byle tylko oprawcy odeszli od ich udręczonych ciał. Katarzyna przyznała na pierwszych torturach, że jest czarownicą, że od owej Szelki, w zgrzeble otrzymała ducha (diabła) Marcina, że chrzciła się w jeziorze Niepoczułowskim.
Zakończył się pierwszy dzień procesu- 28 lipca 1695 r.
Po powtórnych torturach,  dnia następnego zeznała jeszcze więcej. Dodała, że duch Marcin chrzcił ją w niepoczołowickiej rzece (wcześniej wspominała o jeziorze), mówiąc: Ja cię chrzczę w imię diabła. Kazał jej zaprzeć się Boga i Najświętszej Panny.
Katarzyna przyznała, że żyła z duchem Marcinem, jak mąż z żoną i często z nim „w łóżku „ legała”.
Obolała po torturach i przestraszona kobieta powiedziała też, że spod jej pachy wy leciał drugi diabeł- Michał.
Zagrożona trzecią turą tortur zaczęła „sypać” innych. Powiedziała sędziom, że  Kielińska ze Staniszewa jest też czarownicą i ma w sobie dwóch duchów, dodała że ducha Michała w maśle dostała od czarownicy Urszuli w Zakrzewie, poinformowała, że na sabacie na górze koło Linii było 15 osób, m. in. Annusza Kamińska z Linii i Wosykowa, córka leśniczego. Wymieniła kolejne czarownice, Jagnę Kleszkę z Głusina  i Trudę Okroykę z  Linii, oraz czarowników, owczarza Jurka z Bukowiny i parobka Kubę Czypę, którzy przygrywali na wspomnianym sabacie.
Przyznała, że sypiała z obydwoma „swoimi” duchami- diabłami
Nie pomogło Katarzynie, że, jak czytamy w aktach „duch, który wczoraj wyleciał od niey, to był Michał, a dzisiaj po południu dopiero ten drugi duch Marcin od niej wyleciał…”.

Opętana?

Jak słusznie zauważa na swojej stronie internetowej przywołana wcześniej Bożena Ronowska (1), która odnalazła akta procesu Katarzyny Mrówczyny i je badała, kobieta była co najwyżej opętana (jeśli poważnie potraktować diabły, które usadowiły się w jej ciele). Wszak „Zły” przeniknął do niej bez jej woli i wiedzy. Według dzisiejszych standardów kobieta trafiłaby w ręce egzorcysty. Jednak w XVI- XVII- wiecznym amoku takimi subtelnościami nie zawracano sobie głowy, choć praktyka egzorcyzmów była znana.

***

W XVI i XVII w Europa pogrążyła się w szaleństwie wiary w diaboliczne moce czarownic, choć proceder rozpoczął się wcześniej.

Bulla papieża Innocentego VIII z 1484 r. sankcjonowała polowanie na czarownice zorganizowane przez dwóch dominikanów Heinricha Kramera i Jakoba Sprengera, autorów prekursorskiego, poczytnego dzieła „Malleus maleficarum”, wydanego w 1489 r. (polski przekład z 1614 r. pt „Młot na czarownice”). Sądy, o dziwo świeckie, nie kościelne, jak Europa długa i szeroka, wszczynały pod naciskiem gminu procedury, a w oskarżonych, zwykle starszych kobietach i rozmaitych „obcych” znajdowano kozła ofiarnego i sprawców wszelkich nieszczęść. Wiele ofiar od razu przyznawało się do winy – ze względu na fakt, że uparta obrona oznaczała niekończącą się gehennę tortur.
Wiara w moc czynienia zła (maleficium) była powszechna. Czary zostały uznane za integralną część życia codziennego. Ugruntowało się przekonanie, że czarownice zawierają pakt z diabłem. Diabeł przypieczętowuje ten pakt na sabacie bezpłodnym stosunkiem płciowym z czarownicą i piętnem na ukrytych częściach ciała.
Prof. Thomas Munck w monografii „Europa w XVII w”, uważa, że w przeszłości w publikacjach zawyżano liczby oskarżonych o czary. Wykładowca uniwersytecki z Glasgow stwierdza że liczba osób, którym postawiono w Europie zarzuty o czary nie przekroczyła 100 tys., z czego połowa procesów przypada na rozdarte głębokimi podziałami Cesarstwo Niemieckie.

W Rzeczpospolitej „moda” na procesy czarownic zaczęła się, gdy w Europie fala prześladowań już  opadała.

„W Polsce po względnej tolerancji religijnej, od 1648 r. wytoczono 10 do 15 tys. procesów, które ciągnęły się aż po wiek XVIII”- pisze T. Munck.
Ostatni w Rzeczpospolitej proces o czary odbył się w 1775 r. we wsi Doruchów w Ziemi Wieluńskiej. Spalono wtedy kilkanaście kobiet, jak pisze Bohdan Baranowski („O hultajach, wiedźmach i wszetecznicach”). Ten autor zauważa też, że w walce z mocami piekielnymi przodowało Pomorze, Śląsk i Wielkopolska

(1) Informacja o prokowskich skazanych za  czary funkcjonuje w obiegu naukowym, znaleźć ją można w publikacjach od dawna, czego nie można powiedzieć o staniszewskim procesie. Jednak w miejscowej tradycji ludowej  przetrwała zamglona pamięć o czarownicach ze Staniszewa.