Błotniak na Hejtusie

Jeden człowiek skrzywdził go skazując na śmierć głodową. Drugi go uratował nie szczędząc wysiłku

2 zmniejszony wyłupek nie choruje na oczy - ma takie od urodzeniaNajwięcej jest gołębi. Między nimi Wyłupek. Ale te jego wyłupiaste oczy to nie choroba. Tak ma, po prostu, taki jego urok. Taka rasa.Gołębi jest kilka w wolierze i trzy w szpitalu.

– Jeden miał złamane skrzydło a drugi biegunkę. Tak, biegunkę, wiem że to może śmiesznie brzmi, ale taka jest prawda, leczymy biegunki u gołębi.

Gosia ostrzega, że błotniak może uderzyć w siatkę szponami od wewnątrz. Drapieżnik, jak się stresuje, to atakuje.

Małgorzata Stachurska jest technikiem weterynarii, pielęgniarką dzikich zwierząt. Mieszka w Dzierżążnie, codziennie dojeżdża do „Ostoi” w Pomieczynie, a w zasadzie – w Hejtusie. To mała wioska pod Kartuzami. Tu pracuje, choć na początku nie widziała swojej przyszłości w zawodzie. Nie chciała siedzieć w gabinecie i opiekować się pupilami. Tu jednak jest co innego. Tu ma dzikie zwierzęta. Chętnie o nich opowie.

Błotniak stawowy

– Głupota ludzka. Ktoś podciął mu lotki żeby nie mógł latać. I tak został znaleziony na łące. Był wygłodzony, bo nie mógł polować. Jest u nas od 26 września 2014 roku. Czekaliśmy żeby się przepierzył. U błotniaków, tak jak u innych drapieżnych ptaków ciężko to idzie, bo stres i brak przestrzeni. Dostawał leki na przepierzenie. I już się udało. Teraz mamy nadzieję, że stopniowo go przyzwyczaimy do polowania. Może nie być łatwo, dodatkowym utrudnieniem jest to, że trafił do nas jako młody ptak, więc trzeba go będzie nauczyć. Odkryjemy mu nasz basen i będziemy mu tam wrzucać pokarm żeby mógł polować w wodzie. Potem zostanie przeniesiony do większej woliery – „rozlotówki”. Tam będzie się uczył życia na większym obszarze, żeby mógł obserwować co się dzieje wokoło, nie tylko tutaj. Mówimy na to: „proces udziczania”.3. zmnijesz ktos wyobrażał sobie, że z błotniaka zrobi papugę(znak zapyt)

Łabędzie nieme

– Tu mamy łabędzie. Ten jest już dosyć długo u nas. Jego problem polegał na tym, że nie chodził. Prawdopodobnie miał problem neurologiczny. Po długim leczeniu, kiedy dostawał lekarstwa i witaminy, jest już lepiej. Będzie miał rehabilitację w basenie. Drugi natomiast ma spuchniętą nogę. Walczymy z tą opuchlizną. Kolejny łabędź ma izolację, bo ma problemy z układem pokarmowym, pewnie najadł się chleba. Niestety ludzie karmią na plaży łabędzie chlebem i to bardzo często spleśniałym. Lepiej żeby dostawały ziarno, jakieś potarkowane warzywa czy owoce, pszenicę, owies ostatnio polubiły, można im sypać zwyczajną kaszę. Jak nie ma mrozu to można taką kaszę im ugotować. Co prawda łabędzie na plaży nie chcą tego jeść, bo są przyzwyczajone do chleba, ale staramy się ludziom uświadamiać, że zdrowsze jest podawanie ziarna.

Mewy i jeże

– Tu mamy dwie mewy. Srebrzysta jest dopiero od wczoraj. Trafiła do nas bo jest osłabiona. Teraz obserwujemy, co się z nią dzieje. Czy już jest wszystko w porządku. Siwa trafiła do nas bo nie ma jednej nogi, jak widać. Nie wiadomo, co jej się stało, ale mewy sobie całkiem dobrze radzą bez nogi czy bez oka. To nie będzie dla niej przeszkodą w normalnym funkcjonowaniu, zostanie wypuszczona gdzieś na plaży. Siedzą teraz w wolierze, która ma zamiast dachu siatkę, a to dlatego, że jak pada deszcz, lubią brodzić w błocie.4 zmniejsz mewa poradzi sobie bez jednej nogi

– Obok mamy jeże. Jeżeli się teraz nie mylę, jest ich szesnaście. One były zdrowe, ale nie poradziłyby sobie na wolności, były zbyt osłabione. To woliera zrobiona dla hibernacji. Czyli, że śpią sobie tutaj przez zimę. Jeden, jak widać, łazi po wolierze, obudził się bo jest ciepła zima, dlatego postawiliśmy tu już jedzenie i wodę. Staramy się je podtuczyć. Jeśli uda nam się je wykarmić żeby osiągnęły wagę 800 gram, wówczas przed zimą je wypuszczamy, jeśli nie – zostają u nas na zimę i wypuszczamy je dopiero wiosną. Latem wystarczy im 600 gram wagi. Te, które tu widzimy, nie zdążyły przybrać na wadze przed zimą, więc postanowiliśmy, że u nas będą się hibernować. Jeże są znakowane, żebyśmy mogli je rozpoznawać, dlatego im kolorujemy kolce. Malujemy jeże, tak… Jakkolwiek to śmiesznie brzmi. Robimy to, żeby można było rozpoznać, który to który, i zważyć. Jak któryś będzie za chudy, to przenosimy do ambulatorium. Aktualnie mamy w ambulatorium jeża, który miał rozległą ranę, prawdopodobnie został pogryziony przez psa. Rana się ładnie zagoiła, a on śpi sobie w ciepłym inkubatorze.5zmnijesz jeże śpią jeszcze zagrzebane w słomie

Kruk

– To jest Odyn. Trafił do nas ze złamanym skrzydłem. Miał je składane, ale nie udało się, dlatego został u nas na zawsze. Pokaż się Odyn, dzień dobry. Dla niego woliera to jest jego dom, w niej czuje się bezpiecznie i nie bardzo chce wychodzić na zewnątrz. Jak widzi obcych ludzi to jest ciekawski i nieśmiały zarazem. Potrafi mówić, powiedzieć swoje imię i kilka słów, czasem powtórzy nawet całe zdanie. Ale rzadko się zdarza, że przy obcych coś powie. Swego czasu mówił „cześć”, ale się scwanił i teraz mówi tylko „cze”. Jest gaduła i trochę się śmieje jak człowiek. Mamy tu kota. Jednego razu myśleliśmy, że to kot miauczy, a okazało się, że to miauczał Odyn. Masz Odyn, proszę, jabłko, dla ciebie, no… weź.1 zmniejszony odyn jest przy obcych nieśmiały i ciekawski zarazem

Puszczyk, szpital, rozlotówka

– Ten puszczyk miał gwoździowanie, taki pręcik ma wstawiony do skrzydła, i nie mieliśmy pewności, czy to się uda, ale chyba się udało, super sobie radzi, zaczął latać. Niebawem, po błotniaku trafi do dużej woliery, tam się oswoi z większą przestrzenią i wtedy zostanie wypuszczony.

– A tutaj mamy szpital, tu przebywają wszystkie zwierzęta, które przychodzą do nas od razu po tym, jak zostaną przywiezione. Kiedy zwierzę przychodzi do nas, trzeba je posypać specjalnym preparatem żeby żyjątka zabić z piór, piórojady, wszoły, różne pasożyty, dlatego są umieszczane tutaj, a jak nic złego się nie dzieje, dopiero są przenoszone do dużych wolier. Decyduje o tym weterynarz.

– A to jest „rozlotówka”. Tu przebywają ptaki przed wypuszczeniem. Mamy tu 5 bocianów i łabędzia krzykliwego, który jest znacznie rzadszy niż znany powszechnie łabędź niemy. Mogą sobie tu trochę polatać. Na wiosnę opuszczą to miejsce. Część z nich pójdzie do domu zastępczego, bo jeden bocian ma uszkodzone skrzydło. Tak, do takiej jakby rodziny zastępczej. Jest jeden taki pan, który już zbudował u siebie w gospodarstwie specjalne pomieszczenie dla chorych bocianów.

– Każdy z boćków ma swoje imię. Ale imiona nadajemy zwierzętom tylko w niektórych przypadkach, staramy się do zwierząt nie przywiązywać, bo przecież one mają wrócić do natury i będziemy musieli się z nimi rozstać. A takie rozstania bywają bolesne.

Dziewczyny z obornikiem

Od początku roku do Pomorskiego Ośrodka Dzikich Ptaków i Drobnych Ssaków w Pomieczynie „Ostoja” trafiło już ponad sto zwierząt. Ośrodek działa od trzech lat. Z roku na rok zwierząt jest tu coraz więcej. W sumie przez „Ostoję” przewinęło się już 2,5 tys. dzikich zwierząt.

– Przyjmujemy grubodzioby, sikorki, sroki, sójki – Gosia długo wymienia. – Oprócz ptaków trafiają do nas: wiewiórki, łasice, kuny, lisy, sarnę mieliśmy niedawno.

W ośrodku pracują prawie same dziewczyny – dwie lekarki weterynarii, dwie techniczki weterynarii, obsługa księgowa, edukatorka, no i „pani prezes” (kiedy pada to określenie, w niewielkim pomieszczeniu biurowym – altanie między wolierami, rozlega się śmiech). Szefową jest tu Beata Rydelek:

– Na Kaszuby sprowadziłam się z miasta 13 lat temu. Dlaczego tutaj? Chciałam żeby było ładnie i daleko od ludzi, od drogi. Czuję, że zostałam już zaakceptowana przez miejscowych Kaszubów. Ale nie przyszło to od razu, musiało minąć kilka lat. Już ich nie drażni, kiedy mówię „jo”, mówią przy mnie po kaszubsku. Jest taki jeden, pan Jan, który mówi do mnie po kaszubsku, nawija, nawija i kończy: „rozumie pani?”. Ja mówię: „jo, jo” – śmieje się Beata.

Z początku działalność Ostoi wydawała się miejscowym jakaś dziwna.

– „Co oni tam wymyślają na tym Hejtusie… Nie ma pieniędzy na leczenie ludzi, a oni co, ptaki zwożą i leczą?” – takie było podejście. Ale to się zmieniło. Przekonali się do nas. Zresztą całą „Ostoję” wybudował nam właśnie pan Jan. I „rozlotówkę” budowali nam miejscowi.

Beata powtarza, że trzeba, absolutnie trzeba napisać o tym, jak ciężka tu jest praca dla „jej” dziewczyn.

Na przykład jak jest mróz: trzeba odśnieżyć, skuć lód w kuwetach, wiadrach, zamarznięte nieczystości, wylać to, wynieść obornik, za każdym razem, kiedy zwierzę opuszcza wolierę, trzeba ją wymyć. No i jeździć na interwencje.

Strony: 1 2Następna strona