Pomorze na samym dnie piekła - rozmowa z prof. Bogdanem Chrzanowskim 1

Pomorze na samym dnie piekła – rozmowa z prof. Bogdanem Chrzanowskim

Na Pomorzu w 1939 roku zamordowano 30 tys. ludzi, kilkukrotnie więcej niż w innych regionach Polski.

Rozmawia Piotr Olejarczyk

Fragment artykułu w wydawanym w czasie wojny przez Delegaturę Rządu piśmie: „Ziemie Zachodnie Rzeczpospolitej”. Cytuję: „Jak to się stało, że lud, który na straconej pozycji bronił honoru Rzeczpospolitej w Poczcie Gdańskiej, zuchwałą garstką obrońców opierał się potędze niemieckiej na Westerplatte, do ostatniego naboju bronił Helu, lud który krwią swych dywizji pomorskich użyźnił hojnie ziemie Łowicza, Kutna, Puszczy Kampinoskiej, stał się częścią składową Niemczyzny? Kto nie przeżył tych lat okupacji na Pomorzu, nie może wyobrazić sobie tamtego piekła, bo Pomorze znalazło się na samym dnie piekła okupacyjnego”. Artykuł ten nie jest przesadą, Pomorze w czasie wojny rzeczywiście było wyjątkowo brutalnie potraktowane przez Niemców?

Profesor Bogdan Chrzanowski: Tak, nie ma w tym przesady. Żeby zrozumieć specyfikę tego co działo się wówczas na Pomorzu, należy zacząć od narysowania tła tamtych wydarzeń. Po rozpoczęciu działań wojennych Pomorze, by określić to literacko, najbardziej spłynęło krwią. Nie stawiam takiej tezy z powodu mojego regionalnego nacjonalizmu – gwoli ścisłości korzenie mojej rodziny to Warszawa, Kraków, Kresy. Kilka osób z mojej rodziny mieszkało wprawdzie w Gdyni, ale podkreślam, opisując tamte wydarzenia nie kieruję się emocjami, nie kieruję się sympatią. Staram się uczciwie patrzeć na problem, od wielu lat prowadzę stosowne badania.

Jak więc doszedł Pan do takich wniosków?

Zanim odpowiem na to pytanie – jeszcze jedno ważne rozróżnienie. Na mocy dekretu Hitlera z 8 października 1939 roku część polskich ziem zachodnich i północnych (Wielkopolska, Północne Mazowsze, część Śląska i właśnie Pomorze) została włączona do Rzeszy. To nie było więc Generalne Gubernatorstwo. Dlatego nie można mówić o okupacji Pomorza, to była aneksja. To istotna różnica, która również pomaga zrozumieć specyfikę tego co wówczas miało tam miejsce.

Co działo się na Pomorzu w 1939 roku, po wybuchu wojny?

Poles_arrested_in_Gdynia_September_1939
Polacy aresztowani podczas „akcji oczyszczającej” w Gdyni. Wrzesień 1939. Źródło: Wikipedia

Okres wojny na Pomorzu można podzielić na cztery okresy. Pierwszy, wrzesień 1939: specjalne grupy policji i bezpieczeństwa w oparciu o listy proskrypcyjne przygotowane przed wojną rozstrzeliwały polską inteligencję. Z tym, że nie chodziło tu tylko o ludzi z wyższym wykształceniem, ale o aktywistów politycznych, społecznych, świat kultury, duchowieństwo itp. Można było mieć kilka klas szkoły podstawowej, ale jeżeli taki człowiek był aktywny przed wojną, udzielał się w różnych organizacjach, też mógł zostać zlikwidowany przez Niemców.
Dalej mamy okres najbardziej krwawy. Tak zwana „krwawa jesień”, od października 39 do stycznia 40 roku. Niemieckie, paramilitarne oddziały samoobrony Selbstschutz (czasami wyposażone w mundury, czasami nie) rekrutujące się często z mieszkających tutaj przed wojną ludzi, zabijały Polaków. Ludzie z tych bojówek dobrze znali swoich przedwojennych sąsiadów, często wykorzystywali swoją nową władzę do uregulowania porachunków z Polakami. Dochodziło do grabieży majątku pomordowanych Polaków.
Ostrożnie rzecz biorąc, szacuje się że na Pomorzu zginęło wtedy 30 tysięcy ludzi. Dane te były wielokrotnie weryfikowane. Dla porównania: w tym samym czasie w Wielkopolsce ginie 10 tysięcy ludzi, na Śląsku – 1500 osób, na terenie północnego Mazowsza – 1000. Jak widać, na Pomorzu straty te były największe.

Piaśnica_execution
Egzekucje Pomorzan. Źródło: Wikipedia

Dlaczego akurat na Pomorzu?

Na Pomorzu jednostki Selbstschutzu inaczej niż w innych okręgach podlegały bezpośrednio Berlinowi – kontrola nad tymi oddziałami wyglądała więc zupełnie inaczej. Powodem było rzekome okrucieństwo, którego Polacy mieszkający na Pomorzu mieli dopuszczać się na Niemcach. Zarówno przed wojną i w pierwszych dniach działań wojennych. Mówiono wtedy wiele chociażby o tak zwanej „krwawej niedzieli” w Bydgoszczy. To oczywiście było zupełnie nieuprawnione, ale Niemcy powoływali się na tego typu wydarzenia.

Kolejne etapy aneksji Pomorza były już mniej krwawe?

Nie doszło już do morderstw na taką skalę, jak w pierwszym okresie wojny. Trzeci etap na Pomorzu to lata 1940-1944. Wyroki śmierci wydawano wówczas o decyzję miejscowego aparatu sądowego. I wreszcie koniec 1944 roku i w późniejszych miesiącach wzrasta liczba egzekucji i morderstw na Polakach mieszkających na Pomorzu. Mamy tutaj do czynienia z tak zwanym oczyszczeniem frontu. Masowe egzekucje były wtedy wykonywane w wielu miejscach Pomorza.

Intelligenzaktion_prusy_zachodnie
Źródło: Wikipedia

Jednak w czasie wojny wielu Polaków patrzyło na to, co dzieje się na Pomorzu zupełnie inaczej. W Pana książce „Polskie Państwo Podziemne na Pomorzu 1939-1945” natknąłem się na fragment, który mówi, że Witold Jaroszewski, polski emisariusz w swoim raporcie z kwietnia 1943 roku na temat Pomorza „prostował rozpowszechnione w Generalnym Gubernatorstwie opinie o sympatyzowaniu części ludności z okupantem”. Skąd u ludzi brało się takie przeświadczenie?

Execution_in_Piaśnica_forest
Egzekucje Pomorzan. Źródło: Wikipedia

Tak, mówi pan o Witoldzie Jaroszewskim, pseudonim „Wiesław”, który był związany ze Stronnictwem Narodowym. To kolejna ważna informacja: przed wojną na Pomorzu endecja miała bardzo silne poparcie. I właśnie ludzie związani z tym obozem najczęściej prostowali różne, często krzywdzące i niesprawiedliwe opinie o tym, co dzieje się w czasie wojny na Pomorzu. Z prostej przyczyny – byli związani z tym miejscem i znali specyfikę tego terenu i panujących tam warunków.
Odpowiadając na Pana pytanie – przeświadczenie brało się z tego, że Polacy w Generalnym Gubernatorstwie nie wiedzieli, co tak naprawdę dzieje się na Pomorzu. Nie wiedzieli o Stutthofie, nie wiedzieli o masowych egzekucjach, nie znali miejsc kaźni np. Piaśnicy, Szpęgawska, nie rozumieli tak naprawdę czym była Niemiecka Lista Narodowościowa…

A czym była Niemiecka Lista Narodowościowa?

To był czynnik dezintegrujący społeczeństwo na Pomorzu. 22 lutego 1942 roku, Albert Forster, namiestnik Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie wydał rozporządzenie, w którym nakazywał wpisywanie się na Niemiecką Listę Narodową. Znalazło się tam także i zdanie, że kto do marca tego roku nie podpisze takiej listy, uznany będzie za wroga III Rzeszy…

Czemu takie rozporządzenie wyszło dopiero w 1942 roku?

Proces rozpoczął się już w 1939 roku, kiedy Himmler, Komisarz ds. Umacniania Niemczyzny nakazał dokonać spisów ludności, także na Pomorzu. Później specjalnym zarządzeniem wprowadzono Volksliste (DVL), niemiecką listę narodowościową. Pierwsze przepisy wyszły w marcu 1941 roku – na mocy których ludność niemiecka została podzielona na cztery grupy. Pierwsza, Reichsdeutsche – osoby narodowości niemieckiej, aktywnie politycznie. Druga Volksdeutsche – osoby narodowości niemieckiej, ale zachowujące się biernie. Trzecia: Eingedeutschte (największa grupa na Pomorzu) – ludność niemieckiego pochodzenia, która uległa już polonizacji, ale w przyszłości mogła okazać się wartościowa dla Niemców. I grupa czwarta, osoby pochodzenia niemieckiego, ale już całkowicie spolonizowane.

Ilu ludzi wpisało się na listę?

Do września 1944 roku zapisało się od 937 tys. do 950 tys. osób co stanowiło ponad 54,5 procent mieszkańców Pomorza. To dużo, ale trzeba pamiętać, że na Śląsku zapisało się około 90 procent ludzi.

Czemu mieszkańcy Pomorza zapisywali się na taką listę? Ze strachu, dla określonych korzyści?

Trzeba pamiętać, że to był dawny zabór pruski, ludność była wymieszana. DVL to był ogromny dramat Pomorza, które żywo w pamięci miało właśnie pierwsze miesiące okupacji/aneksji. My teraz wiemy, że tak krwawe miesiące już się na Pomorzu nie powtórzyły. Ale trzeba cofnąć się do 1942 roku, wtedy nie było to takie pewne. „Kto nie podpisze, będzie traktowany jako wróg III Rzeszy” – nikt nie mógł przewidzieć, że nie powtórzy się się 1939 rok na Pomorzu. Chociaż trzeba pamiętać, że byli też tacy, którzy wytrzymali taką presję. Tacy, którzy się oparli i listy nie podpisali.

Takie osoby były prześladowane przez niemiecką administrację?

Było różnie. Zależało to od danej komisji. Można było usłyszeć „Polnische schweine” i na tym koniec. Ale można było też za niepodpisanie listy zostać pobitym, nawet śmiertelnie. Albo trafić na kilkadziesiąt dni na „wychowanie” do obozu koncentracyjnego w Stutthofie, lub do obozu w Potulicach. Warto wspomnieć, że Stutthof był nazywany „pomorskim Oświęcimiem”. Na Pomorzu dużo o nim wiedziano, w pozostałych częściach Polski właściwie nic. Tak więc wpisywaniu na Niemiecką Listę Narodowościową towarzyszyła atmosfera zastraszania, ludzie się bali.

Czy osoby z Niemieckiej Listy Narodowościowej były wcielane do Wehrmachtu?

Tak, tylko Polaków nie wcielano. Proszę nie mylić z Generalnym Gubernatorstwem i „Pomocniczą Służbą Wehrmachtu” w listopadzie 1944 roku, gdzie zgłaszali się Polacy. To zupełnie inne przypadki. Tak, ludzi z NLN wcielano do Wehrmachtu. Dla wielu to był dramat. Zachowały się relacje, które opisują jak wagony z takimi poborowymi jechały na front wschodni i dało się z nich słyszeć polskie pieśni. Na przykład „Rotę”. Pisała o tym polska prasa podziemna. Wielu z tych ludzi konspirowało w Wehrmachcie, inni dezerterowali przy pierwszej okazji. Wielu też ginęło na froncie. Jak Pan przyjrzy się liście poległych na froncie wschodnim żołnierzy niemieckich znajdzie Pan niemało polsko brzmiących nazwisk. To trzeba pojąć, kiedy mówi się o Pomorzu czasu wojny. Antoni Antczak, Okręgowy Delegat na Pomorzu dobrze to rozumiał. W swych meldunkach opisywał potworne warunki na Pomorzu, apelował, aby nie skreślać wszystkich ludzi z NLN. Bo nie brakowało tam sytuacji, gdzie „pod mundurami niemieckimi biją gorące serca polskie”.
Jak Pan w takim razie patrzył jako historyk na słynną aferę „dziadka z Wehrmachtu”? Nie chodzi mi o komentarz polityczny, ale o odniesienie się do pewnej tezy, która przy okazji tych słów była stawiana w wielu dyskusjach: Polacy z Pomorza służyli w niemieckim wojsku. Mógłby Pan powiedzieć, jako naukowiec, co tutaj jest faktem, co mitem? Na co i w jaki sposób trzeba patrzeć, stawiając taką tezę w dyskusji?

Wie Pan, można być bardzo krytycznym do obecnego premiera (2013 rok, chodzi o Donalda Tuska – red.), ale taki argument jak „dziadek z Wehrmachtu” jest po prostu „trudny” do komentowania. Ba, on się pojawiał jeszcze za czasów komuny, gdzie w taki sposób próbowano dyskredytować niektórych opozycjonistów, na przykład księdza Henryka Jankowskiego. Można oceniać różnie, szczególnie niektóre Jego wypowiedzi z dużo późniejszych czasów po 1989 r. ale prawdą jest, że także i on w 1982 r. spotkał się z podobnym atakiem. Także ja takie dyskusje prowadziłem m.in. na różnego rodzaju konferencjach naukowych i popularnonaukowych już wiele lat temu, w latach osiemdziesiątych, a nawet wcześniej. Musiałem tłumaczyć, co przeżyło Pomorze w 1939 roku, jak to wpłynęło na późniejsze losy mieszkających tu ludzi.
Osoby, które wydają takie jednostronne krzywdzące oceny, nie mają z reguły pojęcia o sytuacji historyczno-politycznej, która panowała wtedy na Pomorzu.

Tekst opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0
Polska, http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl/legalcode .
Tekst pierwotny (data publikacji 09.07.2013):
http://histmag.org/Pomorze-na-samym-dnie-piekla-rozmowa-z-prof.-Bogdanem-Chrzanowskim-8133

Strony: 1 2 3 4Następna strona